11. Lexie

2.4K 97 5
                                    

– Przebieraj się, nie ma czasu! – zwraca się do mnie nerwowo Ann i wychodzi z garderoby.

– Nie przejmuj się, mamy jeszcze czas. – mówi, siedząca obok Sofie. – Zdecydowanie jako gówniarza, ktoś ją wrzucił do gorącej wody. – śmieje się, choć ja nie jestem w nastroju.

Wchodzę za zasłonę garderoby i wkładam na siebie czerwoną, skórzaną sukienkę, która ledwo zasłania mi tyłek, a do niej czarne kabaretki i niebotycznie wysokie, lakierowane szpilki. Przysięgam, że dzisiejszej nocy się w nich zabiję. Cały czas zastanawiam się, czy moja koleżanka wie coś na temat tajemniczego kierowcy, ale przecież wyraźnie wczoraj widziałam, że czarne sportowe auto to było dla niej normą. Wychodzę z kabiny i widzę poprawiającą usta czerwoną pomadką Sofie.

– Mogę cię o coś zapytać? – odzywa się chowając kosmetyk do swojej torebki.

Szczerze mówiąc, chciałam jej właśnie zadać pytanie dotyczące kierowcy, ale skoro wyrwała się pierwsza to niech pyta. W sumie sama nie wiem co tak ciągnie mnie do informacji o tym szaleńcu.

– Dawaj. – odpowiadam.

– Coś się stało? – pyta z troską w głosie. – Zauważyłam, że jesteś jakaś nieobecna, smutna, przybita. Gdyby nie ja, to z tego swojego zamyślenia nie trafiłabyś do garderoby.

– Nie ważne. – odpowiadam zdawkowo, bo nie chcę rozmawiać na temat zdrowia Marie.

Moja przyjaciółka przechodzi teraz przez piekło, a ja mam opowiadać o tym osobie którą widzę drugi raz w życiu? Nie ma mowy. Cały czas myślę co zrobić, jak jej pomóc, żeby nie myślała o tym wszystkim i po prostu cieszyła się życiem. Nic mi jednak nie wpada do głowy. Koleżanka po fachu robi zawiedzioną minę i spogląda na mnie.

– Mi możesz powiedzieć. – zapewnia.

Nie odpowiadam, bo nie chcę pojechać jej jakimś zgryźliwym tekstem i wychodzę. Widzę, że Ann nie ma w biurze, więc kieruję się w stronę korytarza – o ile tak w ogóle można nazwać tę betonową przestrzeń, prowadzącą do jeszcze większej pełnej samochodów. Z myślą, że na pewno już wszyscy się zbierają zostawiam wścibską koleżankę i kieruję się w stronę garażu pełnego sportowych fur. Szlag! Zabiję się przez te buty! Potykam się chyba już czwarty raz. Zdejmuję je i dalej podążam boso. Gdy docieram na miejsce, z zaskoczeniem stwierdzam, że na miejscu nie ma nikogo i niczego – prócz czarnego, tajemniczego auta. Wszystkie jego szyby są ciemne, więc nie jestem w stanie dostrzec, czy w środku ktoś jest. Podchodzę bliżej z nadzieją, że być może odkryję tą – jak dla mnie – wielką tajemnicą. Nagle kierowca zapala silnik i odjeżdża z piskiem opon, a ja odskakuję lądując pełnym, jędrnym tyłkiem na betonowej posadzce. Cholera jasna! Co to miało być?!

***

Tym razem to Sofie wychodzi by machnięciem flagi wystartować wyścig. Ja mam stać, ładnie wyglądać i świecić krągłościami, by te stare cepy na widowni miały na co popatrzeć. Ann oczywiście z biura ogląda cały wyścig, właściwie sama nie wiem dlaczego. Gdy wszystkie samochody ruszają, zauważam, że dołącza do nich ten który w garażu o mały włos mnie nie przejechał. Męczy mnie ta niewiedza. Chciałabym dowiedzieć się kim on jest. Postanawiam prosto z mostu zapytać o to Ann, dlatego pod pretekstem skorzystania z toalety schodzę na dół, oczywiście uprzednio zdejmując przyprawiające mnie o wściekłość buty. Idąc korytarzem, z daleka słyszę już krzyki szefowej i jakiejś kobiety.

– To wszystko jest twoja wina!

– Niech pani się stąd wynosi! To nie czas i miejsce na takie rozmowy!

– Muszę porozmawiać z Davisem, a ty dziewucho powinnaś zgnić w więzieniu!

– Jego tu nie ma! A ja nie mam sobie nic do zarzucenia, proszę stąd wyjść! – wrzeszczy wściekła szefowa i wyrzuca kobietę z pomieszczenia.

Widzę starszą panią, mniej więcej koło pięćdziesiątki, która zanosi się płaczem. Zupełnie nic z tego nie rozumiem. Tu co rusz dzieją się jakieś niestworzone rzeczy. Zrozpaczona kobieta na szczęście mnie nie zauważa i od razu kieruje się do głównego wyjścia, a ja stoję jak sparaliżowana i nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. To chyba nie jest odpowiedni moment, żeby zasypywać Ann pytaniami, ale ona nagle wychodzi na korytarzy i mnie zauważa.

– Długo tu tak sterczysz? – odzywa się, a ja od razu zauważam zdenerwowanie z jej głosie.

– Dopiero zeszłam, chciałam skorzystać z toalety. – kłamię.

– Nic nie słyszałaś? – pyta nagle, czym mnie zaskakuje.

Zachowuje się jakby miała coś do ukrycie, ale postanawiam zaryzykować.

– Owszem, słyszałam.

– Nie mów o tym nikomu, proszę. – mówi zmartwionym głosem, a ja nie mogę uwierzyć w to co właśnie powiedziała.

Miałam tę kobietę za jedną z najtwardszych jakie znam, a tymczasem ona mnie o coś prosi. Może to i wredne, ale postanawiam postawić jej warunek. Wszystko dlatego, aby dowiedzieć się w końcu prawdy.

– Mogę milczeć, ale tylko wtedy gdy wszystko mi powiesz. Całą prawdę...

– Dobrze, ale wejdź do biura. – odpowiada, a ja od razu to robię.

– Widzisz, to miało miejsce już jakieś trzy miesiące temu. W wyścigach startowała jeszcze wtedy jedyna w naszej grupie dziewczyna – Gianna. Była najlepsza. Razem ze swoim chłopakiem, który jeździł oddzielnym autem, zawsze znajdowali się na podium. Byli mistrzami... – przerywa, chowając twarz w dłonie.

– Co się z nimi stało? – pytam z przerażeniem w głosie.

– Gianna, któregoś razu uparła się, żeby poćwiczyć przed wyścigiem, błagała mnie by mogła wziąć auto i poćwiczyć na torze. Początkowo absolutnie nie chciałam się na to zgodzić, takie rzeczy są wbrew zasadom. Gianna o tym wiedziała, ale mimo to próbowała mnie przekonać... do skutku. W końcu jej się to udało i pozwoliłam jej wziąć wóz. Żałuję tego... – przerywa swoje słowa i wyciąga z szuflady paczkę chusteczek, by wytrzeć łzy. – Z ogromną prędkością wypadła z toru, uderzyła z impetem w budynek. Przez te wszystkie miesiące była w śpiączce, ale to czego dowiedziałam się dziś...

– Ta kobieta przyszła z jakąś informacją? – pytam cicho, starając się zachować spokój.

– To była matka Gianny, przyszła przekazać, że ona nie żyje. Davis się załamie jak mu o tym powiem. – mówiąc to, wyciera kąciki oczu, z których wciąż ciekną łzy.

– To nie jest twoja wina, ta dziewczyna sama chciała trenować. – mówię stanowczo.

– Davis to...

– Tak, ten sam, o którym mówię samobójca. – przerywa mi. – Muszę go pilnować, bo za wszelką cenę chce zrobić sobie krzywdę. Ciągle powtarza, że jak Gianna się nie wybudzi to nie będzie już miał po co żyć. Teraz rozumiesz, dlaczego wygnałam stąd tę kobietę? Nie pozwolę, żeby mój brat się zabił.

Milknę. Nie sądziłam, że ona w ogóle ma brata. Na dodatek te informacje na temat Gianny i Davisa w dziwny sposób mnie zasmuciły.

– A więc ten czarny samochód...

– Należy do Davisa. Zabraniam mu czynnie brać udział w wyścigach, bo widzę w jakim jest stanie i wiem, że w każdej chwili może zrobić coś głupiego. Niestety jak już zauważyłaś, mój brat jeździ, pojawia się zaraz po rozpoczęciu wyścigu, a znika przed samym zakończeniem. Brakuje mu po prostu tej adrenaliny. Jestem bezsilna, bo to dorosły człowiek i nie mogę go przecież zamknąć na klucz w pokoju bez klamek. Dziś muszę mu jeszcze powiedzieć, że jego ukochana Gianna nie żyje.

Adrenalina? Tak to ja mam na drugie. Dostarczę przystojniakowi taką dawkę, że przestanie pieprzyć o wyścigach. W głowie mam już ułożony plan. Musze zaczekać tylko na rozwój wydarzeń. Wiem, że nie powinnam ingerować w strawy rodzinne, tym bardzie jeśli chłopak dopiero co stracił ukochaną, ale myślę, że mam dla niego idealne lekarstwo.

Racing Girl - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz