Rozdział drugi - sypialnia Louisa

1.3K 69 133
                                    


Mam kilka refleksji po ukończeniu tego rozdziału. 

Po pierwsze – zdecydowanie łatwiej jest tłumaczyć smut, niż pisać własny. 

Po drugie – zdecydowanie wyszłam z wprawy, jeśli chodzi o pisanie.

Po trzecie – kogo ja chcę oszukać, nigdy już się nie nauczę smuta...

Po czwarte – opisane w tym rozdziale praktyki nie powinny mieć miejsca. Używamy wyłącznie sprawdzonych lubrykantów :P 

Jestem bardzo ciekawa Waszych reakcji! 








Przez dłuższą chwilę Harry jedynie mu się przyglądał i Louis mógłby przysiąc, że widział, jak usta bruneta rozchylają się, by odetchnąć głęboko, podczas gdy wzrok pochłania jego ciało. Coś... coś szczególnego mignęło w tych zielonych oczach, a może obrażenia, jakie odniósł Louis, były poważniejsze niż sądził? Zanim jednak zdążył się nad tym zastanowić, Harry usiadł na łóżku tuż obok niego.

Serce Louisa podskoczyło, gdy materac ugiął się pod ciężarem gościa. Siedzieli tak blisko siebie, Harry dosłownie pożerał wzrokiem jego odsłoniętą skórę, samemu będąc ubranym, i umysł bankiera momentalnie zalała fala wspomnień. Ot, siła przyzwyczajenia, połączona ze zbyt szybko wypitą brandy. Ach, gdyby go jednak nie napadnięto...

– W szufladzie jest maść. – wymamrotał. – Na stłuczenia.

Harry oblizał usta, po czym sięgnął do stolika, by wydobyć z niego słoik z maścią, i tym samym przysunął się do Louisa jeszcze bliżej. Następnie podwinął rękawy koszuli. Sprawne ruchy przykuły uwagę Louisa; przyglądał się jego silnym dłoniom, wijącym się pod skórą przedramion żyłom. Odsłonięte ręce stały się dla Louisa jakby przyzwoleniem dla jego własnej nagości. Nie myślał zbyt jasno, otumaniony alkoholem i cierpieniem; gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że wpatruje się w Harry'ego w sposób aż nazbyt oczywisty, że zaciera granice, których zacierać pod żadnym pozorem nie wolno.

Jego wzrok podążył za spojrzeniem Harry'ego, by ocenić skutki ciosów, jakie na siebie przyjął. Klatka piersiowa prawie nie ucierpiała, nie licząc czerwonawych śladów po lewej stronie, na wysokości żeber. Ale poniżej... mocno przełknął ślinę, ujrzawszy krwawe wylewy na brzuchu i w pasie. Harry otworzył słoik z maścią; nabrał jej nieco na palce prawej dłoni. Słaby zapach nagietka łagodnie drażnił nozdrza Louisa; mimo to bankier wzdrygnął się, kiedy Harry wyciągnął rękę w jego stronę.

– Spokojnie. – mruknął Styles. – Wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości. Będę ostrożny.

Louis nieomal prychnął, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język – to nie był moment na grymasy; powinien siedzieć cicho i docenić pomoc, którą zaoferował mu Harry. Niestety, ani owa dziwaczna niecierpliwość, ani strach przed kolejną dawką bólu nie pomagały mu się uspokoić. Harry znów wyciągnął rękę. Tym razem jego palce dotknęły spiętego torsu. Louisa przeszył dreszcz, choć raczej ze zmęczenia, niż bólu; uznał to za dobroczynny wpływ brandy.

Harry nie skłamał. Jego dotyk był zaskakująco delikatny i Louis poczuł, jak, jakby wbrew samemu sobie, jego mięśnie pomału się rozluźniają. Zbliżenie się do największego z siniaków nie było na szczęście zbyt bolesne; przypominało raczej tępy nacisk, niemal... przyjemny, jeśli by go połączyć z jego mocno bijącym sercem. Louis skupił się na oddychaniu, podczas gdy Harry z wprawą smarował jego skórę maścią; nie odrywał wzroku od jego klatki piersiowej oraz swoich własnych palców. Coś w tym pełnym skupienia wyrazie twarzy przykuło uwagę Tomlinsona. Może ściągnięte brwi, nadające owej minie intensywności, a może lekko rozchylone usta, lśniące w świetle płomieni z kominka... Nagle Louis zapragnął przejechać palcem po dolnej wardze bruneta – dziwaczny impuls, który ledwo zdołał pohamować, podczas gdy Harry przemieszczał się wyżej, w stronę jego galopującego serca oraz żeber. Poczuł na swoich własnych ustach słonawy posmak, poddając się nęcącemu ciężarowi ciepłych dłoni.

pride goeth before the fall [LARRY STYLINSON]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz