24. big, blue eyes [one shot]

903 126 25
                                    

Gdy Geralt stanął w drzwiach pokoju, Jaskier natychmiast poderwał się z siennika, na którym dotychczas leżał, przygrywając na swojej lutni. Pięknie rzeźbiony, elfiej roboty instrument uderzył w ścianę, ale bard ani myślał się tym przejąć. Normalnie, owszem, zapewne by się przejął, może nawet pozawodził, jak to nie szanuje się w tych czasach sztuki, a co najważniejsze nigdy nie rzuciłby tak niedbale lutni, nawet po pijaku. Szkopuł tkwił jednak w okolicznościach, które bynajmniej zwyczajne nie były. Co prawda Jaskier już niejednokrotnie widział wiedźmina umazanego krwią, ochlapanego nią, zanurzonego i oblanego jak królik w gulaszu, lecz niezmiennie była to w większości krew potworów, tych magicznych lub powszedniejszego gatunku.

Geralt był blady. Przyciskał dłoń w czarnej rękawicy do boku. Jego skórzana kurtka była rozerwana w kilku miejscach, prawy rękaw trzymał się na ostatnich szwach. Spod porwanej koszuli i co gorsze spod kurczowo zaciśniętej dłoni sączyła się powoli krew. Ludzka... wiedźmińska krew.

Jaskier chciał coś zrobić. Wezwać lekarza, samemu pomóc... Cokolwiek!

- Geralt - przełamał się i dotknął wolnego ramienia wiedźmina, tego, którym opierał się o framugę drewnianych drzwi. - Do cholery, Geralt, coś ty zrobił?

Wiedźmin mruknął cicho. Za cicho.

- Sprowadzić lekarza! - wrzasnął bard w kierunku schodów, czyli w domyśle do stojącego zapewne pod nimi tłumu wieśniaków i podróżnych. Przejście wiedźmina nie mogło pozostać niezauważone, nawet przed podchmielonych klientów gospody. - Nagroda dla tego, kto najszybciej sprowadzi lekarza! - dorzucił jeszcze na zachętę, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości czy pospieszyć z pomocą.

Potem skupił się już tylko na Geralcie. Przerzucił sobie jego ramię przez kark i stęknął, gdy większość ciężaru mężczyzny spoczęła na jego barkach. Krok po kroku dotarli do siennika, na którym Jaskrowi udało się ułożyć wiedźmina. Oddychał płytko, chrapliwie.

- Trzymaj się, wilku. Zaraz... zaraz będzie po wszystkim. Wyliżesz się, jak zawsze i jeszcze będziemy się z tego śmiać. - Nie był pewny, kogo próbuje pocieszyć - siebie czy rannego. Chyba siebie, bo Geralt prawdopodobnie nawet go nie słyszał. Jego żółte oczy były wielkie, a źrenice zwężone z bólu.

Do pokoju wbiegła kobieta w towarzystwie jakiegoś kupca. Na moment oboje zastygli w drzwiach, po czym uzdrowicielka ruszyła do działania. Zarówno Jaskier, jak i kupiec nawet nie zastanawiali się nad jej poleceniami, po prostu je wykonywali.

Wszystko odbyło się zadziwiająco sprawnie, chociaż dla barda wciąż zbyt wolno. Gdy kobieta oświadczyła, że stan wiedźmina jest stabilny i najprawdopodobniej skończy się na bliznach... To było jak błyskawica.

Jaskier zsunął się po ścianie.

Kupiec próbował go podnieść, ale bard odepchnął go mało delikatnie. Przez te kilka minut nawet nie czuł, jak bardzo jest spięty, a teraz, gdy wszystko się skończyło... Ulga była obezwładniająca. Chciał tak po prostu chwilę posiedzieć.

Tak się bał...

- Dziękuję - powiedział. Kobieta uśmiechnęła się skromnie.

- Jest silny, wyliże się. W końcu to wiedźmin. Ja tylko trochę pomogłam.

Chyba była kapłanką. Ubrana w jasną bawełnianą koszulę i brązowe niekrępujące ruchów spodnie podróżne, nie przypominała chłopki czy druidki. Nie była też raczej czarodziejką. Była na to... cóż, zbyt mało piękna. Albo inaczej, piękna w zbyt naturalny sposób. No i miała zmarszczki wokół oczu, na których powstanie czarodziejka nigdy by nie pozwoliła. Długie, czarne włosy splotła w gruby warkocz.

- Niech nie próbuje wstawać przynajmniej przez dwa dni, bo opatrunek puści i rany zaczną krwawić - zaczęła rzeczowym tonem, gdy bard już nieco ochłonął. - Nie ma też mowy o jeździe konnej przez co najmniej tydzień, a i cięższej pracy, póki rany zupełnie się nie zagoją, lepiej niech nie podejmuje. Stać was na pokój w gospodzie przez ten czas?

Jaskier szybko przekalkulował. Biorąc pod uwagę wszystkie oszczędności, jakie przy sobie miał i te, należące do Geralta... Powinno starczyć na jakieś trzy tygodnie, jeśli nie będą folgować z piciem ani wymyślnym jadłem.

- Tak. Powinno starczyć - uznał po chwili.

Uzdrowicielka kiwnęła głową.

- To dobrze. Ja tu tylko przejazdem, więc proszę słychać uważnie, panie muzyk. Rany nie ruszać do jutrzejszego południa. Wtedy ranę alkoholem czystym wymierzanym na pół z przegotowaną wodą przemyć i zawiązać czyste bandaże, tylko nie za ciasno i nie za lekko, bo w obu przypadkach nieszczęście gotowe. Co dwa dni opatrunek tym samym przemywać, ale zawsze świeżo zdobionym i opatrunek na nowy zmieniać. Zapamiętacie?

Jaskier posłusznie sparafrazował usłyszane słowa.

- Dobrze. Wiem, że to nieładnie nad chorym, ale miejsca tu innego nie ma, więc i wyjścia nie ma. Porozmawiajmy o zapłacie.

- Właśnie, właśnie - podchwycił od razu, milczący dotąd kupiec.

...

Geralt odzyskał w pełni świadomość o świtaniu. Od razu poczuł nieprzyjemne odrętwienie w kończynach i pulsujący ból w prawym boku. Nie próbował wstać. Znał się co nieco na obrażeniach i wolał nie ryzykować pogorszenia. W końcu dobry wiedźmin to żywy wiedźmin.

Niemniej rozejrzał się woli po pomieszczeniu i rozpoznając w nim wynajęty w gospodzie pokój, odetchnął wewnętrznie z ulgą. To był dobry znak.

Niemal od razu dostrzegł też półleżącą na łóżku, a półsiedzącą na podłodze sylwetkę. Jaskier ślinił się przez sen. Oprócz tego wydawał się zdrowy, chociaż trochę blady. Miał lekkie zasinienia pod oczami i pewnie od nienaturalnej pozycji będą go boleć plecy, ale... No, wszystko było z nim w porządku.

Musiał się martwić... Cholera, przecież z jego perspektywy Geralt przyszedł ledwo żywy. Bard musiał odchodzić od zmysłów. Jeszcze nigdy nie widział Geralta aż tak sponiewieranego i chociaż rany zawsze wyglądały gorzej, niż rzeczywiście znaczyły, to z tą swoją wrażliwością artysty Jaskier... Bogini, czemu w ogóle się nad tym rozwodził?

Bard mruknął jakiś niezrozumiały frazes, zmarszczył czoło i powoli otworzył niebieskie, duże oczy napotykając od razu świdrujący wzrok dwóch kocich ślepi.

- Mhh - mruknął, podnosząc się z łóżka i strzykając kośćmi. - Jak się czujesz?

- Dobrze - odparł Geralt, nie mogąc przestać patrzeć.

Po prostu nie był w stanie. Brązowe kosmyki w uroczym nieładzie opadały na czoło i oczy, skrząc się złotem słońca. W dodatku bard miał na sobie tylko spodnie i rozchyloną, błękitną koszulę i...

- Cieszę się. Wody? - zapytał Jaskier i nie czekając na odpowiedź, zaczął nalewać przejrzystą ciecz do szklanki. - Spokojnie, czysta i przegotowana. Tak, tak, pamiętam. Wiedźmini i ich odporność.

Geralt tylko uniósł brwi i przyjął przytknięty do ust kubek. Zaczął pić. Woda była przyjemnie chłodna, a z każdym łykiem jego suche gardło, o czym nie zdawał sobie wcześniej sprawy, doznawało ulgi.

- Nastraszyłeś mnie, wiesz? - zagadnął znów Jaskier. Odłożył pusty kubek obok dzbanka. - Bałem się, że... No, że... Wiesz.

- Wiem. Tylko nie płacz. To naprawdę nie jest takie straszne, na jakie wygląda. Wychodziłem już z gorszych tarapatów. - Postarał się nawet krzepiąco uśmiechnąć, mimo że niezbyt mu wyszło.

Jaskier parsknął pod nosem. Geralt poczuł, jak bard nieśmiało splata palce swojej dłoni z większą i bardziej szorstką dłonią. Ostrożnie uniósł uch splecione dłonie do ust i niespiesznie pocałował wierzch wiedźmińskiej dłoni.

Nic nie powiedział, bo i nie musiał. Wszystko odbijało się w dużych, błękitnych oczach.

The song of the White Wolf |ᴡɪᴛᴄʜᴇʀ/ɢᴇʀᴀsᴋɪᴇʀ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛs & sᴛᴜғғ| ⌫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz