Gdy usłyszałem słowa, które wypłynęły z jej ust, ponownie poczułem jak przechodzi mnie dreszcz. Jakiej oczekiwała odpowiedzi? Nie nazwałbym się pesymistą, ale nie da się ukryć, że zniknięcie Gerarda odcisnęło wyraźne piętno na moim życiu. To nie tak, że naprawdę chciałem umrzeć, po prostu świat bez niego wydawał mi się... gorszy. Przyznaję, niejednokrotnie zastanawiałem się nad tym jak na nowo znaleźć swoje miejsce, za każdym razem dochodząc do wniosku, że to zwyczajnie niemożliwe. Mimo to nie miałem zamiaru się tłumaczyć. Zemdliło mnie na samą myśl o okazaniu przed nią jeszcze większej słabości, w końcu ile można być niezorientowanym w sytuacji frajerem? Miałem dość, a historia o utraconej miłości życia z pewnością by mi nie pomogła.- Nie musisz odpowiadać - ona jednak zrozumiała bez słów. - Zdecydowanie nie wyglądasz i nie pachniesz jak zmarły, to mi wystarczy - zapewniła, a jej oczy na powrót zalśniły czymś na kształt kpiny.
Bez dłuższego ociągania się, przecięła własny palec. Nie byłem pewien co ujrzę, gdy to zrobi. Fakt, wampiry są znane z pożywiania się krwią, ale czy ktokolwiek na świecie zastanawiał się nad tym, jak wygląda ich własna krew? Przed owym spotkaniem sam nie umiałem sobie tego wyobrazić.
Teraz mogę powiedzieć jedynie, że widok był przedziwny.
Płyn, który wytoczył się z opuszka palca najemniczki, miał przezroczystą barwę. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak woda, lecz przy dokładnej obserwacji można było dostrzec, że różni się od niej gęstością. Kropla rozpuściła się powoli i tak samo powoli wniknęła w powierzchnię zwoju.
- I po krzyku - mruknęła Lyn-z, chowając nowo zawartą umowę z powrotem do teczki.
W tym samym czasie ja poczułem coś dziwnego.
Gdy wspomniała o połączeniu umysłów, które wywoła zwój dobrej woli, spodziewałem się, że zyskam możliwość dostrzegania jej myśli jak na dłoni. W zamian, to w mojej głowie pojawiła się myśl, a właściwie głos przemawiający z nieznanego zakamarka mojej świadomości. Głos bezdźwięcznie zapewniający o tym, że nie zostałem okłamany, że jesteśmy w dobrych rękach, a wampirzyca ma zamiar pomóc nam dotrzeć do bezpieczeństwa. I być może zabrzmi to głupio, ale od tej cholernej sylwestrowej nocy ani razu nie poczułem się tak spokojny. Nareszcie napotkaliśmy kogoś, kto posiadał odpowiednią wiedzę i umiejętności. Nareszcie mieliśmy jakąkolwiek pewność i ubezpieczenie, Mikey nie musiał bać śmierci, a ja związanej z nią samotności. Odetchnąłem. Choć pewność ta była kojąca, nie mogłem na niej poprzestać.
- Mam nadzieję, że jesteście spakowani - rzekła kobieta. - Do wschodu słońca zostały cztery godziny, a droga przed nami jest długa.
- Wyruszamy natychmiast - zadecydował Mikey. Przytaknęła.
Zabrała swoją teczkę i ruszyła w stronę drzwi.
- Chodźcie - powiedziała, a my, bez protestów ruszyliśmy w jej ślady.
Nie wróciliśmy do zatłoczonego klubu. Gdy wyszliśmy zza kotary, pokierowaliśmy się na lewo, gdzie czekały kolejne drzwi, dużo mniejsze i o wiele bardziej obskurne. One wyprowadziły nas na zaplecze, od ziemskich spelun różniące się tylko brakiem zdobiących ziemię niedopałków i butelek po piwie. Przez sfatygowaną furtkę wyszliśmy na ulicę, a ulica... przysięgam, była najsmutniejszym widokiem, jaki dane mi było oglądać w całym moim życiu.
Po obu jej stronach stały domy. Były biedne i zaniedbane, lecz nie to przyciągnęło moją uwagę. Pomiędzy oknami wisiały sznury, a na sznurach suszyły się zużyte bandaże. Na każdych drzwiach wejściowych widniała liczba opisana jako "ilość zdolnych do pracy". W niektórych oknach stały doniczki, a w nich zmarniałe zioła, warzywa i bulwy pielęgnowane na podobieństwo kwiatów. Nie jestem z tych, którzy kochają płakać nad cudzym nieszczęściem, ale przez krótką chwilę poczułem nieprzyjemny uścisk w sercu. Ludzie zamieszkujący Monroeville dzielili straszny los. Od lat wydawało mi się, że życie bez Gerarda było najgorszym, co mogło mnie spotkać. Teraz wiedziałem, że miałem szczęście, ponieważ nie urodziłem się jednym z nich.
- Proszę powiedzieć mi coś o tym miejscu - poprosiłem, dotrzymując kroku Lyn-z i Mikey'emu, którzy wyprzedzili mnie, gdy uważnie oglądałem otoczenie.
Tym razem kobieta nawet na mnie nie spojrzała, ale widocznie dostrzegła zmiany w aurze moich myśli, ponieważ odparła:
- Nie, żeby szczególnie mi na tym zależało, ale nie myśl o naszym gatunku w ten sposób.
Wydawało mi się, że z jej ust dobiegło mnie ciche westchnięcie.
- Nie cały nasz wymiar jest taki, jak Monroeville - oświadczyła. - To jedyne miejsce, w którym wschodzi i zachodzi słońce.
W mojej pamięci pojawiło się wspomnienie. Stare, ukryte w czasach szkoły średniej, w której uczono nas podstawowych informacji o innych czasoprzestrzeniach. Faktycznie, od zawsze pamiętałem drugi wymiar jako ten spowity mrokiem, nigdy nie słyszałem, by istniały tu noc i dzień.
- A więc to słońce was zabija? - dopytałem. Przytaknęła. Tym razem jednak zamiast niej, wypowiedź dokończył Mikey dotychczas w ciszy idący obok.
- Nie jest takie jak słońce, które znamy z ziemi. Żeby się przed nim schronić, nie wystarczy zwykły cień. Tutejsze promienie dostaną się w najmroczniejszy zakamarek i przebiją każdą zasłonę stworzoną przez mrok. Skóra wampirów nie jest w stanie wytrzymać jego lodowatych płomieni. Gdy wzejdzie, ty poczujesz jedynie chłód, ja spłonę.
- Noc trwa tu krótko, zachody są późne a wschody wczesne, szczególnie w lecie - kontynuowała Lyn-z. - Przez długi czas w Monroeville żyli jedynie ludzie. My, wampiry, nie przybywaliśmy w te okolice w obawie o własne życia, ale ludzka krew od wieków uważana była za towar luksusowy. Niedziwne, że przedsiębiorcy w końcu zapuścili się tu w interesach. Tutejsza ziemia jest jałowa, gdy rozpoczęli eksploatację, w zamian za krew ofiarowali ludziom zaopatrzenie. W tych czasach i tak żyje im się lepiej. Mają domy i odpowiednią ilość pożywienia, żeby przetrwać z dnia na dzień. W porównaniu z tym, co było - to wiele - dopiero wtedy podniosła wzrok i sama rozejrzała się po biednych ulicach. - W cały mieście istnieją tylko dwa budynki tak szczelne, że są w stanie ochronić nas przed słońcem - dodała. - Z jednego z nich właśnie wyszliśmy. Do drugiego zmierzamy.
- A więc... klub Paradise? - zapytałem. Zadymiona speluna, w której obudziłem się po przejściu przez portal, była punktem wymiany handlowej?
- Początkowo mieliśmy trafić w zupełnie inny rejon, ale zaklęcie rozszerzające portal zostało przerwane, gdy ty i Ray pojawiliście się w tunelu - odrzekł Mikey. - Nie zadziałało tak, jak powinno. Podejrzewam, że każdy z wampirów ukrywających się w metrze trafił gdzie indziej, my mieliśmy ogromnego pecha. Przeteleportowaliśmy się trzy ulice stąd. Byłeś nieprzytomny, a mnie pokierowano do tego klubu. Właściciel pozwolił nam zostać na kilka godzin, ale nie było stać nas na to, by przebywać tam dłużej, jedynym co posiadałem była fiolka krwi, którą otrzymałem w prezencie jeszcze na ziemi. Najemniczka pracuje u właściciela, zajmuje się ratowaniem takich jak my - wyjaśnił, uprzedzając moje pytanie o tożsamość kobiety.
Choć wciąż nie rozumiałem wiele, informacje jakie otrzymałem, powoli zaczynały układać się w jedną całość.
- A drugie miejsce? - zapytałem. - Czy na pewno zdążymy przed świtem? Skąd mamy pewność, że jesteśmy bezpieczni?
- Drugie miejsce to kaplica, którą lata temu wybudowali tu ludzie - powiedziała Lyn-z. - Podczas jednego z lokalnych rytuałów próbowali otworzyć portal i uciec, prawdopodobnie w poszukiwaniu szczęścia. Zawiedli, choć nie do końca. Udało im się stworzyć przejście, ale jest wadliwe. Nie pozwala na poruszanie się pomiędzy światami, lecz tak jak one zabiera energię wszystkiemu dookoła siebie, w tym słońcu, przez co jego promienie nie są w stanie wedrzeć się do środka. Waszym jedynym wyjściem jest przeczekanie dnia w kaplicy a później... kto wie. Jeśli ty, człowieku, nie boisz się stracić więcej krwi, być może uda wam się znaleźć kogoś, kto zapewni wam transport poza granice Monroeville. Tam też się rozstaniemy.
- Spieszmy się - ponaglił Mikey. Nie mówiąc nic więcej, ruszyliśmy przed siebie, w stronę naszej jedynej nadziei.
CZYTASZ
Parallels • Frerard
FanfictionIle potrzeba łez, by pogodzić się z tym, że odszedł ktoś, kogo kochaliśmy ponad wszystko? Jak wiele czasu musi minąć, byśmy zapomnieli i nauczyli się żyć na nowo? Czy możliwe jest wyrzucenie z pamięci tego, co do tej pory utrzymywało nas przy życiu...