Rozdział 10

143 14 0
                                    

Dwa dni później
~Z perspektywy Ruby~
Powoli otworzyłam oczy. Na początku nie skumałam gdzie jestem. Jednak po chwili przypominałam sobie co się wydarzyło. Podniosłam się na łokciach.
- Jak się czujesz?- spytała pani Pomfrey podchodząc do łóżka na którym leżałam.
- Dobrze- odpowiedziałam, a potem szybko zadałam pytanie- Kiedy będę mogła wyjść?
- Na pewno nie dzisiaj- odparła patrząc na mnie z uśmiechem. Westchnęłam głośno i walnęłam głową w poduszkę. Nie cierpię szpitali.
Myślałam, że będę się nudzić. Jednak na moje szczęście, niedługo później przyszła moja siostra oraz Lily.
- Cześć.
- Hej, jak się czujesz?- zapytała Vanessa.
- Dobrze. Tylko nie mogę jeszcze wyjść- odparłam niezadowolona.
- Przeżyjesz jeszcze dzień czy
dwa- zaśmiała się Lily.
- A tak w ogóle to gdzie Remus?- popatrzyłam na siostrę i przyjaciółkę.
- Jak na razie nie ma go w szkole- powiedziała Vanessa.

~Z perspektywy Vanessy~
Wracałam wraz z Lily ze skrzydła szpitalnego, gdzie byłyśmy odwiedzić Ruby. Na szczęście moja siostra czuje się już lepiej i niedługo powinna wyjść.
-Kurczę, myślisz, że po tym co się wydarzyło, Remus będzie jeszcze chciał utrzymywać kontakt z Ruby?- spytała mnie po chwili Lily z wyraźną obawą w głosie.
-Będzie musiał, bo ja nie mam zamiaru pozwolić na to, żeby było inaczej- odpowiedziałam pewnie- Remus jest zakochany w Ruby i to widać gołym okiem. A to co się wczoraj stało to był zwykły wypadek. Owszem, mogło skończyć się tragicznie, ale to jeszcze nie jest powód, żeby zrywać znajomość.
-Masz rację. Jak Remus nie będzie chciał z nią porozmawiać, to ja już mu nagadam, o to się nie martw...
-Moja krew!- szturchnęłam przyjaciółkę w ramię, po czym obie się roześmiałyśmy.
Po chwili ciszy, rudowłosa zapytała:
-Ej, a nie masz wyrzutów sumienia, że nie powiedziałyśmy prawdy dziewczynom? Przecież to też nasze przyjaciółki.
Zastanowiłam się.
-Może trochę, ale Lily zrozum, nie możemy im powiedzieć. Obiecałam chłopakom- odparłam. Tak na dobrą sprawę, im mniej osób wiedziało o tajemnicy huncwotów, tym lepiej.
-Oczywiście, całkowicie rozumiem- odpowiedziała Lily.
Szłyśmy chwilę w ciszy, mijając po drodze grupkę krukonów.
-Huncwoci animagami...- zaczęła po chwili Lily ściszonym głosem- W głowie się nie mieści! Przecież z niektórych przedmiotów to totalne bałwany...
Zaśmiałam się na to stwierdzenie. Lily miała rację.
-No ale widzisz, nawet takim bezmózgom jak oni, się to udało- odparłam.
-To by wyjaśniało, dlaczego tak w ostatnim czasie przykładają się do transmutacji...- rzekła rudowłosa z zastanowieniem.
Nagle dało się słyszeć trzask. Jak na komendę wraz z Lily odwróciłyśmy się w stronę, z której było słychać owy odgłos. Po chwili z głębi korytarza, zaczęło biec dużo uczniów, młodszych i starszych. Wielu z nich miało włosy w różnych kolorach. Niektórzy byli nawet łysi.
Wśród nich, dostrzegłyśmy Marlenę. Miała włosy w kolorze zgniłej zieleni, a jej wściekła mina nie wróżyła niczego dobrego.
-Na Merlina, Mar! Co się dzieje?- spytała Lily, podchodzącej w naszą stronę Marleny.
-Nie pytaj, Evans. Naprawdę nie pytaj!- warknęła Mckinnon wściekła.
Obie z Lily doskonale wiedziałyśmy, że jeśli Mar zwraca się do nas po nazwisku, to jest bardzo, bardzo wściekła. I obie zdawałyśmy sobie sprawę, że lepiej z nią wtedy nie zadzierać.
-Czy to sprawka huncwotów?- spytałam blondynki. Ach, przepraszam, ona już nie jest blondynką.
-Nawet nie wypowiadaj przy mnie ich parszywych imion!- syknęła w moją stronę- Przebrzydłe, wstrętne...
-Aha, czyli ich sprawka- stwierdziłam. Choć denerwowały mnie żarty  huncwotów, to mimo wszystko trudno było mi powstrzymać śmiech na widok zgniło zielonych włosów Mar. Chociaż pewnie na jej miejscu wściekała bym się tak samo.
Mckinnon ruszyła szybkim krokiem do dormitorium Gryffindoru, a my z Lily poszłyśmy zobaczyć miejsce, gdzie doszło do owego feralnego zdarzenia.
Korytarz był w opłakanym stanie. Wszędzie pełno było kolorowej farby, a uczniowie omijali to miejsce szerokim łukiem.
-Nie no! Zabiję ich! Dam im takie szlabany, że aż im się odechce!- krzyknęła wściekła Lily.
Evans była prefektem, dlatego będzie musiała załatwić tę sprawę, z uwagi na to, że huncwoci należeli do Gryffindoru.
-Lily, tylko jak ich znajdziesz, to żeby naprawdę nie doszło do morderstwa- powiedziałam uśmiechając się.
-Trzymaj kciuki, żeby nie. Chociaż w sumie... Dlaczego nie...- przyznała ruda z zastanowieniem.
Roześmiałam się na to, po czym pożegnałam się z Lily i ruszyłam śladami Marleny do dormitorium gryfonów.

Nie jesteśmy takie jak onOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz