Rozdział 3

97 6 2
                                    

Ostatnie dni wakacji tak szybko mi minęły, że dopiero w ostatnim dniu wakacji musiałam kupować wszystkie zeszyty i przybory szkolne. Na szczęście na stronie internetowej szkoły była informacja o tym, że podręczniki będą zakupione przez szkołę i uczniowie dostaną je już drugiego dnia szkoły. W sumie to bardzo dobrze, bo zawsze potem zostawały u mnie te książki i gniły w jakimś kącie.

- Hailey, zejdź już na dół. Musimy ci przecież kupić zeszyty do szkoły - zawołała mama z klatki schodowej.

- Już schodzę - krzyknęłam, równocześnie biorąc w łapę telefon i słuchawki, które leżały na biurku. Po chwili znalazłam się na parterze, gdzie oczekiwali na mnie rodzice.

- To co, jedziemy? - zapytał ojciec, biorąc w rękę klucz do auta.

- Tak, już wszystko mam, nawet rozpiskę, ile zeszytów mamy kupić. A wy jesteście gotowi? - z uśmiechem skierowałam pytanie w stronę rodziców, zabierając jabłko z koszyka znajdującego się w kuchni.

- Tak, jesteśmy gotowi - również z uśmiechem odpowiedziała mama, która kierowała się w stronę drzwi.

Rodzice musieli jeszcze chwilkę na mnie poczekać, ponieważ zakładałam na swoje stopy moje ulubione czarne trampki, które miały przeze mnie namalowany wzór galaxy. Mając już buty na nogach pospiesznie udałam się w stronę drzwi, które powoli zamykał William. Nie minęła chwilka, a już siedziałam w aucie za miejscem kierowcy.

- A gdzie dokładnie jedziemy? - zapytałam się rodziców - Mam nadzieję, że nie do galerii. Wiecie przecież jak ja nie lubię tych tłumów - tłumaczyłam się.

- No i tu trafiłaś w bingo - odpowiedział tata, śmiejąc się pod nosem. Widząc moją zniesmaczoną minę dorzucił - Oj weź, Hail, ileż można jeździć do papierniczego, czy do spożywczaka.

Po jego wypowiedzi zmarszczyłam brwi. Wiedział, że bardzo lubię chodzić do papierniczego, nawet nic nie kupując. Ale też wiedział, jak bardzo nie lubię chodzić do galerii. A to wszystko przez pewien przypadek z czasów pierwszej klasy gimnazjum. Wolałam nie wracać wspomnieniami do tamtego czasu, więc wyjęłam słuchawki z kieszeni i podłączyłam je do telefonu, gdzie miałam już przygotowaną playlistę z ulubionymi piosenkami. Włożyłam sobie słuchawki do uszu i podgłośniłam na tyle, żeby móc słuchać muzyki i rodziców.

I niezbyt zadowolona z decyzji Williama, byłam zmuszona do przejechania tych 15 kilometrów do pobliskiej galerii, w której roiło się od sklepów i ludzi.

Bleh.. Co dziewczyny widzą w chodzeniu po galeriach i kupowaniu ciuchów. Może niektóre wpadają w mój gust, ale takie które mają odsłonić ramiona, mnie obrzydzają. Żeby tylko tata nie zaczął gadać o ciuchach, to może przeżyję tę przejażdżkę bez żadnych mdłości.

- A wiesz - zaczął - w galerii można kupić fajne ciuchy - wykrakałam. Aż zaczęłam nerwowo patrzeć na mój ekran blokady, gdzie pokazywała się godzina 12:25 na tle liska oplątanego w świąteczne lampki.

- Ale to nie znaczy, że muszę sobie coś znaleźć, co nie? - odpowiedziałam rodzicowi z lekką ironią

- No oczywiście, że nie, ale jakbyś koniecznie coś chciała, to możemy ci kupić - odrzekł. Resztę drogi przejechaliśmy bez żadnej wymiany zdań. Ja wsłuchiwałam się w piosenki z telefonu, a rodzice słuchali radia.

Tak mi się nudziło podczas tej trasy, że przymknęłam na chwilę oczy, zapominając o całym świecie. Otworzyłam oczy dopiero, gdy samochód się zatrzymał. Przetarłam je i zdjęłam słuchawki z uszy, jednocześnie słysząc:

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił ojciec, wyłączając tymczasem maszynę. Następnie wszyscy wysiedliśmy z auta, kierując się w stronę automatycznych drzwi galerii.

Przez pół godziny szukałam odpowiednich dla siebie zeszytów. Niektóre miały ładną okładkę, ale mało stron, a inne kompletnie na odwrót. Zdecydowałam w końcu, że wezmę parę grubych zeszytów, które potem w domu ozdobię na swój własny sposób. A potem zeszło 15 minut na dobieranie nowych przyborów szkolnych. W tym roku to się postarali i były w miarę ładne rzeczy. Na przykład były długopisy w marmurkowym stylu, zakreślacze w pastelowych kolorach albo piórniki ze wzorem rośliny monstery.

- Hailey, ale wiesz, że musisz dzisiaj wybrać tylko potrzebne rzeczy - moje rozmyślanie przerwała mama.

- Faktycznie, trochę za długo tutaj stoję. Możemy już iść do kasy, chyba wszystko już mam - odpowiedziałam ostatni raz rzucając okiem na te cudeńka. Aż żal było mi ich nie brać. Ale jednak za dużo mam takich przyborów, a wiedziałam, że za każdym razem jak biorę kolejną taką rzecz, to na twarzy mojego ojca pojawiał się gniew. Więc wolałam temu zapobiec i nie brałam nic więcej.

- Wiesz jak ja tego nie lubię - usłyszałam zza pleców głos Williama, od razu się do niego odwracając - Ale pozwolę ci wziąć parę rzeczy. Widzę przecież jak ci oczy świecą na widok tych przyborów - powiedział z przymuszony uśmiechem. Momentalnie wzięłam po sztuce podane wcześniej rzeczy oraz długopisy żelowe w 5 kolorach, wrzuciłam do koszyka i przytuliłam tatę równocześnie dziękując mu.

- Ale wiesz, że jeszcze nie kończymy zakupów w tej galerii - powiedział odsuwając mnie od siebie - Przecież jeszcze pójdziemy do jakiegoś sklepu z ciuchami - zaśmiał się, idąc przed siebie

- No skoro mi pozwoliłeś na kupienie tych przyborów, to nie będę się prosić na włóczenie po tym sklepie - też się zaśmiałam i wyrównałam krok.

Nawet nie było aż tak źle w tym sklepie z ubraniami. Może to dlatego, że znalazłam dla siebie zielone skarpetki w liski albo dlatego, że było mało ludzi. W sumie wszystko jedno. Ale najgorsze zaraz się zacznie, bo jutro odbędzie się pierwszy dzień szkoły i mega się stresuję.

*****

Dosyć długo pisałam ten rozdział, więc proszę o wyrozumiałość.
Taka mała ciekawostka: postać jest prawie podobna do mnie, jeśli chodzi o charakter.. tak.. też lubię kupować zeszyty i przybory szkolne.. wiem, jestem dziwna.

[Zawieszone] First Meeting ★ Spider-ManOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz