Wszystko zaczęło się dwudziestego drugiego marca dwa tysiące trzynastego roku.
Do cholernego dwudziestego drugiego marca dwa tysiące trzynastego roku miałem dobre, normalne życie. Nigdy nie należałem do tych, którym nie wystarczało palców u obu rąk, by wyliczyć własne nieszczęścia, chociaż wiadomo - jak ma się te osiemnaście lat, jest się artystą, a do tego kocha się artystę, nigdy nie jest łatwo. Nie zważając na przeciwności losu, szedłem przed siebie. Byłem najzwyczajniej w świecie zadowolony z całokształtu własnej, szarej rzeczywistości.
Nie ma powodu, bym rozwodził się nad okolicznościami mojego wychowania, opowiadał o dorywczej pracy, rodzinie czy szkole. Nie chcę też mówić o sobie, ponieważ piękno ówczesnej codzienności zdecydowanie nie wiązało się z tym, jaki byłem.
Nazywam się Frank Iero, a moje życie było dobre, ponieważ był w nim Gerard Way.
Nasza historia nie należy do niezwykłych. Poznaliśmy się przypadkowo, stojąc przy schodach do metra obok Central Parku, gdzie poprosiłem go o papierosa. Poczęstował mnie, wypaliłem, on wypalił swojego. Później razem zeszliśmy do podziemi. Z tego dnia pamiętam tylko tyle, że był piekielnie deszczowy. Od tamtej chwili, z czystej sympatii, którą zapałaliśmy do siebie nawzajem, wszystkie deszczowe dni spędzaliśmy razem.
Nieraz mówił, że byłem jego przyjacielem z deszczu, choć nigdy nie ukrywał przed nikim, że szybko stałem się kimś znacznie więcej. Jego kochankiem, drugą połową i jedyną nadzieją. Wszystkie te uczucia odwzajemniałem i nie wyobrażałem sobie życia bez niego. I nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę musiał takiego życia zakosztować.
Aż, moi drodzy przyjaciele, tego obrzydliwie pamiętnego, marcowego dnia, Gerard zniknął.
„Jak to zniknął?" zapytacie teraz, a niektórzy z was być może nawet postukają się w głowę. Rozpłynął się? Wyparował? Nie, ale nie mogę nazwać tego odejściem, ponieważ ludzie nie odchodzą w ten sposób. Z naszego mieszkania nie zginęła ani jedna z jego rzeczy. Jego rodzina i przyjaciele byli tak samo zagubieni i zdezorientowani jak ja. Nie zostawił listu, nie nagrał wiadomości, nie wysłał SMS-a. Pewnego ranka po prostu obudziłem się, by zobaczyć, że nie ma go obok i od tamtego czasu już nigdy nie wrócił do domu.
Czy wiecie jak to jest poczuć, że wasza życiowa pewność i stabilizacja zostaje nagle zachwiana? Czy potraficie chociażby wyobrazić sobie pustkę, jaką czułem w chwili, w której uświadomiłem sobie, że moje szczęście postanowiło bezpowrotnie mnie opuścić? Czy znacie ból po stracie najważniejszej osoby w całym waszym życiu?
Nie sądzę.
Ci, którzy mnie otaczali, nie wiedzieli o tym uczuciu zupełnie nic. Przez kilka pierwszych dni było jak trzeba. Pocieszali mnie i pomagali szukać informacji, ale po ich upływie coraz częściej zacząłem napotykać spojrzenia. Nie zwyczajne, nie współczujące i nie zatroskane. Oczy, które na mnie patrzyły były obrzydliwie oceniające, a przemawiało przez nie jedynie poczucie wyższości.
W chwili, w której spotkałem się z pierwszym z nich zrozumiałem, że świat jest okrutny i że tak naprawdę ja, Frank Iero, zostałem sam.
Sam we wszystkich czasoprzestrzeniach, z których składa się ta cholerna rzeczywistość.
CZYTASZ
Parallels • Frerard
Fiksi PenggemarIle potrzeba łez, by pogodzić się z tym, że odszedł ktoś, kogo kochaliśmy ponad wszystko? Jak wiele czasu musi minąć, byśmy zapomnieli i nauczyli się żyć na nowo? Czy możliwe jest wyrzucenie z pamięci tego, co do tej pory utrzymywało nas przy życiu...