I

4.6K 212 41
                                    

Kolejny dzień zakończył się długim, wyczerpującym wieczorem, podczas którego miałem obowiązek wypinać tyłek do trójki braci. Nie różniły ich chociażby najmniejsze szczegóły wliczając w to tony głosów oraz zachowanie. Każdy z nich był idealną, doszlifowaną kopią pozostałej dwójki. Można byłoby zwariować widząc potrójnie.
Po przedłużających się trzech godzinach "zabaw" mogłem poczuć odrobinę ulgi. Sznury na moich nadgarstkach rozluźniły się pozwalając mi na swobodne podniesienie się z łóżka. Na plecach czułem wzrok tych makabrycznych klonów. Byli przerażający i miałem nadzieję, że nie będę musiał ponownie wpadać w ich szponiaste łapska. Czułem się nieswojo, a owe uczucie występowało u mnie bardzo rzadko podczas kręcenia kolejnych materiałów. Zazwyczaj byłem pewny siebie, spełniałem wymagania swojego szefa oraz zadowalałem się pochwałami, a także  komplementami płynącymi z pomiędzy jego gorzkich warg.  
Nieraz miałem okazję ich posmakować, a każda z tych chwil była równie niesmaczna. Mimo to nic nie było w stanie zniechęcić mnie do pożądania jego uwagi. Dwie pary kościstych rączek sunące pomiędzy moim futerkiem były nadzwyczaj przyjemne, chociaż niezbyt delikatne, a wręcz brutalne. Nie rozumiałem własnej fascynacji sadystą skrywającym się za zbyt puchatym kożuchem. Za różowymi szkłami chował się bezduszny, krwiożerczy gad nie zważający na niczyje uczucia. Bawił się nimi, manipulował, dyscypliną trzymał przy nodze i więził na smyczy z niewidzialnym kagańcem na pysku, aby któraś z jego suczek nie podkopała jego interesów. Powinienem go nienawidzić, darzyć najgorszymi uczuciami i nie pozwalać się dotykać. A jednak każdego wieczora ćpałem jego perfumy, ćpałem jego dotyk, ćpałem go całego i nie potrafiłem przestać. Był dla mnie narkotykiem, którego nie byłem w stanie odstawić, a chociaż nie mógł zabić mnie fizycznie, wciąż podrzynał mi gardło psychicznie. Dawniej marzyłem o kimś, kogo przedawkowanie nie bolałoby w żaden sposób. Śniłem o swoim księciu z bajki i uparcie wmawiałem sobie, że czeka na mnie choćby po drugiej stronie. Od lat przestałem wierzyć sam sobie, a kiedy nie ma się tego co by się chciało, trzeba cieszyć się tym co się ma, prawda? 
Stąd ten nałóg. 
Wolnym krokiem ruszyłem w kierunku Valentino, a moja ręka sięgnęła po szlafrok przewieszony przez jego przedramię. Odebrałem swoją własność i zakryłem ciało przed spojrzeniami współpracowników. Uwielbiałem ten szlafroczek. Sięgał nie dalej niż do połowy uda. Był jedwabny, z lekka prześwitujący, słodko różowy a moje imię na plecach tylko dodawało uroku. Czułem się w nim dobrze, komfortowo i seksownie. Koścista, granatowa rączka, o której wspominałem wcześniej, właśnie spoczęła na moim policzku i delikatnie mnie pogłaskała. Następnie przesunęła się na nadgarstek, ale zanim to się stało, zahaczył o moje futerko na piersi. Dobrze wiedział, że lubiłem kiedy się go dotykało. Lekkie szarpnięcie zmusiło mnie do podążenia za szefem, a ostatnim spojrzeniem uraczyłem trojaki równocześnie zapinające rozporki. Ich synchronizacja przyprawiała mnie o dreszcze. 
Zaprowadził mnie do mojej garderoby. Otworzył przede mną drzwi i zamknął je tuż za mną. Kiedy klucze przepadły w kieszeni czerwonego płaszcza, zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość, a raczej jej brak. Naruszył moją strefę prywatną w całości, o ile miałem prawo ją mieć. 
― Świetnie się spisałeś, Angie Baby~
― Dziękuję, Val - odpowiedziałem krótko. Nie chciałem pytać o zamknięte drzwi, miałem o wiele ważniejszą sprawę do przegadania niż jego zachcianki. - Muszę o czymś z tobą porozmawiać.
― Nie bądź głupi, od kiedy suki mówią? - Zapytał cicho. Wyraźnie odczuwałem jego niezadowolenie.
― Mieszkanie w garderobie może jest ładne, ale powoli mam dość patrzenia na dziwki non stop. Chciałbym poszukać mieszkania - szeptałem. Był wystarczająco blisko, a jego spojrzenie onieśmielało mnie wiercąc we mnie dziurę. 
― Oh, biedactwo - mówił wsuwając dłoń między moją grzywkę.- Nie chcesz patrzeć na dziwki? - Nagle jego dłoń boleśnie zacisnęła się i przysunęła mnie bliżej jego twarzy. - To może wyrzuć lustra? Ty mała, niewdzięczna zdziro. Znaj swoje miejsce i pilnuj się chuja, bo jak ci go zabiorę to będziesz pić wodę z kałuży! - zagroził mi, a chwilę później jego uścisk się rozluźnił. Począł delikatnie głaskać moje włosy, zupełnie jakby chciał załagodzić mój ból lecz na pewno nie to miał w swoim zamiarze. Chciał jedynie, abym poznał łaskę swojego Pana, a po dłuższym obmacywaniu poległem na kanapie. Czerwony płaszcz przykrył legowisko wraz ze śpiącym w nim prosiaczkiem. 



Udało mi się wymknąć. Valentino zostawił mnie, kiedy jego podniecenie zostało opanowane. Wszelkie czułości w łóżku były dla niego zbędne, a dla mnie obce, więc już dawno przestałem się ich domagać, a przynajmniej o nie błagać. Swoją drogą...moje poprzednie zachowania były żałosne, desperacko szukałem uwagi i czułości gdziekolwiek, chociażby w łóżku własnego szefa, co poniżało mnie z każdą kolejną próbą zwrócenia na siebie uwagi. 
Zmierzałem do Szczęśliwego Hotelu, który utworzyła księżniczka, aby nawracać grzeszników i móc wysyłać ich do nieba, żeby eksterminacje przestały być wymagane. Osobiście uważałem to za coś niedorzecznego, coś niemożliwego do wykonania. Każda z pałętających się po Piekle dusz miała swoją szansę na ziemi, a ten brak ładu, ciasnota i ciągłe wykorzystywanie, mordowanie, gwałty wraz z innymi przestępstwami uprzykrzającymi istnienie, to nasza kara, od której nie ma sposobu na ucieczkę. Za błędy po śmierci nie można przeprosić. Ja nie chciałem poznawać nieba, nie widziałem potrzeby. W Piekle miałem prawie wszystko, co było mi potrzebne do szczęścia. A jeśli nie była tym sława, to co innego? 
Zmierzałem do hotelu tylko dlatego, bo mieszkanie tam miałem darmowe, a jedyne co mnie dręczyło to fakt, że byłem zmuszony starać się być miły i grzeczny. Miałem tam także dużo miejsca. Nikt inny nie pokusił się zostać na dłużej, nikt nie odważył się w ogóle zajrzeć do środka chociażby z ciekawości. Po części było mi szkoda Charlie, ale im prędzej te dwie nudne suki zrozumieją swoją porażkę, tym szybciej przestaną się kompromitować. 
Na swojej drodze spotkałem ostrą bójkę pomiędzy kilkoma duszami. Byli pijani, a ja nie miałem ochoty mieszać się w to towarzystwo i narażać się na siniaki. Ulica była wystarczająco ciasna, aby im przeszkodzić w walce między sobą. Wpadłem między budynki, postanowiłem użyć skrótu. Starałem się iść jak najszybciej, było już bardzo późno. 
Nie dane było mi jednak dotrzeć do celu. Poczułem nagle jak ktoś łapie mnie za wszystkie nadgarstki oraz obejmuje w talii. Nie miał dłoni, to były macki zostawiające po sobie obrzydliwy śluz, który odczuwałem na sobie. Miałem ochotę zwymiotować. Wyciągnąłem dodatkową parę rąk, aby móc się obronić. Ta sztuczka zawsze zadziwiała głodnych zboczeńców, ale tym razem... nie udało się. Kolejne macki unieruchomiły mnie. Żałowałem, że nie zostałem w Studiu. Valentino miał racje, nie powinienem się plątać po Piekle w tak późnych godzinach. Posłuszne siedzenie przy jego nodze nieraz ratowało tyłek przed takimi śmierdzielami jak ten gnój wsuwający swoje obrzydliwe kończyny między moje nogi. Zamknąłem oczy, nie chciałem na to patrzeć. To że byłem dziwką, nie oznaczało, że gwałt był dla mnie seks niespodzianką. 

Nie spodziewałem się, że macki nagle się rozluźnią, a ja usłyszę przeraźliwy krzyk. Opadłem na ziemię zakrywając twarz dłońmi. Nie chciałem widzieć tego, co działo się tuż przede mną. Brzmiało jakby ktoś obdzierał go ze skóry żywcem! Byłem tak sparaliżowany, że nie byłem w stanie się poruszyć. Nie mogłem uciec, nie miałem odwagi uciec. Po dłuższej chwili... uspokoiło się. Wszystko ucichło, a ja odważyłem się zerknąć. Przede mną była jedynie spora kałuża krwi i odcięta macka, która wciąż się wiła...Obrzydliwe. 

Podniosłem wzrok i już miałem krzyknąć, ale dłoń nieznajomego zatkała mi usta. Zamiast się wyszarpać czekałem na rozwój sytuacji. Co zobaczyłem? Parę czerwonych, złowrogich tęczówek. Ich właściciel musiał uwielbiać czerwień, bo cały był w nią przyodziany. 
― Spokojnie mój zniewieściały kolego - zaczął cichym tonem, który wychodził jakby z radia. - Wracaj tam gdzie bezpiecznie i nie pałętaj się po ciemnych uliczkach - dodał, a potem zniknął w cieniu. Mimo jego odejścia przed oczami wciąż widziałem szeroki uśmiech.
Jeszcze przez chwilę nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. To co mnie spotkało wydało mi się nierealne. Nie to, że prawie zostałem zgwałcony, a przede mną pojawił się jakiś świr...zastanawiało mnie dlaczego ten świr mnie uratował. W końcu w Piekle nikogo nie obchodził los drugiej duszy. Mordy, kradzieże, molestowania i inne tego typu brudy były na porządku dziennym. Nie miał w tym żadnych korzyści, a mimo to mnie ocalił.

Nie rozmyślałem nad tym zbyt długo. Nie chciałem napotkać kolejnego szaleńca i jak gdyby nigdy nic uciekłem w kierunku hotelu...dopóki znów nie dopadła mnie myśl o radiowym bohaterze.

●●●

Szum Radia || Radiodust PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz