25. Nie gróź mi więcej bronią

1.8K 126 119
                                    

Pov. Łukasz

Marek siedział na krześle obok mnie i kończył jedzenie podczas gdy ja próbowałem dodzwonić się do Marcina, który wcześniej dzwonił do mnie kilka razy.

- Halo?

- No nareszcie. - westchnąłem gdy odebrał. - po co dzwoniłeś?

- Jest gdzieś obok Marek? - wypalił.

Popatrzyłem na młodszego z uśmiechem. Gdy na mnie spojrzał puściłem mu oczko i pogłaskałem po włosach.

- Jest, a co?

- Odejdź gdzieś, żeby cię nie słyszał.

- Zaraz wrócę. - pocałowałem krótko blondyna w policzek i wyszedłem z domu na taras. - no, czego chcesz?

- Wiedziałem o tabletkach. - zaczął. - wiedziałem o zastrzykach. Ale pistolet?

Wywróciłem oczami, patrząc na jakieś drzewa.

- Skąd o nim wiesz?

- Oskar mi powiedział. - mruknął. - i po co ci to? Każdy wie, że go nie zastrzelisz. Tylko go straszysz.

- No właśnie. - przytaknąłem.

- Jesteś porąbany. Ktoś ci to kiedyś powiedział? - spytał.

- Twoja mama jak jej powiedziałem, że się z tobą przyjaźnię. - warknąłem. - a teraz do rzeczy. Masz w tej rozmowie jeszcze jakiś cel, czy tylko nieudaną próbę wychowania mnie?

- Tak, to fakt, jesteś niewychowany. - stwierdził.

- Coś jeszcze? - westchnąłem.

- Tak.

- A szkoda. - mruknąłem. - streszczaj się w takim razie.

Zerkałem co jakiś czas na Marka. Siedział grzecznie i kończył jeść.

- Chciałem ci kolejny raz przemówić do rozsądku. I zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie. - kaszlnął. - jeżeli chcesz go mieć przy sobie, to nie tym sposobem. Nie gróź mu bronią, nie krzycz na niego, nie podawaj mu żadnych leków. Boi się ciebie, czego ty nie rozumiesz?! - krzyknął. - rozkochaj go w sobie, Łukasz.

- Będę robił co tylko mi się podoba! - wydarłem się. - mogę go nawet zabić, jak mi się będzie chciało!

Przetarłem oczy, próbując się uspokoić. Rozejrzałem się po okolicy, sprawdzając, czy aby nikt mnie nie zwrócił na mnie uwagi. Dobrze, że mówiłem po polsku i i tak tubylcy nie mogliby mnie zrozumieć. Po chwili natrafiłem na okno, przez które widać było salon i kuchnię. Zsunąłem wzrok na Marka, który teraz wpatrywał się we mnie z przerażeniem. Moją uwagę przykuła jego ręka. Sunęła się w lewą stronię, więc podążyłem za nią wzrokiem. I właśnie wtedy sobie zdałem sprawę ze swojego błędu. Zostawiłem na blacie pistolet.

- Muszę kończyć. - mruknąłem i się rozłączyłem.

Wszedłem do domu a Marek szybko zeskoczył z krzesła, chwytając za pistolet.

- Już jestem, przepraszam, że tak długo. - starałem się mówić spokojnie.

- Nie podchodź do mnie. - blondyn pokręcił głową za łzami w oczach, kierując we mnie bronią.

Byłem pewny, że sam do końca nie wie, co się dzieje.

Nie posłuchałem go, powoli się do niego zbliżając.

- No nie podchodź!. - krzyknął, ładując broń.

Tym razem stanąłem w miejscu, unosząc ręce w geście obronnym.

- Skarbie, o co ci ty razem chodzi? - spojrzałem na jego zapłakaną twarz, wykrzywiając twarz w smutku.

- P-powiedziałeś Marcinowi, że możesz mnie zabić. Nie ufam Ci. Kiedyś ci ufałem a teraz... - jego głos się załamał.

- Marku, porozmawiamy na spokojnie jak odłożysz pistolet. - starałem się być opanowany, chociaż w środku czułem, że zaraz wybuchnę.

Chłopak pokręcił głową, nie spuszczając rąk na dół.

Westchnąłem, nie ruszając się o milimetr. Stałem ze zgiętymi rękami w górze, wpatrując się w oczy blondyna.

- Powiedziałem Marcinowi to, co wcześniej powiedziałem tobie. - zacząłem spokojnie. - strzeliłbym w ciebie tylko wtedy, gdy mi uciekasz, albo mnie denerwujesz. Dobrze wiesz, że nie lubię gdy coś idzie nie po mojej myśli.

Chłopak milczał, patrząc się na mnie w skupieniu.

- Odłóż kochanie tą broń. - mój ton wciąż był spokojny. - możesz sobie coś zrobić. Strzelić w siebie przez przypadek. To niebezpieczne, myszko. - popatrzyłem na niego smutno i przekrzywiłem głowę w prawo stronę, mrużąc jedno oko.

- Boję się, że możesz mi coś zrobić. - przyznał, spuszczając głowę. - boję się Ciebie, Łukasz.

- Nie musisz się mnie bać. - uśmiechnąłem się. - przecież wszystko co robię jest dla twojego dobra. - wyciągnąłem w jego stronę ręce, by do mnie podszedł.

- Dla mojego dobra wstrzyknąłeś mi coś do ciała? - spytał. - bardzo mnie bolało. - popatrzył na mnie smutny, pociągając nosem.

- Wiem skarbie. - przytaknąłem. - już to przerabialiśmy. Gdybyś nie uciekł nie byłoby tej sytuacji. Więc proszę, odłóż pistolet bo nie chcę, żebyś się przez przypadek postrzelił. To co w tej chwili robisz jest nieodpowiedzialne.

- Nie gróź mi więcej bronią. - poprosił.

- Nie ty tutaj wyznaczasz warunki aniołku. - uśmiechnąłem się delikatnie, wciąż trzymając w jego stronę wyciągnięte ręce.

Blondyn drgnął, powoli spuszczając broń. Chciał do mnie podejść, ale zrobił coś, czego najbardziej się obawiałem.

Przycisnął przypadkiem spust a kula wystrzeliła z głośnym hukiem w podłogę. Chłopak zbladł, patrząc na dół. Pobiegłem do niego wygrywając mu pistolet z ręki i tuląc trzesącego się blondyna do siebie. Zaczął płakać, chaotycznie próbując nabrać oddech.

- Moje maleństwo. - pocałowałem go w głowę, kładąc jedną dłoń na jej tyle i przyciskając ją do swojej klatki piersiowej. - już skarbie, spokojnie. - głaskałem go po głowie, by chodź trochę się uspokoił. - wystraszyłeś się strzału, moje biedactwo. - odchyliłem się na chwilę by pocałować młodszego w policzek i kawałek ust. - mówiłem ci, że to niebezpieczne. - westchnąłem gładząc jego ucho kciukiem.

Odłożyłem pistolet na stół i wziąłem chłopaka na ręce. Oplótł nogi w okół moich bioder i wtulił sie we mnie, powoli uspokajając. Usiadłem na łóżku, przyciągając do siebie drobne ciało blondyna tak, by na mnie leżał i wplątałem palce w jego włosy, bawiąc się nimi. Po chwili jego oddech się unormował a sam chłopiec zasnął, zaciskając dłonie na skrawku mojej koszulki.

To jest chore 2. Tworząc uśmiech w tonie łez | KxKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz