[16]

2.4K 120 5
                                    

Krew była wszędzie. Lśniła jaskrawą czerwienią na szarej podłodze salonu, a tam gdzie wsiąkła w dywan była niemal czarna. Jej wielkie rozbryzgi na ścianach spływały smugami aż do samej podłogi. Pokrywała całą leżącą kobietę.

Widok krwi przywołał na nowo strach. Wiedziałam wszystko o  strachu, skąd pochodzi, dlaczego się go czuje. Ale ta wiedza wcale nie pomagała się z nim uporać szczególnie wtedy, gdy ojciec to mi kazał ją zabić. Nie potrafiłam tego zrobić, więc tata rozszarpał ją na strzępy na oczach wszystkich.

Rozrywał ciało ten nieszczęsnej kobiety kawałek po kawałku i śmiał się kiedy wrzeszczała. Patrzyło na to chyba z dziesięciu czarodziejów. Każdy z nich posiada moc, lecz nikt nie odezwał się nawet słowem. I żaden nawet nie odwrócił wzroku.

Czemu ludzie się tutaj znaleźli? Co takiego zdarzyło się w ich życiu, że teraz muszą tu być? Czy traumatyczne przeżycia, czy niezależna od nich choroba? Czy ktoś ich w ogóle rozumie? Czy da się im pomóc?

Zabili, bo chcieli - nic więcej. Im dalej to szło, tym mordowanie stało się łatwiejsze.

Mój ojciec był szalony, a wszystko zaczęło się od tego, że chciał usłyszeć, jak to jest kiedy uderza. Kiedy puszczają tamy i jego obłęd się przelewa. Chciał władzy. Jak wszyscy tutaj zresztą. Każdy chce rządzić światem. Naprawdę każdy! O to przecież w gruncie rzeczy chodzi, prawda? Zawsze w końcu chodzi właśnie o to. I każdy rodzaj uważa się za numer jeden. I każdy osobnik jest święcie przekonany o tym, że tylko on może zasiąść na tronie i wydawać rozkazy innym, niszczyć innych. I każdy w rzeczywistości ulega jakiemuś złudzeniu, gdyż na wszystkich tronach, tam wysoko, jest jedynie samotność i chłód. Bo taki był mój tata. Okropnie samotny mimo iż miał tylu ludzi wokół. Ale miał też mnie. Córkę, która nie chciała nigdy go zawieść, ale też nie potrafiła dać mu tego czego tak usilnie pragnie.

— Czy ty musisz mnie cały czas zawodzić? — zwrócił się do mnie ojciec. — Spójrz. — uniósł głowę jakiegoś mężczyzny klękającego na kolanach. — Jest bezbronny nic ci nie zrobi. Rzuć na niego jedno z tych zaklęć.

— J-J-a nie- nie mo-mogę. — gula w gardle uniemożliwiła mi poprawne wysłowienie się.

— Przecież to proste! — krzyknął. — Jedno zaklęcie, przecież doskonale je znasz. — pokiwałam głową na boki. — Jesteś taka bezużyteczna.

Poczułam jak czerń wydziera z ciemnych kątów. Jak wpycha się do mojego wnętrza przez uszy i nozdrza, sunie w dół gardła do płuc i żołądka i wypełnia je swoim ciężarem. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Miałam wrażenie, że kończy mi się powietrze, a to wszystko przez nich, przez najbliższe ci osoby zwane rodziną. Czy to nie dziwne iż ludzie którym ufamy i moglibyśmy poświęcić za nich życie ranią nas najokrutniej i najmocniej? Wiedzą co powiedzieć żebyśmy czuli się niepotrzebni i beznadziejni, ale jednak najbardziej nie rozumiem tego, że przeważnie robią to świadomie, a potem są wielce zdziwieni, gdy zobaczą moje łzy i nie potrafią zrozumieć dlaczego one znalazły swe ujście, a przecież właśnie to oni są powodem mojej rozpaczy.

— Patrz na to. — powiedział i odwrócił się do mężczyzny. — Proponowałem grzecznie miesiąc temu, tydzień temu, ale nie odpowiadałeś, więc zapytam po raz ostatni, zechcesz do mnie dołączyć i wiernie mi służyć?

— TY MORDERCO! JESTEŚ NIKIM ROZUMIESZ?! NIC NIEWARTĄ SZUMOWINĄ! PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ KTOŚ CIĘ POKONA GRINDELWALD I MAM NADZIEJE, ŻE SKOŃCZYSZ W PIEKLE!

Nigdy dotąd nie słyszałam głosu takiej nienawiści. Była jak powiew wiatru prosto z piekła, który miał nas zdusić i roznieść na strzępy. Jakby ogromna kula, ulepiona z myśli tak czarnych jak skondensowana ciemność całych tych podziemi, napierała w naszym kierunku. Nawet nie przypuszczałam, że nienawiść może mieć taki ciężar.

Cold Heart [D.M]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz