I

80 3 0
                                    

Był zwyczajny październikowy poranek. Za oknem padał delikatny, jesienny deszcz naprzemian walczący z przebijającymi się przez chmury promieniami słońca. Pogoda była zwyczajnie zmienna o tej porze roku ale nie przeszkadzało to przechodniom za oknem mieszkania na Lewis Ave. Nowojorczycy przywykli już do humorzastej Matki Natury. To miasto miało swoją własną mentalność i pogodę. Niektórzy, ci bardziej charakterni, mogliby pokusić się na teorię, że Nowy Jork miał też swoją własną Matkę Naturę.  Złociste, czerwone, brązowe liście plątały się niechciane pod stopami przechodniów. W parku znajdującym się po drugiej stronie ulicy, niektóre drzewa zdążyły pozbyć się swoich kolorów, niektóre natomiast dopiero przywdziewały jesienne kreacje. Ta niesamowita pora roku właśnie osiągała swój najlepszy czas, zachwycając co rusz ludzi. Niektórzy turyści robili zdjęcia uśmiechając się wesoło. Nie przeszkadzało im, że musieli co chwilę rozkładać parasole. Właśnie te parasole dodawały uroku. Ich kolory były równie cudowne co liści. Zmieniały się i poruszały, zamiast ludzi. Tworzyły w pewien sposób urokliwą zasłonę chodnika. Niektóre szły szybciej, inne podążały spacerem, jeszcze inne biegły, wymijając tych wolniejszych. Co jakiś czas pojawiały się też dzieci idące za rękę z rodzicami. Skakały w co większe kałuże rozchlapując wodę na boki i śmiejąc się głośno. Niektóre wydawały się zaskoczone, jeszcze inne smutniały przez to, że nagle stawały się mokre. Obserwowała to ze spokojem ze swojego okna. Aromat kawy, którą popijała, roznosił się po całym pomieszczeniu. W dłoni trzymała zapalonego papierosa, którego dym majestatycznie łączył się z parującym napojem i strugą płynął spokojnie w górę. Była ciekawskim obserwatorem. Uwielbiała poranki, kiedy mogła spoglądać z góry na zatłoczone ulice Brooklynu. Zastanawiała się wtedy nad celem podróży tych ludzi, których tak bacznie obserwowała. Nad ich osobowościami, nad tym co robią, co lubią, kim są. Chciała poznać każdego przechodnia, każdą parasolkę. Dowiedzieć się o ich zainteresowaniach, o ich pasjach, o miłościach, radościach i niepowodzeniach. Uśmiechnęła się do siebie. Odbijała się w oknie, po którym spływały krople deszczu. Kiedy była mała pytała się mamy co mogło się stać, że niebo płacze. Wydawała się wtedy taka niewinna, a jej dziecięcy urok, sprawiał, że nikt nie mógł się jej oprzeć. Mama zbywała ją wtedy, mówiąc, że nie powinna zajmować głowy takimi absurdami.

Przejechała palcami po szyi, wyczuwając pod palcami gładkość jej alabastrowej skóry, odsłaniając tym samym rude włosy, które spływały falami po jej plecach. Dopiła kawę i zgasiła papierosa, którego właściwie nie ruszyła. Lubiła palić, choć wiedziała, że nikt nie może pod żadnym pozorem się o tym dowiedzieć. To zniszczyłoby jej pozę grzecznej dziewczynki, jej kreację szczerego, dziecięcego i naiwnego dobra. Przywdziała na siebie granatowo- zieloną spódniczkę w kratkę, idealnie białą koszulę z dużym kołnierzykiem i pasującym do dolnej części garderoby sweterkiem. Na nogi wsunęła białe podkolanówki i czarne, dokładnie wypastowane, przez jej gosposię, buciki na malutkim obcasie, zapinane na kostce. Stanęła przed lustrem. Dłońmi przeprasowała idealny mundurek. Sięgnęła do toaletki stojącej przy lustrze i wzięła perfumy. Otuliła się delikatnym, najbardziej dziewczęcym, kwiatowym zapachem jaki znała. Usta przejechała błyszczykiem, który wrzuciła do kieszonki skórzanego plecaka. Wyszła z pokoju i zeszła po schodach na dół. Jej rodziców dawno nie było w domu, a gosposia krzątała się gdzieś po kuchni, zapewne przygotowując lunch. Wzięła karmelowy płaszcz z wieszaka.

Słychać było tylko dźwięk kluczy i trzask drzwi. Nie miała w zwyczaju żegnania się z nikim. Z resztą, nie uważała, żeby gosposia była godna jej pożegnań, choć w szkole była największą zwolenniczką równouprawnienia i należała do klubu, który szerzył myśl szacunku dla każdego. Zjechała na dół windą do garażu podziemnego. Stanęła przy czarnym, nowiutkim jeepie, który niedawno dostała od tatusia i otworzyła drzwi. Wsunęła się z wdziękiem na miejsce kierowcy, włączyła swoją ulubioną playlistę. Przekręciła kulczyk w stacyjce. Samochód warknął i ruszył z piskiem opon. W drodze do szkoły wybrała numer do swojej przyjaciółki, której obiecała podwózkę. Jessica ostatnio znowu rozbiła samochód i teraz ojciec powiedział jej, że nie dostanie kluczyków do żadnego innego, ponieważ była nieodpowiedzialna. Poniekąd miał rację. Dziewczyna była rozpuszczona, wredna i zawsze dostawała to czego chciała. Wsiadła do auta trzaskając z impetem. Uśmiechnęła się do kierowcy.

Beautiful gameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz