pegaz

1.2K 93 29
                                    


                   Od ogłoszenia projektu pierwsza lekcja wydawała się trwać wieki. Panna Stacy tłumaczyła nam, czym są klasyczne dzieła, dlaczego kanadyjskich prace są ważne i dała nam kilka wskazówek odnośnie zadania.

— Dobrze, uczniowie. Zostało nam dziesięć minut lekcji, więc proszę, siądźcie ze swoimi partnerami, byście mogli zacząć rozmawiać o projekcie. Na koniec lekcji chciałabym mieć na biurku listę książek, nad którymi będziecie pracować.

Ania i Gilbert. Gilbert i Ania. Niekoniecznie pokrewne dusze, bardziej dwie baleriny, tańczące na sznurku, na którym, jeśli upadliby na lewo, byliby by bratnimi duszami, lecz gdyby upadli na prawo, byliby wrogami. Dwie strony tego samego miecza.

— A więc, marchewko, tak sobie myślałem—

— Nie nazywaj mnie marchewko, idioto.

— Dobra. Aniu, tak sobie myślałem, że może—

— Dlaczego myślisz, że możesz o wszystkim decydować?

Gilbert na chwilę zamilkł i popatrzył na mnie zmieszany, co było sprawiedliwe. Zdecydowanie zbyt łatwo się denerwowałam, ale to nie była tylko moja wina.

— Uspokój się, księżniczko. Chciałem tylko zaproponować książkę.

— Przestań tak na mnie mówić. Najpierw pozwól mi coś zaproponować, Gilbercie: „Cześć Aniu, to ja, Gilbert. Nie widzieliśmy się od dziewiątej klasy, bo wyjechałem, ale już wróciłem. Jak się masz?"

Gilbert na krótką sekundę zamarł, jednak szybko ponownie przyjął wyprostowaną posturę ciała i westchnął niecierpliwie.

— Witaj, Aniu. Jak się masz? Boże, nie widziałem cię, odkąd mój tata zmarł, a ja wyjechałem, by poradzić sobie z ogromną żałobą, ale już wróciłem, więc proszę, mogłabyś opowiedzieć mi o tym, co przytrafiło się tobie?

Tym razem to ja nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu to nie było tak, że nie zasługiwałam na takie pasywno-agresywne zachowanie. Mógł coś powiedzieć, ale nie musiał, ja mogłam to zrobić.

— Wybacz, Blythe. Jak było na wyjeździe? Czujesz się już lepiej?

— Skoro już tak miło pytasz, tak, czuję się lepiej, ale nie martw się, będziemy mieć czas na rozmowę. Teraz, przechodząc do książki, myślałem o „Pięknych Przegranych" od...

— Leonarda Cohena.  To... Właściwie to świetny pomysł, Blythe.

— Przepraszam, Aniu, co powiedziałaś? — Uśmiechnął się, a ja wywróciłam oczami, próbując powstrzymać kąciki ust przed uniesieniem się. — Czy ty właśnie powiedziałaś, że mam dobry... Nie, świetny! Świetny pomysł? Ania Shirley-Cuthbert powiedziała mi, że wpadłem na świetny pomysł? O matko, naprawdę wiele się zmieniło.

Uderzyłam go w ramię i wymamrotałam pod nosem „idiota" [1], przez co odruchowo dotknął dłonią lewego policzka, przypominając sobie ten incydent z dziewiątej klasy.

— W każdym razie, cieszę się, że zgadzasz się na pomysł. Sądzę, że możemy odwalić dobrą robotę. Zawsze świetnie radziłaś sobie ze słowami. Chyba nic się nie zmieniło, prawda?

— Nie...

Przez kilka sekund siedzieliśmy w komfortowej ciszy. Nagle zauważyłam, że jeden pojedynczy kosmyk włosów odstaje od reszty, a ja musiałam wręcz powstrzymywać się, by go nie poprawić. Gilbert również wydawał się coś zauważyć, bo zmarszczył brwi, wbijając wzrok w moją twarz. Zarumieniłam się, pomimo moich starań, bym nie była czerwona.

— Aniu, czy ty się pomalowałaś?

— Nie! N-nie, to znaczy, tak, ale powiedziałam nie, bo to nie twoja sprawa!

— Okej, uspokój się. — Zaśmiał się trochę oszołomiony. — Po prostu z daleka nie widziałem aż tak wyraźnie twoich piegów, więc chciałem się dowiedzieć, czy może zniknęły.

— C-cóż, nie, nie zniknęły! Po prostu mam na twarzy trochę podkładu, to tyle.

— Po co to robisz? Nie, żeby to była moja sprawa czy ja lub ktokolwiek inny miał coś wspólnego z twoimi decyzjami.

— Nie wiem, jakoś tak.

— Nie wierzę ci.

— Nie musisz.

— Ania nie robi niczego bez myślenia o tym.

— Gilbert najwidoczniej się nie zamyka.

— Próbowałaś je ukryć?

— Próbujesz mnie zdenerwować?

— Może. Próbowałaś?

— Może.

— Nie musisz.

— Chciałam.

— Okej. 

— Okej.

— Okej. — Uśmiechnął się i po chwili wyjął ze swojego plecaka kartkę oraz długopis, zapisując na papierze „Leonard Cohen — Piękni Przegrani", by mógł dać go pannie Stacy.

„Nie musisz" krążyło mi po głowie jeszcze przez dłuższy czas.





[1] w oryginale nazywa go „slateface", ale niekoniecznie da się to jakoś przetłumaczyć na polski

KONSTELACJE ━ SHIRBERTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz