-II-

5K 101 1
                                    

Pakowanie moich sztalug, farb i obrazów było chyba najtrudniejsze, musiałam zadbać o to żeby nic się nie zniszczyło, za dużo serca włożyłam w te prace żeby teraz traktować je jak rysunki jakiegoś dzieciaczka. Przyniosłam z pokoju papier do pakowania, płótna nie były zbyt duże więc jedna rolka na pewno mi wystarczy. Delikatnie zakryłam obrazy papierem, zakleiłam taśmą i ułożyłam jeden przy drugim przy wejściu na poddasze. Pędzle wrzuciłam do pudełka po moich czarnych kozaczkach. A farby już od jakiegoś czasu trzymałam w walizce którą przyniósł mi Louis.
Spojrzałam na puste pomieszczenie, fajne miałam z nim wspomnienia, pierwsze prace, płacz, ta dusza.
Naprawdę to miejsce było fantastyczne, to jaki widok roztaczał się za małym oknem po prostu zapierał dech w piersiach. Gdy przychodził zmrok, często oglądałam zza niego gwiazdy, a gdy wstawał dzień, patrzyłam na słońce i łapałam jego promienie. Zawsze mnie to uspokajało i inspirowało. Czas przeszły, już nie będę przesiadywać tutaj o zmroku, już nie będę patrzeć na Alberta i Rebeckę siedzących na ławce. Moja matka znów ucieka, a ja muszę uciekać razem z nią. Typowe.

Poddasze stało się puste i smutne, bez moich prac, farb, pustych sztalug straciło swój urok. Wpatrywałam się w miejsce gdzie dach się łączył, "zostawię po sobie ślad"- pomyślałam.
Wyjęłam mały pędzelek i czarną farbę, wybrałam jedną z desek nad moją głową i napisałam na niej moje imię "Liz" nad literką "i" zamiast kropki postawiłam małe serduszko. Wydało mi się to urocze, jeszcze raz poprawiłam napis i schowałam swoje narzędzia pracy.
Złapałam pudełko i walizkę, stanęłam u wejścia na poddasze.
-Służyłeś mi wiernie-odrzekłam. Klepnęłam drewniany strop ręka i podnosząc swoje pudła wyszłam powolnym krokiem.

-Cześć, Rose! Jesteście gotowe z Liz?- odrzekł Louis, dobry znajomy mojej matki wchodząc przez próg.
Louis był postawnym 32-letnim mężczyzną, miał krótkie ciemne włosy, drobne wąsy i kozią bródke, stylizował się na latynosa ale był Amerykaninem z krwi i kości.
Często nosił hawajskie koszule, jasne jeansy, złoty łańcuch na szyi i nerkę. Był dla mnie miły, nawet go lubiłam. Podczas każdego spotkania chciał zamienić ze mną parę zdań, co tam w szkole, jak sobie radzę. Był dla mnie jak wujek, którego nigdy nie miałam. Ale nie zawsze chciałam dzielić się z nim tym co się u mnie dzieje, bałam się że wszystko powie mojej matce.
Ostatnio o moim życiu gadałam z nią bodajże 1,5 roku temu.
Nasza rozmowa teraz polega na krzykach i wyzwiskach. Czasem zawoła mnie na obiad, jak przypomni sobie o moim istnieniu. Tylko czasem.

Siedząc jeszcze w moim pokoju pakowałam ostatnie pudła z ciuchami. Nie było ich za wiele, więc całą pracę wykonałam w nie więcej niż 40 minut. Ten dzień był tak gorący ze postanowiłam się przebrać. Wybrałam białą zwiewną sukienkę przed kolano a do tego czarne Vansy. Włosy spięłam w wysoki kucyk, pomalowałam rzęsy i nałożyłam róż.
Jakoś nigdy nie czułam potrzeby żeby mocno się malować. Zawsze podobała mi się moja twarz i nie widziałam sensu żeby dodatkowo kłaść na nią jakąś warstwę i narażać się na uszkodzenia skóry. Dobrze jest jak jest. Jeżeli już się maluję to jest to sporadyczne, albo na jakąś imprezę albo jak robię sobie zdjęcie. Tylko w takich przypadkach.

Jeszcze raz obejrzałam się w lustrze, wyglądałam całkiem ładnie. Popryskałam się moimi Diorami, złapałam resztę pudeł i powolnym krokiem zeszłam na dół.
Idąc po schodach słyszałam jak moja matka i Louis rozmawiają w kuchni. Schodząc z ostatniego schodka położyłam pudła przy drzwiach wejściowych i powędrowałam do kuchni. Zatrzymałam się przy futrynie, oparłam na niej i złożyłam ręce na piersiach. Wpatrując się w mamę i Louisa opowiadających seksistowskie kawały czekałam aż któreś z nich zwróci na mnie uwagę.
-O, część Liz- powiedział w końcu Louis.
-Hej- odpowiedziałam smętnym głosem.
-Co ty taka smutna?-dopytywał-Zgaduję że nie chcesz się przeprowadzać.
-Dzień jak codzień- odparłam i poszłam do salonu. W tym czasie matka nawet na mnie nie spojrzała, paliła papierosa i przeglądała wiadomości w telefonie.
Rzuciłam się na kanapę i zaczęłam przeglądać media społecznościowe. Powoli nadchodził czas wakacji a dosłownie każdy mój znajomy zaczął wrzucać na Facebooka posty gdzie to się nie uda w to lato. Zazdrościłam niektórym moim znajomym, dla nich wyjazd na wakacje to normalka. A ja nigdy nigdzie nie wyjechałam, w sumie nie wiem co to są prawdziwe wakacje.

Louis i matka gadali już z dobre 40 minut i doskonale wiedziałam że na tym się nie skończy. Zawsze jak się spotykają gadają o dawnych czasach, wspominają, jak oni to mówią, "dzikie weekendy na wsi" i opowiadają seksistowskie żarty. Będąc dzieckiem bałam się ich słuchać, wychodziłam do komórki pod schodami i płakałam, ale z biegiem lat przestało mnie to obchodzić, gdyby nawet zaczęli się jebać na moich oczach na kuchennym stole, który i tak wiele przeżył, to bym się nie zdziwiła. Nie raz prawie do tego doszło, ale "wujek" zawsze hamował moją matkę, która była w stanie latać nago przy mnie i jak twierdził "Jak Liz to zobaczy to zniszczsz jej dzieciństwo" z perspektywy czasu widzę że to nie było dzieciństwo, to była wegetacja.
I tak leżałam i wspominałam jak to mi się żyło za czasów "dzieciństwa". W końcu z nudów zasnęłam, obudzono mnie dopiero o 18.00 kiedy mieliśmy już ruszać w drogę.
Powoli podniosłam się z kanapy poprawiając kucyk który podczas drzemki zupełnie mi się rozwalił. Złapałam Dantego który smacznie spał na fotelu obok i wsadziłam go do transportera. "To już wszyscy spakowani"- pomyślałam, wstałam z kanapy i udałam się do kuchni. Tam jak się spodziewałam zobaczyłam Louisa zakładającego koszulę i moją matkę wkładającą buty. Doskonale wiedziałam co tu się przed chwilą wydarzyło.
Louis złapał pudła i zaczął je wynosić do swojego vana.
-Lou, tylko ostrożnie z tymi pudłami-wykrzyknęła moja matka słodkim głosem wychodząc za raz za nim. Spojrzałam ostatni raz na salon, przedpokój i kuchnię. Akurat ten dom był najlepszym w jakim przebywałam, najbardziej będę tęsknić za poddaszem, miejscem gdzie powstały moje jak na razie najlepsze dzieła.
Zapukałam paznokciami w futrynę złapałam transporter z Dantym i przesyłając ostatnie spojrzenie, wyszłam z domu.
-Już nigdy tu nie wrócę- szepnęłam wsiadając do vana.
Louis wrzucił ostatnie pudło do samochodu, mocno trzasnął drzwiami bagażnika i wsiadł za kołko.
-Czas na kolejną przygodę!- zaśmiał się z latynoskim akcentem.
Kolejny raz uciekam, kolejny raz.

Jeśli tylko chceszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz