II

1K 30 0
                                    


Większość dnia Yennefer spędziła w pracowni. Nie lubiła, gdy jej przeszkadzano, więc Geralt zajmował się w tym czasie własnymi sprawami. Do jego ulubionych zajęć należało ostrzenie noży. Mimo, że wyjeżdżał w poszukiwaniu zleceń sporadycznie, nawyk ten był zbyt silny, by zaprzestać go podczas pobytu w domu. Z pnia w ogródku przy domu był idealny widok na okno pracowni. Często patrzył, jak zamyślona czarodziejka pochłaniała niezliczoną ilość ksiąg sprowadzanych z najdalszych zakątków kontynentu. Wciąż nie znalazła odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Wiedział, że nie jest w stanie odciągnąć jej od poszukiwań, jednocześnie cierpiał, widząc jak Yen ciska z impetem stertę papieru o ściany. Starała się być wierną swojej zasadzie, ale nie zawsze jej się to udawało. Poczucie bezradności bywało zbyt silne, by napady złości nie zostały zwieńczone łzami. Tego dnia nic nie wskazywało na taki stan. Chodziła po pracowni oddana własnym myślom.

Wciąż nie umiał jej przekonać do wizyty u znachora. Po ostatnim uzdrowicielu, polecanym przez Triss Merigold, Yennefer oznajmiła, że to była ostatnia próba. „Nie będę się już więcej kompromitować" - podkreślała stanowczo. Wiedźmin liczył na zmianę zdania ukochanej, biorąc pod uwagę upływ czterech miesięcy i coraz częstsze sny, po których Yen budziła się roztrzęsiona. Ostatniej nocy to on nie mógł spać, dlatego wraz ze wschodem słońca zaczął chodzić bezsensownie po domu, w poszukiwaniu zajęcia. Dlaczego nie zostałem przy niej, pomyślał. Musiała czuć się bardzo samotna, kiedy nie znalazła mnie rano w łóżku. Może dziś zniosła to lepiej? Może tym razem fantazja była mniej dokuczliwa w zetknięciu z rzeczywistością?

Kiedy uznał, że miecze są wystarczająco naostrzone, jeszcze raz spojrzał w stronę okna pracowni, ale nie było w nim Yennefer. Idąc w stronę domu dostrzegł czarodziejkę biegnącą w jego kierunku. Zatrzymała się kilka cali od jego twarzy. Była spięta, jakby od tego co zaraz powie, miały zależeć losy świata. Jej świata.

-Przemyślałam twoją propozycję - zaczęła, próbując ukryć drżenie głosu - Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, ale nie jestem pewna, co będzie się ze mną działo po kolejnej porażce - przerwała, żeby wziąć głęboki oddech - Co jeśli tym razem nam się nie uda? Kiedy próbowaliśmy ostatnio u ciebie nie było problemu, wszystko się poprawiło. To moja wina - ręce zaczęły jej się trząść - Przepraszam, ja nie...

-Nawet tak nie myśl. To nie jest twoja wina - podszedł bliżej, żeby ją przytulić, nie odmówiła - To nie jest twoja wina, że w twoim przypadku jest trochę trudniej. Pomyśl, jeszcze niedawno mieliśmy znacznie mniejsze szanse - głaskał ją po głowie, najczulej jak tylko potrafił - Co postanowiłaś? Chcesz mi o tym powiedzieć?

W oczach czarodziejki widział było całą gamę emocji, od złości na cały świat, po bezradność duszącą ją od środka. Opierała się o niego, jakby nie była w stanie samodzielnie stać. Wtulona w jego silne ramiona, zaczęła zbierać się w sobie.

-Chyba nie zaszkodzi spróbować jeszcze raz, nie sądzisz? - powiedziała, patrząc się w oczy wiedźmina - Może tym razem nam się uda. Chciałabym spróbować.

-Ja też bardzo tego chcę. Możemy udać się do miasta nawet zaraz.

-Zaraz brzmi dobrze - rzekła uśmiechając się czule - Przygotuj konie, wejdę tylko na chwile do domu. Nie mogę pokazać się ludziom w takim nieładzie.

Zanim Yennefer wyszła z sypialni, ostatni raz przejrzała się w lustrze toaletki. Wzięła głęboki oddech i wyszła przed dom, gdzie czekał już na nią Geralt w towarzystwie

Płotki i jej karej klaczy. Wskoczyła na konia, po czym wyprostowała się w siodle, dając znak, że jest gotowa ruszyć w kierunku nowych doświadczeń.

Napawali się pięknem dnia. Podziwiali jak promienie słońca wpadają miedzy liście drzew. Długa trawa przy wydeptanej drodze zdawała się mieć bardziej wyrazisty kolor niż ostatnio, kiedy jechali do miasta. Może to przez wczorajszy deszcz, myśleli oboje. Wiatr targał czarne loki czarodziejki. Jej fiołkowe oczy tętniły nadzieją. Geralt uwielbiał się jej przyglądać w czasie podróży, nawet tak krótkiej jak ta.

Przed przekroczeniem bramy miasta Yennefer zatrzymała gwałtownie klacz. Zdezorientowany wiedźmin szukał na jej twarzy odpowiedzi.

-Jesteś pewien, że dobrze robimy? - odezwała się ledwo otwierając usta

-Jeśli nie spróbujemy to się nie przekonamy, prawda? Gdybyś chciała zrezygnować, w jakiejkolwiek chwili, powiedz mi o tym. Mamy jechać dalej?

-Tak.

Zostawili konie obok niewielkiej posesji. Drzwi otworzył im wysoki brunet o niebieskich oczach. Nie wyglądał na więcej niż czterdzieści lat. Ukłonił się i zaprosił do środka. Zaprowadził parę do stołu z trzema krzesłami naprzeciwko okna.

-Wybaczcie, że się nie przedstawiłem. Cillian O'Sullivan. Z czym do mnie przychodzicie? - brzmiał bardzo profesjonalnie, a jednocześnie przyjacielsko.

Żadne z nich nie wiedziało jak zaczął. Mimo, że przechodzili już przez takie rozmowy nie raz. Yennefer wymownie spojrzała na męża, zawsze był bardziej rzeczowy. Geralta nigdy nie cieszyło opowiadanie ich historii.

-Od jakiegoś czasu chodzimy z żoną do ludzi zajmujących się profesjami zbliżonymi do twojej - zaczął, z trudem znajdując słowa - Podczas mutacji, które przeszły nasze organizmy przygotowując się do danej pracy, zaszły pewne, nieodwracalne zmiany. Chcielibyśmy, aby na pewnej płaszczyźnie przywrócić to, co zostało nam odebrane. Według ostatniego specjalisty o profesji zbliżonej do twojej, w moim przypadku nastąpiła znaczna poprawa. Liczymy na to, że pomożesz mojej żonie, aby i u niej nastąpiła zmiana - sam nie wiedział jak udało mu się tyle powiedzieć.

-Naturalnie, dobrze trafiliście - rzekł wpatrując się w stół - Oczywiście, zanim cokolwiek wam obiecam musimy zakończyć formalności. Zadam wam teraz parę pytań, będą one szczególnie kierowane do pani Yennefer. Możemy zaczynać?

-Proszę pytać - odpowiedziała czarodziejka próbując uśmiechnąć się

-Więc zaczynamy. Kiedy była ostatnia miesiączka?

Mimo, że na takiej rozmowie było to oczywiste pytanie, Yen poczuła jak jej serce przyśpiesza. Chwyciła Geralta za rękę i odetchnęła ciężko.

-W czasie prób leczenia zdarzały się raz na jakiś czas, ale bardzo nieregularnie.

-U ilu osób już byliście i ile to trwa? Jakiś czas nie brzmi zbyt dokładne.

-Jeśli dobrze pamiętam to u pięciu, w ciągu... chyba będzie już ze dwa lata.

-Trzy - rzuciła Yennefer, poprawiając męża - razem szukamy pomocy od trzech lat, ja próbowałam już od dawna na własną rękę, jak widać, bezskutecznie.

Po zadaniu reszty niezręcznych pytań O'Sullivan spojrzał uważnie na parę.

-Ten jakiś czas jest dosyć długi, jak widzę - zamyślił się na chwilę - Dobrze, na ten moment tyle mi wystarczy - wyciągnął z szafki obok niewielką buteleczkę i dał ją czarodziejce - proszę to brać dwa razy dziennie i zgłosić się do mnie za dziesięć dni. Oczywiście, jeśli dalej chcecie korzystać z moich usług. Co do ceny, dogadamy się.

Niespełnione marzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz