Rozkwit

121 5 0
                                    

Clarice zdawała się rozkwitać. Budziła się pachnąca, pełna energii z promieniejącą, rumianą cerą, ognikami w oczach i zdrowymi, lśniącymi włosami. Cały czas się śmiała i dużo jadła. Sama dostrzegła zmianę w swoim samopoczuciu i zachowaniu, ale jeszcze nie miała pojęcia z czym to się tak naprawdę wiązało... Lecter obserwował te zmiany z zadowoleniem i niezrozumiałą dla Starling tajemniczością.
Codziennie odbywali za dnia długi spacer po miasteczku, a wieczorem, czasami nawet w nocy eksplorowali zalesione tereny otaczające ich dom. To właśnie wtedy Hannibal zaczął dostrzegać w Clarice coś, o czym rozmyślał od kiedy poraz pierwszy ją zobaczył. Drapieżnika. Lwa. Takiego jak on. Wiedział od wielu lat, że Clarice w głębi duszy chowa zarodek, morderczy instynkt, który on odkrył w sobie w wieku nastoletnim. Wtedy to coś zaczęło się rozwijać, a Hannibal tylko temu rozwojowi pomógł. I stał się tym, kim teraz jest. Mordercą. Clarice też nim była.
Gdy szli leśną, oświetloną blaskiem księżyca ścieżką, obserwował ją z zauroczeniem.
Tak... Doskonale zdawała sobie sprawę z żądzy skrywanej w niej przez te wszystkie lata w FBI...
Dopiero teraz, u boku Lectera, zaczęła świadomie rozwijać w sobie ten rozkwitający powoli kwiat mordercy.
To stało się podczas jednego z ich nocnych spacerów.
Księżyc jak zwykle otulał ich i drogę swoim srebrzystym światłem. Niebo było czyste, przez co Clarice zdawało się, że może zobaczyć każdą gwiazdę wszechświata. Cichy wiatr był ciepły i przyjemny. Czuli zapach traw, liści i ziemi. Słyszeli cichy koncert świerszczy.
- Ardelia Mapp i Jack Crowford wszczęli śledztwo - spokojnie oznajmił Lecter.
Starling zatrzymała się i spojrzała na niego ze spokojem, tak jakby już wiedziała. Chciała wysłuchać jego planów.
- Wszczęli poszukiwania. Jedna z najlepszych absolwentek i legendarny Jack Crowford... - przedłużył szeptem końcówkę nazwiska i zacmokał, kręcąc głową.
- Myślisz, że jesteśmy w tym momencie jakoś zagrożeni? - stanęła przed nim i objęła się rękoma.
- Teraz nie jesteśmy zagrożeni. Ale z determinacją obojga twoich przyjacielskich wybawców, nie będę mógł powiedzieć tego samego za jakiś czas, Clarice... - Lecter spojrzał na pełną tarczę księżyca.
- Nie boję się ich.
- I słusznie, Clarice... Oni szukają cię po to, by sprowadzić cię z powrotem do domu. Szukają cię, bo wciąż wierzą, że cię porwałem. Nawet nie dopuszczają do siebie faktu, że dobrowolnie ze mną uciekłaś. Zakopują w swoim umyśle wizję nas, jako pary czy rodziny... Nie masz powodu, by się ich bać i...
- Ale ciebie chcą zabić... - wtrąciła.
- Ja także nie mam powodu do obaw. Zamierzam zorganizować konfrontację, lecz bardziej dyskretną... kameralną... nie medialną - mrugnął złowieszczo, patrząc z uśmiechem na Clarice.
Ona wpatrywała się w niego krótką chwilę z podniesionymi brwiami.
- Nie. - pokręciła głową i odsunęła się.
- Przywiązanie? Wspomnienia? A może zwykły strach, Clarice? - przekrzywił głowę.
-  Mógłbyś zabić dosłownie każdego na tej ziemi, oprócz dwóch osób. Ardelii i Crowforda. Nie zgadzam się. Poza tym uważam, że jest to niebezpieczne, pomimo "kameralnego" charakteru spotkania
- Dlaczego nie pozwalasz mi tego zrobić, Clarice? Jaki jest twój konkretny powód? - Lecter wpatrywał się w jej twarz z niebezpiecznie bliskiej odległości. Jak zwykle nie można było odgadnąć jego wyrazu twarzy i intencji. Włożył ręce do kieszeni.
Clarice wpatrywała się ze zmarszczonymi brwiami w przypruszoną księżycowym pyłkiem twarz Hannibala przez dłuższą chwilę, po czym jej wyraz twarzy złagodniał.
- Dobrze wiesz, że nie jestem w stanie ci odpowiedzieć... Może to dlatego, że łączy mnie z nimi kawał mojego życia i tak dużo wspomnień? Może dlatego, że ich znam i... Rozumiem? Lubię? Znam ich przeszłość? Nie wiem... Po prostu nie chcę tego zrobić i nie chcę, żebyś ty to zrobił...
- Muszę wiedzieć, czy na pewno nie masz wątpliwości co do wspólnego życia... Clarice. Ostrzegałem. Jeśli się zdecydujesz ze mną uciec, będziemy razem na wieki... - położył dłonie na jej policzkach i zaczął powoli stawiać kroki.
- Oczywiście, że nie chodzi tu o wątpliwości, do cholery! - zacisnęła dłonie na jego dłoniach.
- Nie chodzi tu o uczucia, Clarice... Strach. To cię tak powstrzymuje. Nie jesteś gotowa.
- Nie jestem gotowa na co?
- Na śmierć Ardelii i Crowforda z mojej lub swojej ręki. Jesteś na to za słaba. Potrafiłaś zabijać niewinnych ludzi jako specjalna agentka FBI, a teraz boisz się to zrobić, żyjąc z mordercą - prowokował.

Clarice gwałtownie odtrąciła dłonie Lectera od swojej twarzy i odsunęła się. Żwir pod stopami stworzył lekki kurz, unoszący się nad ziemią.
- Nie jestem słaba - wycedziła - Jestem wojownikiem, sam tak mówiłeś. Uwierzyłam w to

Lecter zaśmiał się w stronę nocnego nieba, po czym opuścił głowę i spojrzał na Clarice.
- Udowodnij

Starling bez wahania rzuciła się na niego.
Zaczęli się szarpać, jak dzikie zwierzęta. Puls przyspieszył, adrenalina uderzyła do głowy.
Lecter był silniejszy, więc wykorzystał to i popchnął Clarice. Wylądowała na ziemi, a on zaraz na niej. Machała głową i rękoma, próbując się wyrwać.
- Ciii.... Już. Clarice! Spokojnie, już... - ze stoickim spokojem trzymał ją mocno za nadgarstki.

Spojrzała na niego, a oddech powoli się uspokajał. Przypomniała jej się noc z domu nad jeziorem. Bez wahania wgryzła się z krzykiem w dłoń Hannibala. Wydał z siebie syk i ugryzł jej  policzek. Oboje oderwali się od siebie i splunęli krwią na ziemię.
Clarice szybko poderwała się na nogi, jedną dłonią złapała się za policzek, a drugą wytarła usta z krwi. Z rozchylonymi wargami i rozszerzonymi oczami patrzyła na podnoszącego się gładko Lectera. Stanął wyprostowany jak baletmistrz, ani razu nie spoglądając na swoją ranę. Clarice zadziwiona stwierdziła, że jest... Zadowolony i usatysfakcjonowany.

Letnia noc, leśna droga między wysokimi drzewami, przypominająca drogę mleczną biegnącą przez czarno-zieloną głębie. I dwie srebrzyste postaci, stojące na przeciwko siebie z krwią na ustach i dłoniach. Hannibal Lecter i Clarice Starling.
Kobieta nie rozumiała co się właśnie stało.
Potrząsnęła głową i pobiegła srebrzystą drogą w stronę domu.
Ogniste włosy unosiły się tuż za nią na wietrze.
Lecter patrzył na jej oddalającą się postać z uśmiechem. Spojrzał na swoje palce i dokładnie zlizał z nich z przyjemnością krew Starling.

W tym samym czasie na drugiej półkuli,  w Quantico, w podziemiach  Akademii, w malutkim, ciemnym pokoiku nazwanym Domem Hannibala z westchnieniem zmęczenia opadła na biurko Ardelia Mapp. Przyłożyła policzek do zimnego blatu i zakryła głowę rękoma. W pomieszczeniu jedynym źródłem światła była mała lampka na biurku.
- Jak idzie, Mapp? - Crowford bezgłośnie znalazł się nagle przed kobietą.
Była tak wyczerpana, że nie zdążyła nawet drgnąć.
- Długo nad tym siedziałam i mam już wytypowane trzy najważniejsze kraje. Francja, Brazylia lub Grecja. Na pewno znajdują się w którymś z tych krajów - wychrypiała z zamkniętymi oczami.
- Dobra robota, jutro ustalamy miejsca, które mogą regularnie odwiedzać w każdym kraju i wysyłamy maile z prośbą o pełną gotowość i materiały z monitoringów - poklepał Ardelię po plecach.
Nastała chwila ciszy.
- Dlaczego mówisz 'mogą'? Może. Lecter. Nie odwiedzają żadnych miejsc razem, ponieważ on ją uprowadził...
- Dobrze wiesz, że to nieprawda, Mapp... Nie możesz się dłużej oszukiwać. Nie ma żadnych śladów włamania w domu Starling. Wszystko jest perfekcyjnie wysprzątane, najważniejsze rzeczy są zabrane, samochód stoi...
- Nie uwierzę w to. Znam Clarice i nie uwierzę, że razem to zaplanowali, że ona z nim uciekła... Nie jest psychopatką. Możesz mówić co chcesz, ja w to nie uwierzę i zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć, a jestem pewna, że jesteśmy blisko - Mapp wstała i szybkim krokiem wyszła z pokoju.
Nie wierzyła we własne słowa i czuła, że Crowford ma rację.
Pieprzyć to! Clarice jeszcze zaśnie w swoim łóżku.

Hannibal - Dalsze Losy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz