6. Lexie

2.8K 83 3
                                    

      Opuszczamy szpital, ale gdybym mogła zapadłabym się pod ziemię, zniknęła i schowała się przed tym dupkiem. Jednak los chciał inaczej. Wsiadam do czarnego suva, a Martin wkłada moją podróżą torbę do bagażnika. Nie siadam jak zwykłam to robić na siedzeniu pasażera, dziś wybieram bezpieczniejszą opcję, czyli tylną kanapę. Kierowca otwiera drzwi i usadawia się za kierownicą, po czym w końcu ruszamy. Wyjeżdżamy z parkingu, a ja zastanawiam się dokąd wiezie mnie przydupas ojca. Nie wydaje mi się, żeby zdążył przygotować mieszkanie tak szybko, więc zgaduję, że wiezie mnie do willi.
– Halo. – nagle słyszę, że Martin odbiera telefon.
Zachowuję się bardzo cicho by usłyszeć cokolwiek, ale to na nic, bo on nagle zaczyna mówić szeptem, co niesamowicie wyprowadza mnie z równowagi. Orientuje się nagle, że próbuję usłyszeć o czym rozmawia, więc zasuwa szybę oddzielając mnie od kabiny kierowcy. Wyglądam przez szybę i orientuję się, że wcale nie zmierzamy do willi. Wręcz przeciwnie. Auto kieruje się w stronę miasta i tych obskurnych starych bloków. Po kilku minutach kierowca zatrzymuje samochód i wysiada.
– Idziemy. – rozkazuje otwierając mi drzwi.
– Rozmawiałeś z ojcem? – Pytam przypominając sobie sytuację sprzed chwili.
– Gówno cię to obchodzi! – odpowiada wyjmując mój bagaż. – Rusz dupę! – mówi głośno wskazując mi skinieniem głowy wyjście do kamienicy.
Nie mam ochoty nigdzie z nim iść. Wręcz brzydzi mnie sam fakt, że ten koleś cokolwiek do mnie mówi, ale wchodzę do budynku i już przy samych drzwiach czują okropny swąd. Tu muszą mieszkać naprawdę obleśni ludzie. Martin wspina się po schodach, więc idę za nim, aż docieramy na drugie piętro. Otwiera przede mną drzwi i stawia torbę.
– Nowe królestwo księżniczki Lexie! Właź tam szmato. – odzywa się chamsko.
– Nie masz prawa odzywać się do mnie w taki sposób chuju! – odpowiadam i natychmiast uderzam go w policzek.
– Chcesz powtórki z ostatniego razu? – łapię mnie za tyłek, a ja odskakuję ze strachu i przekraczam próg mieszkania.
– Zostaw mnie w spokoju!
– Jeszcze będziesz mnie błagała i to, żebym zrobił ci tę przyjemność i cię przeleciał.
–Chyba kurwa śnisz! – krzyczę i zatrzaskuję mu drzwi przed nosem.
– Otwieraj te pierdolone drzwi suko! – zaczyna walić pięściami, gdy słyszy, że zamknęłam drzwi na zamek.
– Zapomnij! – Wrzeszczę i odsuwam się.
Czuję, że on nie odpuści. Ze będzie tu stał póki nie wejdzie do środka. To kompletny psychopata i boję się, że w końcu mu się uda i zrobi mi krzywdę. Jednak postanawiam się nie poddawać. Biorę telefon i bez wahania wybieram numer Marie.
– Stara, co jest? Gdzie ty jesteś? W szpitalu powiedzieli, że dostałaś już wypis i od razu opuściłaś szpital. Na dodatek z jakimś facetem! Martin po ciebie przyjechał!? – milkę na chwilę trawiąc to co się dzieje i odzywam się wreszcie.
– Tak. On awanturuje się teraz na klatce schodowej!
– Podaj mi adres.
– Przecież on ci coś zrobi, nie przyjeżdżaj tu. – rozkazuje przyjaciółce, ale ona milczy na znak, że nie mogę jej nic zabronić. Zawsze to robi kiedy koniecznie chce się czegoś ode mnie dowiedzieć. Milczy. To jest niezwykle wymowne milczenie, które daje mi znak, że muszę wyznać prawdę. – Jesteś szalona wiesz? – Mówię w końcu.
– Powtarzasz to niemal codziennie. Podaj mi ten cholerny adres!
Podaję ulicę i numer budynku oraz mieszkania, a Marie natychmiast się rozłącza. Serce  bije mi jak szalone. Jeśli ten skurwiel zamiast na mnie, teraz wyżyje się na mojej przyjaciółce to nie wybaczę sobie tego do końca życia.  Siadam w kącie na podłodze małej kawalerki i kulę się, zasłaniam uszy by nie słyszeć dobijającego się do drzwi Martina. Po chwili słyszę jak pod kamienice zjeżdża policja na sygnałach. Podbiegam do okna i patrząc w dół widzę jak dwóch funkcjonariuszy wychodzi z samochodu. Najpewniej któryś z sąsiadów usłyszał awanturę, jaką robi mój były kierowca i po prostu to zgłosił. Wyglądając nadal przez okno widzę następnie pakującą taksówkę, z której po chwili wybiega Marie. Po kilku minutach krzyki Martina ustają, a do mieszkania ktoś puka.
– Dzień dobry, posterunkowy Josh Collen. Czy wszystko jest w porządku? – pyta mnie przez drzwi, które dopiero co zdążyłam uchylić.
– Wszystko jest dobrze. Co tu się dzieję?  – Pytam zaskoczona całą sytuacją.
– To ja powinienem zapytać. – mówi złowrogo brzmiącym głosem. –Wezwała nas jak mniemam pani przyjaciółka.
– Marie... – Mówię cicho przeklinając przyjaciółkę. Przecież ojciec nie może się o tym  dowiedzieć, bo stwierdzi, że to ja wezwałam policję na własnego ochroniarza.
– Przepraszam za nią, ona czasem nie wie co robi. – Mówię skruszona.
– Pan, który zakłócał porządek jedzie z nami, nie będzie już pani niepokoił.  – tego się właśnie obawiałam. Teraz to wszystko dojdzie do mojego ojca. – Ja już się żegnam i miłego wieczoru życzę.
Koleś w mundurze wychodzi z mieszkania, a po sekundzie do środka wpada Marie.
– Zwariowałaś!? Chcesz, żeby ojciec się o tym dowiedział!?  – krzyczę i podchodzę do niej.
– Nie drzyj się! Policja wie tylko tyle co musi, nie podałam twojego nazwiska, a jeśli chodzi o Martina, to powiedziałam, że to koleś, który cię nachodzi bo dałaś mu kosza. – wyjaśnia.
– To nie zmienia faktu, że ten dupek może powiedzieć o wszystkim ojcu.
– Musiałby wtedy wyspać się, co robi względem ciebie. Przecież to logicznie, że nie pójdzie do starego Di Gallo i nie powie, że chciał zgwałcić mu córkę.
– Sprytnie. – przyklaskuję przyjaciółce, bo tym tokiem myślenia naprawdę mnie zaskoczyła.
Idziemy prosto do pokoju, który ma być moją sypialnią, a to co tam widzę przyprawia mnie o mdłości. Łóżko nakryte jakąś pożółkłą ze starości kołdrą, a na oknie wisi na wpół urwana pomarańczowa zasłona. Nie wspominając o dywaniku, który nadaje się jedynie do wywalenia i komodzie z uszkodzonym szufladami, do której i tak brzydziłabym się włożyć jakiekolwiek ubrania.
– Co ja mam teraz zrobić? – Pytam rozpaczliwie, siadając i kuląc się na łóżku.
– Ale nora... – podsumowuje Marie rozglądając się.
– Urządził mnie!
Przyjaciółka siada obok i przytula mnie mocno. Nie wiem co bym bez niej zrobiła. Na nikogo innego nie mogę już liczyć.
– Dasz radę mała. Masz chyba trochę gotówki od ojca, pojedziemy na zakupy i porządnie urządzimy ci to mieszkanie, bo przecież tak się nie da żyć.
– Tak mam, ale to na wiele nie wystarczy. Z czego ja potem będę żyć? – Pytam.
– Na pewno coś wymyślimy, znajdziemy ci fajną pracę.
– Ja i praca? Ty siebie słyszysz?
– No, a z czego zamierzasz żyć? – pyta, a ja załamuję ręce.
Po krótkiej rozmowie stwierdzam, że dam sobie radę bez ojca i jego fortuny. Przyjaciółka podnosi mnie na duchu mówiąc, że podzwoni po znajomych i pomoże mi coś znaleźć. Jestem silną kobietą i wierzę, że poradzę sobie sama. Po krótkiej chwili zbieramy się i wychodzimy, żeby kupić najpotrzebniejsze rzeczy do mieszkania, a po godzinie na miescie wracamy załadowaną po brzegi taksówką. Jest już dwudziesta pierwsza, więc z pomocą kierowcy zanosimy zakupy do mieszkania i po szubkim urządzeniu sypialni, ze względu na to, że kuchnia nie nadaje się jeszcze do użytku zamawiamy pizzę.
***
Budzę się, a widząc, że moja przyjaciółka nadal śpi postanawiam szybko się ubrać. Wkładam koszulkę i biały t-shirt, a do tego zakładam wygodne trampki. Nagle słyszę dzwoniący telefon. Nie mój. To telefon Marie. Spoglądam na niego i widzę, że dzwoni Ann.
– Śpiochu! Wstawaj, telefon do ciebie. – Mówię i podaję jej smartfona.
Moja zaspana przyjaciółka odbiera i po chwili wychodzi z pokoju. Uznaję, że jej kuzynka chce umówić się na imprezę czy coś takiego, więc olewam to i zabieram się za makijaż. Nakładam tylko lekki krem BB, podkreślam kości policzkowe i rzęsy, po czym słyszę, że Marie uradowana wychodzi z łazienki.
– Chyba znalazłam ci robotę! – krzyczy niemal od razu.
– Jaką?
– Zbieraj się, idziemy do Ann, ona wszystko ci opowie. – mówi i uśmiecha się szeroko.
– No ja już jestem raczej zebrana. – Mówię wstając z krzesła i obracając się na pokaz.
– Dobra, zaczekaj pięć minut. Zaraz będę gotowa. – oznajmia i wraca do łazienki łapiąc po drodze ciuchy.
***.
Wychodzę wściekła z mieszkania kuzynki mojej przyjaciółki. Ona chyba sobie że mnie żartuje. Nie ma nawet opcji, żebym zajmowała się czymś takim.
– Lexie! Zaczekaj! – słyszę za sobą donośny głos Marie
Po chwili odwracam się na pięcie i widzę, że biegnie w moją stronę.
– Dlaczego tak ostentacyjnie stamtąd wyszłaś? – pyta oburzona.
– Wy naprawdę macie mnie za taką idiotkę!?
– Chce ci pomóc! – wrzeszczy.
– Naprawdę!? Wysyłając mnie do zgrai, napalonych samców!?  Na dodatek w takim stroju!? Chyba cię do reszty popieprzyło!
– To normalna praca.
– Normalna? Ty to nazywasz normalną pracą!? W dupie mam taką robotę! – pluje na chodnik, po czym odwracam się i odchodzę, zostawiając przyjaciółkę pod budynkiem.

__________________________________
www.instagram.com/cassied_autorka

Lubicie Lexie?




Racing Girl - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz