Rozdział czwarty - Manchester

932 60 114
                                    

Przyznam się, że nie jestem szczególnie zadowolona z tego rozdziału. Cały czas mam wrażenie, że czegoś mu brakuje.

Ale... muszę się czymś pochwalić. Ostatnio zaszalałam i postanowiłam, w ramach nadrabiania zaległości, zapoznać się wreszcie z najsłynniejszą polską powieścią erotyczną (tak, mam na myśli 365 dni). I wiecie co? Po lekturze doszłam do wniosku, że całe to moje pisanie nie jest wcale takie złe :D

Chciałam też podziękować Wam za tak liczne komentarze pod ostatnim rozdziałem - jest mi niezmiernie miło :3























- Niesłychane. - Niall uśmiechnął się złośliwie, przyglądając się, jak Harry wymienia długie, wiele mówiące spojrzenia z Louisem Tomlinsonem, który to właśnie wkroczył do zatłoczonej sali.

- Dla mnie nie. - Harry zachichotał, napawając się zszokowaną miną bankiera. Bardzo rzadko można go było widzieć takiego: zaskoczonego, niepewnego siebie; ów krótki przerywnik w jego zwykle nieskazitelnej prezencji zdecydowanie poprawił Stylesowi humor. Dziś wieczorem Louis będzie wyłącznie jednym z wielu, wielu gości, zatem wzajemne unikanie się nie powinno sprawić kłopotów żadnemu z nich.

Harry nie szukał dziś powodu do kłótni. Wręcz przeciwnie; od kilku tygodni był w doskonałym nastroju, głównie dzięki temu, że udało mu się pogodzić z kuzynem. Udało mu się także pozyskać od akcjonariuszy kopalni środki na inwestycje, na których tak mu zależało. To dzięki nim zainstalowano w niej silnik parowy, z którego Harry był szczególnie dumny, i z którym wiązał ogromne nadzieje.

- Naszemu ostatniemu spotkaniu towarzyszyły, jakby to powiedzieć, dosyć szczególne okoliczności. - kontynuował brunet, uśmiechając się delikatnie. - I, jeśli mam być szczery, nie sądzę, żeby zapragnął je powtórzyć.

Niall odwzajemnił uśmiech, po czym upił łyk moeta z trzymanego w dłoni kieliszka. W sali rozległ się donośny głos gospodarza.

- Moi drodzy, bardzo proszę, abyście wszyscy zajęli miejsca.

Przyjęcia organizowane przez Jamesa Cordena słynęły ze swego przepychu i były zawsze entuzjastycznie przyjmowane przez lokalną arystokrację. Dzisiejszy wieczór nie stanowił wyjątku. Orkiestra, złożona z mistrzów muzycznego rzemiosła, już zaczynała grać; stoły, przyozdobione kosztownymi obrusami oraz dekoracjami z żywych kwiatów, uginały się od butelek pełnych wykwintnych alkoholi. Przybyli goście wymieniali między sobą uprzejme uwagi, mijając się w poszukiwaniu karteczek ze swymi nazwiskami.

Niall z łatwością odnalazł swoje miejsce jako pierwszy; wkrótce i Harry dostrzegł swoje nazwisko, wypisane starannym pismem na grubym, ozdobnym papierze. Okazało się, że zasiądzie dosyć daleko od kuzyna. Rozejrzał się dyskretnie, chcąc się dowiedzieć, w czym towarzystwie przyjdzie mu spędzić najbliższe godziny. Po jego prawej stronie widniało nazwisko jakiejś damy, której nie znał, natomiast po lewej... Louis Tomlinson. Zmarszczył brwi, wbijając wzrok w rząd fikuśnych literek. Ktokolwiek był odpowiedzialny za rozplanowanie miejsc, najwidoczniej nie słyszał o ich niedawnych animozjach, albo... był to celowy zabieg.

Uśmiechnął się do Elizabeth, gdy ich spojrzenia spotkały się pod nieco dziwnym kątem. Siedziała całkiem blisko niego, lecz po tej samej stronie stołu, co oznaczało, że raczej nie będą mieli okazji do rozmowy podczas kolacji. Usiadłszy, naprędce nalał sobie brandy z najbliższej karafki. Nie pozwoli, by ten wyjątkowo pechowy zbieg okoliczności zepsuł mu nastrój. Jeśli Louis zachowa się, jak należy, on postąpi tak samo.

O wilku mowa. Tomlinson pojawił się niemal w tym samym momencie; był tak pogrążony w rozmowie z Liamem Paynem, że ledwo co zauważył jego obecność. Harry uśmiechnął się sam do siebie na widok jego luksusowego płaszcza w kolorze ciemnej purpury, aż lśniącego nowością. Można się było spodziewać, że nie odmówi sobie okazji do zamówienia nowego stroju, jak zawsze idealnie dopasowanego. I kontrowersyjnego, jeśli by wziąć pod uwagę wciąż trwającą żałobę po tragicznie zmarłej małżonce. Brunet pokręcił głową. Louis paradował w płaszczu za małą fortunę, podczas gdy okoliczni wieśniacy i biedni górnicy cierpieli głód, a szlachta zadłużała się coraz bardziej, do tego stopnia, że nawet najbogatsze damy rezygnowały z nowych sukien, i to w wieczór taki jak ten. Chyba nigdy nie przestanie go zadziwiać to, jak niesprawiedliwie bywa rozdysponowane bogactwo.

pride goeth before the fall [LARRY STYLINSON]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz