20

27 6 3
                                    




Nie minęło wiele czasu, zanim podjąłem ostateczną decyzję, jednak chwile, które przesiedziałem na ziemi, obok Lyn-z, wydawały mi się trwać w nieskończoność. Bardzo boleśnie doszło do mnie, że stałem na rozstaju, od którego nie odchodziła ani jedna właściwa droga i że w każdej możliwej wizji przyszłości czaiło się zagrożenie.

Fakt - mogłem uciekać w głąb nieznanego świata, rządzonego przez nieumarłe istoty, ale co by mi z tego przyszło? Drzwi portali, prowadzące z jednej rzeczywistości, do drugiej, były jednostronne, a ja musiałem jakoś wrócić do domu. Choć ucieczka uchroniłaby mnie przed aresztowaniem, byłem pewien, że w głębi tego przedziwnego świata czekało na mnie o wiele więcej niezidentyfikowanych niebezpieczeństw. Jeżeli miałem narażać życie, wolałem zrobić to na własnych warunkach; odnaleźć Gerarda, albo umrzeć próbując, chociaż jak zdążyliście zauważyć, ta druga opcja uśmiechała mi się zdecydowanie mniej. Musiałem iść przed siebie. Nie cofać się, nie zbaczać z drogi. Nie zostawać w miejscu. Jakkolwiek nie byłem zmęczony i obolały, dla niego musiałem wziąć się w garść.

Policja? Nie chodziło już tylko o to, że nie chciałem stracić wolności. Nie potrafiłem im zaufać, a raczej czułem, że choć rozsądek kazał mi wyznać im prawdę, serce podpowiadało coś zupełnie innego. Przez całe życie uczono mnie, że stróże prawa istnieją po to, by pomagać i by chronić. Z całego serca pragnąłem w to wierzyć, lecz ostatnie wydarzenia sprawiły, że musiałem zmierzyć się z trudną prawdą. Ich działalność miała niewiele wspólnego z pomocą. Być może strzegli międzyświatowego porządku, ale jednostki takie jak ja, czy Mikey, nie miały dla nich żadnego znaczenia.

Najemnicza spakowała wypełnione purpurą fiolki do czarnej teczki. Ja milczałem, starając się wyrwać z rąk okrutnego losu choć kilka chwil zasłużonego odpoczynku. Kręciło mi się w głowie, a moje ciało drżało. Straciłem krew i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, od jak dawna nic nie jadłem. Dla dobra Mikey'ego próbowałem nie myśleć, jednak daleko było mi do mistrza medytacji. Co chwila, niczym stado mrocznych nietoperzy, przez moją głowę przefruwały nowe obawy i zmartwienia. Gdy patrzyłem przed siebie, widziałem portal - drogę do niewiadomej. Gdy odwracałem wzrok, nawiedzały mnie wspomnienia; martwe spojrzenie Raya, oblana krwią twarz wampira, który pozbawił go życia, wychudzone oblicza ludzi spotkanych w klubie Paradise. Wiedziałem, że nawet jeśli kiedykolwiek uda mi się dotrzeć z powrotem na Queens, minie bardzo wiele czasu, zanim zdołam się po tym pozbierać.

Przesiedzieliśmy tak może trzy, może pięć minut. W kompletnej ciszy, w atmosferze zimnej i ciężkiej jak śmiercionośna śnieżyca. Przez cały czas ich trwania dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że w końcu będę musiał podnieść się z miejsca. Władze międzyświatowie wiedziały o portalu. Lada chwila naokoło nas mogło zaroić się od czarnych płaszczy i od białych mundurów.

Starając się zapanować nad zawrotami głowy, powoli wstałem. W ciszy i skupieniu podszedłem do młodego Way'a, który wciąż leżał na ziemi. Oczy miał otwarte, lecz gdy w nie zajrzałem, nie zobaczyłem nic. Ani myśli, ani uczuć. Były to oczy istoty, która otarła się o śmierć i wzrok ten, przez sekundę, wydał mi się przerażający. Zastanowiłem się, czy patrzenie w moje oczy wygląda podobnie.

- Wstawaj, Mikey - poprosiłem, wyciągając do niego rękę. - Musimy iść.

Choć nie konsultowałem z nim swoich planów, wiedziałem, że je znał. Byliśmy w tym razem.

Nasze relacje nigdy nie należały do najlepszych, ale z chwilą otwarcia portalu na Manhattanie, on uwierzył w to, że Gerard żyje i to sprawiało, że zdecydował się zapomnieć o starych urazach i połączyć ze mną siły. Do niczego go nie zmuszałem. On również, mimo stanu zdrowia, chciał iść dalej.

Pomimo tego, że sam ledwo stałem na nogach, pomogłem mu utrzymać się w pionowej pozycji. Wspólnie spojrzeliśmy na jaśniejące czerwienią przejście.

Przerażało mnie to, że nie wiedziałem co oznaczały słowa najemniczki i czego mogłem spodziewać się po drugiej stronie. Czy wkroczenie w nową, nieznaną mi rzeczywistość naprawdę miało przybliżyć mnie do spotkania z Gerardem? Czy aby nie były to tylko moje własne, złudne nadzieje?

- On gdzieś tam jest, prawda? - zapytałem.

Usłyszałem, że Mikey ciężko westchnął.

- Widziałem człowieka - odparł, a jego głos wciąż był słaby.

- Słucham? - Przez kilka chwil nie byłem pewien, co ma na myśli.

- Człowieka w płaszczu z symbolem na plecach - wyjaśnił, słaniając się na nogach. - Gdy zacząłeś uciekać, a my myśleliśmy, że za chwilę zginiemy z rąk policji, jakby nigdy nic wyszedł z kaplicy i spojrzał w naszą stronę.

Poczułem, jak moje serce przyspiesza. Poprzednio, gdy przeszliśmy przez portal, Mikey opowiadał o tym, że choć twarz tajemniczego przybysza była zasłonięta, przeczucie podpowiedziało mu, że ukrywa się pod nią nie kto inny, ale Gerard.

- Czy... - zacząłem, ale on wiedział, o co zamierzałem zapytać.

- To on otworzył portal - rzekł Mikey. - Kolejny raz. To za nim ruszyli policjanci. To dzięki niemu jeszcze żyjemy. Frank, on chce, żebyśmy szli dalej.

I może to, co teraz powiem, będzie głupie, ale poczułem ogromny przypływ nadziei, motyle w brzuchu i energię do działania. No i łzy. Nieme łzy, którym nie pozwoliłem wypłynąć na zewnątrz.

- Skurwiel - warknąłem, a drżący głos odebrał mojej wypowiedzi należytej powagi. Mikey uniósł brew, a ja wyjaśniłem. - Gerard to skurwiel i jak tylko go spotkam, ukręcę mu łeb.

Młody Way na swojej bladej twarzy namalował delikatny uśmiech.

- Chodź - powiedział. - Im dłużej czekamy, tym na większe narażamy się niebezpieczeństwo.

A więc poszliśmy.

Poszliśmy w nieznane.

***

Lyn-z obserwowała, jak dwaj młodzi mężczyźni, których przeprowadziła przez śmiercionośne Monroeville, znikają w otchłani czerwonego światła. Wiedziała, że ona również powinna ukryć się, zanim policja międzyświatowa dotrze na miejsce zdarzenia. Spakowała teczkę i zakryła twarz kapturem, rozglądając się za odpowiednim miejscem. Dostrzegła duży, kamienny ołtarz stojący naprzeciwko. Istniało prawdopodobieństwo, że zdoła unieść jego wieko i ukryć się w środku. Rozejrzała się, w pośpiechy chwyciła jedną z fiolek krwi, które podarował jej Frank. Wypiła zawartość, po czym, walcząc z letargiem powodowanym przez portal, sprężystym krokiem ruszyła w stronę masywnej, kamiennej konstrukcji. Wtem poczuła silny dreszcz. Gdy spojrzała na swoje ręce, dostrzegła, że skóra na jej palcach zaczęła robić się sina. W panice obejrzała się za siebie.

- Stójcie... - zdołała jedynie wyszeptać, ale było już za późno.

Dziesięć sekund później upadła na ziemię. Zanim wzięła ostatni, powolny, wampirzy oddech zrozumiała, że pomyliła się i choć chłopak został skrzywdzony, nie o to chodziło w kolorze jego krwi. Krzywda bowiem barwiła ją, lecz nie zabijała.

Zabijało jedynie wypicie krwi nieboszczyka.

Gdy dwadzieścia minut później policja przybyła na miejsce zdarzenia, zobaczyli jej ciało spoczywające tuż przy wejściu do portalu.

Frank miał zarazem szczęście i nieszczęście. Szczęście, ponieważ ciało nie mogło zeznawać. Nieszczęście, ponieważ nie zdawał sobie sprawy z tego, jak niebezpieczna broń płynie w jego żyłach i z czym wiąże się prawda o niej.

________________________________

Dokończenie tego świata zajęło mi ponad pół roku :/

Parallels • FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz