8. Terapia. ✔

792 41 2
                                    

- Zabije cię!
- Nie proszę! Przepraszam! Ja nie chciałam... - jest coraz bliżej mnie, a ja nie mogę się poruszyć. Nieumarły przystawia broń do mojego czoła.
- Teraz jesteśmy kwita... - po czym naciska na spust.
Siadam gwałtownie, starając się uspokoić oddech.
- Znowu ten koszmar, co? - spoglądam na siedzącego obok zielonookiego.
- Skąd ci się wzięło owe znowu? Nie było cię dwa dni... - mówię, kiedy moje serce się uspokaja.
- Za to moi ludzie tu byli... - im dłużej przebywam w tym miejscu, tym mniej dziwią mnie jego napady śmiechu.
Chowam twarz w dłonie i staram się nie myśleć o tym, co widzę od dwóch dni, w każdą noc, kiedy tylko zamknę oczy. - Może mogę coś na to zaradzić.
- Co masz na myśli? Leki? - spoglądam z nadzieją na mężczyznę.
- Terapia.
- Nie oszalałam. - mówię stanowczo.
- Tego nie powiedziałem. Mam na myśli małą terapię antystresową.
- Na czym ona polega?
- Jest bardzo... odprężająca... - śmieję się, jak by żart usłyszał, lecz ja nie wyczytałam z jego słów nic śmiesznego. - Pomoże ci nie przejmować się tak bardzo tym, co się stało...
- Ale jak jest wykonywana ta cała terapia?
- Jak już mówiłem, jest bardzo odprężająca. - niepokoi mnie to, że nie chce mi wytłumaczyć, o co z tym chodzi, ale z drugiej strony nic nie może być gorszego od bezsenności, na którą cierpię od dwóch dni. Co może się wielkiego stać? Przecież mnie nie zabije.
- W sumie... Nie ma nic do stracenia... Nie śpię od kilku dni... - uradowany mężczyzna klaska w dłonie, po czym wstaję i rusza do drzwi.
- Wrócę za godzinę. Ubierz się w coś wygodnego i żadnej biżuterii.
- Co, ale dlacz... - nie jest mi dane skończyć, gdyż zielonowłosy znikł za drzwiami. Na co ja się kurwa zgodziłam? A jeśli mnie czymś na szprycuje?
Zapamiętać. Najpierw myśl potem mów.
Nie śpiesząc się, ruszam do szafy, która znajduje się obok Jokera i w której są już wszystkie „moje" ubrania. Nie zastanawiając się długo, wyciągam zielone spodnie od dresu Gucciego, białą podkoszulkę i bieliznę, po czym ruszam do łazienki. Po porannej toalecie, w towarzystwie Frosta robię sobie śniadanie, a kiedy posiłek został już przeze mnie skonsumowany, siadam na sofie, w salonie i poczynam przeglądanie przeróżnych programów telewizyjnych w celu znalezienia czegoś interesującego.
Kiedy wreszcie znałam bardzo interesujący reality show, z udziałem gwiazd, których w ogóle nie kojarzę, ktoś z hukiem wchodzi do mieszkania. Odwracam się w stronę źródła hałasu, którym okazuje się Joker, zaś za nim wchodzi kilku nieznanych mi mężczyzn, którzy wnoszą do środka kozetkę szpitalną oraz wyskoki stolik z znajdującym się na nim dużym kartonem.
- Wypierdalać! Wszyscy! - wydziera się zielonowłosy, na co mężczyźni którzy, przynieśli, te wszystkie przedmioty wybiegają z pomieszczenia. - Hop hop skarbie. - z szerokim uśmiechem na twarzy, poklepuje miejsce na kozetce. Nie śpiesząc, się wstaję i ruszam w jego stronę.
- Co to jest? - spoglądam na pudło.
- Twoja terapia. Połóż się.
- Po co?
- Po to, żebyś się pytała. Połóż się. - niepewnie układam się na plecach, wzdłóż kozetki. - Jonny. - mężczyzna w czarnym garniturze, podchodzi w moją stronę i staje w nogach, po czym spod kozetki odczepia, przyczepiony do niej brązowy pasek. Przekłada go przez moje kończyny, a kiedy chce przypiąć go po drogiej stronie, gwałtownie siadam.
- Co ty robi...? - nie jest mi dane skończyć pytania, gdyż zimne ręce Jokera chwytają mnie za ramiona i rzucają z powrotem na kozetkę. - Puść mnie! - krzyczę, starając się wyrwać z uścisku zielonowłosego, który tylko się ze mnie śmieje. Kiedy nie mogę już ruszać nogami, ze łzami w oczach obserwuję jak Frost, podchodzi do Jokera i unieruchamia górą część mojego ciała. - Powiedziałeś, że mnie nie zabijesz!
- Nie chcę cię zabić... - ściąga pudło, ze stolika ukazując przy tym dziwaczną maszynę, która wygląda jak dosyć duże radio z wbudowaną mini drukarką, zaś do niej przyłączone są dwa długie kable, których końcówki przypominają dwie grube metalowe rurki, zakończone, gładkim materiałem. - Chcę ci tylko pomóc. - po czym ściąga koszulkę i ujmuje coś długiego ze stolika. Nie miałam szansy, by się przyjrzeć, gdyż mężczyzna podchodzi do mnie od tyłu. Pomimo przeraźliwego strachu, nie mogę się oprzeć i spoglądam na jego nagą klatkę piersiową. Jak na złoczyńcę, wygląda naprawdę pokaźnie. Blada skóra, idealnie wyrzeźbimy brzuch i te tatuaże. - Podoba, ci się co widzisz?
- Proszę... - mówię drżącym głosem.
- O co prosisz?
- Wypuść mnie...
- Już raz ci powiedziałem, nigdy cię nie wypuszczę... Otwórz usta... - zaprzeczam ruchem głowy. - Otwórz usta. Przecież nie chcemy, by powypadały... - przesuwa palcami po moich wargach. - Ci te piękne perełki... - kiedy po raz kolejny przejeżdża dłonią wzdłuż mojego policzka, niepewnie uchylam usta. Jeśli chce mi coś zrobić, wole się go posłuchać niż dodatkowo cierpieć. - Grzeczna dziewczynka. - po czym wkłada mi przedmiot do szczęki. Następnie zakłada jedną rękawiczkę na lewą dłoń i ujmuje w obie metalowe rurki, by kolejno umieścić je po obu stronach mojej głowy, nie dotykając jej. - Może trochę zaboleć. - z szerokim uśmiechem na ustach przykłada przedmioty do obu moich skroni, sprawiając mi przy tym ból, nad którym nie potrafię zapanować. Zaciskam mocno powieki i pozwalam spływać łzom wzdłuż moich policzków. Cierpienie, jakie sprawiają mi metalowe przedmioty, dotyka nie tylko głowę, ale całe moje ciało, które w skutku zaczyna trząść się, serce przyspiesza, a paznokcie u dłoni wbijają mi się w skórę. Nie jestem w stanie otworzyć oczu, nie słyszę żadnego dźwięku, prócz jednego, podobnego do tych, które występują przy zwarciu. Gdy sądzę, że za chwilę umrę, ból ustaje, lecz drgawki już nie. Dopiero po krótkiej chwili drganie ustaje. Kiedy uchylam powieki, Joker wciąż stoi nade mną, lecz z pustymi rękoma. - I jak było? - wyciąga z moich ust, obcy przedmiot, a chwile później ktoś uwalnia mi pierw nogi, a następnie tułów. Drżącymi rękami chwytam się za brzeg kozetki i niepewnie podnoszę, a kiedy staję na nogi, niemal natychmiast tracę równowagę i gdyby nie sprawne ręce zielonowłosego upadłabym na ziemię. Mężczyzna nie ryzykując, że ponownie stracę autokontrolę, wkłada mi jedną rękę pod kolana, zaś drugą owija mnie w pasie, ja zaś zarzucam mu ręce na ramiona i mocno się jego przytrzymuję, choć mocno w moim aktualnym stanie zdrowia jest pojęciem względnym. - Gdybym wiedział, że wystarczy kilka elektrowstrząsów, żebyś się do mnie dobierała, zrobiłbym to wcześniej. - wybucha śmiechem. Z leniwym uśmiechem na twarzy zbliżam usta do jego ucha i szepczę.
- Pierdol się...

Miłość silniejsza niż strachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz