wąż wodny

914 86 10
                                    


                 Wtorek, środa i czwartek minęły mi jak jedna, wielka plama. Pamiętam lunch z Dianą, lekcje panny Stacy i Gilberta, który przez cały tydzień był bardzo skołowany, ale nie byłam w stanie stwierdzić, czy dzień, w którym jadłam kanapkę, był tym samym, w którym Gilbert zapytał mnie o godzinę, czy może tym, w którym Diana ciągle paplała o uroczym francuzie, z którym chodziła na w-f. Wszystko zlało się w jedną mieszankę złocistych dni lata i ciepła, gwieździstych nocy, które były zmarnowane na zbyt intensywne rozmyślanie.

W piątek zaplotłam moje włosy, jak każdego poprzedniego dnia, spróbowałam zakryć piegi podkładem — byłam coraz lepsza w blendowaniu go — i założyłam koszulkę z logo zespołu The Doors, którą uwielbiałam, ale niekoniecznie polepszała mój wygląd.

Ostatnio spędzałam większość czasu zatracona w moich własnych myślach, a ten szczególny piątek niczym się nie wyróżniał. Byłam tak nimi pochłonięta, że nie usłyszałam dzwonka i spóźniłam się na angielski.

Kiedy w końcu dotarłam na miejsce, panna Stacy nawet nie powiedziała ani słowa przy całej klasie — albo może powiedziała, a ja po prostu nie zauważyłam. W każdym razie usiadłam obok Gilberta po raz pierwszy od poniedziałku, uważnie się mu przysłuchując.

— Hej, Marchewko.

— Blythe.

— Och, okej. Nie będziesz narzekać na tę ksywkę?

— Nazwałeś mnie Marchewką czy Księżniczką?

— Marchewką.

— A więc nie. To jest najlepsza ze wszystkich, jakie wymyśliłeś, więc jeśli już musisz nazywać mnie inaczej, niż Ania to wolę, byś mówił do mnie tak.

— Dobrze wiedzieć, Księżniczko.

— Co ja właśnie... Okej, wiesz co? Nieważne, nazywaj mnie, jak tylko chcesz. — Wywróciłam oczami i spróbowałam skupić się na notatkach, udając, że mam coś innego do roboty.

— No dalej, Księżniczko. Czemu przewracasz oczami? Myślałem, że nie obchodzi cię—

— Bo mnie nie obchodzi.

— To dlaczego jesteś poruszona?

— Nie jestem!

— Nie na to wygląda, skarbie.

— Okej, teraz już przeginasz.

— Wow, to zajęło ci dłużej, niż przewidywałem.

— Przeginałeś celowo?

— Rozgryzłaś to, geniuszu. Może jednak pobicie cię w nauce nie będzie aż takie trudne.

— Po pierwsze, wydaje mi się, że już nie mamy po trzynaście lat. Po drugie, oczywiście, że będzie ci trudno mnie pobić. W innym wypadku, po co w ogóle miałabym to robić?

— Nie wiem. Przez ostatnie kilka dni byłaś strasznie cicho, a skoro najbardziej naturalną drogą porozumiewania się z tobą są wyzwiska, to pomyślałem, że spróbuję.

— Huh... Tak, to trochę ma sens. Przepraszam za to. Nie wiem, czemu taka byłam.

— Ja chyba wiem... — Popatrzyłam na niego piorunującym spojrzeniem. Byłam prawie pewna, że od razu zmienił temat, do którego zmierzał. — Albo nie. To znaczy, wiem, ale ty pewnie byś się ze mną nie zgodziła i nie chciała o tym rozmawiać. To nic, w końcu nie musimy rozmawiać o wszystkim, prawda?

— Dokładnie o tym myślałam. W każdym razie chyba wszystko omówiliśmy. Żadnej więcej ciszy... I najwidoczniej żadnego angielskiego — powiedziałam, gdy zadzwonił dzwonek, po czym zaczęłam zbierać swoje rzeczy.

— Teraz fotografia?

— Tak, dokładnie.

On również zaczął pakować swoje rzeczy, a kiedy zbierał zeszyty, mój wzrok przykuła lista zapisana niechlujnym pismem. Były na niej takie słowa jak marchewka, księżniczka, skarbie, kochanieńka słoneczko. Rozpoznałam kilka z nich i celowo postanowiłam zignorować resztę. Odchrząknęłam, po czym podniosłam się z krzesła, mamrocząc pod nosem coś o tym, by się pospieszył, co od razu zrobił.

— Hej, Aniu. — Zaczął, gdy szliśmy do sali od fotografii. Nie patrzyłam na niego i nie czułam również, by on patrzył na mnie. — Wiem, że to nic nie zmienia, ale obiecuję, że już nigdy więcej tego nie powiem, tylko ten jeden raz, ale...

— O czym ty mówisz, Blythe?

— Wyglądasz ładnie w makijażu, nie zrozum mnie źle, ale nie musisz, nie musisz się malować. Rób, co tylko chcesz, po prostu chciałem ci to powiedzieć. Nie będę już cię męczył, a przynajmniej nie z tym.

— Ha! Ta, jasne.

KONSTELACJE ━ SHIRBERTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz