Rozdział dwunasty - Wigilia u Horanów

981 61 95
                                    


Tak, to się dzieje naprawdę. Tak, żyję, nie umarłam (chyba). Nie, nie wiem, czy wróciłam na dobre.

Bardzo Was wszystkich przepraszam za to, że musieliście tak długo czekać, oraz za to, że nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział. Wiem jedno – że będzie na pewno, bo już zaczęłam go pisać. 

Jesteśmy już praktycznie w momencie kulminacyjnym – ten rozdział odpowie na wiele pytań, które pojawiły się po drodze. Jest dosyć długi, i choć nie jestem z niego zadowolona, to mam szczerą nadzieję, że się Wam spodoba. 

Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze :)












Louis obudził się nad ranem, wyczerpany. Całą noc śniły mu się koszmary, z jego ojcem oraz Eleanor i ich dzieckiem w roli głównej. Uznał to za zły omen; zmarli członkowie rodziny jak dotąd śnili mu niezwykle rzadko.

Gwałtownie otworzył oczy i rozejrzał się, wystraszony. Oddychał z trudem, próbując się uspokoić. Potrzebował dłuższej chwili, by dojść do siebie i przypomnieć sobie, gdzie spędził noc. Przyglądał się białym ścianom, wielkiej, starej szafie i grubym, ciemnym kotarom. Sypialnia Harry'ego.

Chciał się przewróć na drugi bok, ale odkrył, że to niemożliwe. Silne ramię oplatało go w mocnym uścisku, skutecznie uniemożliwiając ruchy. Harry leżał tuż za nim, przytulony do jego pleców, z twarzą wciśniętą w jego kark. To dlatego jest mi tak gorąco, pomyślał Louis, teraz wyraźnie czując na szyi oddech bruneta. Podniósł głowę, najostrożniej jak potrafił. Obaj byli szczelnie przykryci ciężką kołdrą oraz kocem, a w kominku wciąż palił się ogień. Czyżby Harry wstawał w nocy, żeby w nim zapalić? Ziewnął i zamknął oczy. Skoro Harry śpi, nic nie stoi na przeszkodzie, abym i ja pospał jeszcze chwilę. Z tą myślą zasnął.

Obudził go dotyk na ramieniu – nie dłoni, lecz ust, a potem łaskoczących go loków. Otworzył oczy, znów zapominając, gdzie się znajduje. Wtedy poczuł na ramieniu kolejny pocałunek. Obrócił się. Harry pochylał się nad nim, kompletnie ubrany.

– Która godzina? – spytał Louis ochrypłym głosem. – Jest późno? Spóźnimy się do Nialla?

– Ani trochę. – zapewnił go Styles, uśmiechając się do niego. – Jest dopiero szósta. To ja wstałem wcześnie. Muszę się zobaczyć z Mitchem, moim nadsztygarem, zanim zejdzie pod ziemię. Obudziłem cię, bo pomyślałem, że nie chciałbyś budzić się sam. – pogłaskał go po ramieniu. – Nie wstawaj, prześpij się jeszcze chwilę.

– Nie, muszę wstać. Jeśli teraz zasnę, nie dobudzisz mnie przed południem. – odparł Louis zdecydowanym tonem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Okrył się kołdrą, jakby chciał się przed nim zasłonić.

Harry nie skomentował jego zachowania. Schylił się, podniósł z podłogi koszulę nocną, która wylądowała tam wczoraj, i podał mu ją. Starał się nie gapić, kiedy Louis wkładał ją, odsłaniając przy okazji kawałek ciała.

– Niedługo wrócę i zjemy śniadanie, dobrze?

Tomlinson kiwnął głową, nie mówiąc nic. Harry pomyślał, że gdyby nie to, że miał obowiązki, które nie mogły czekać, z chęcią zrzuciłby ubranie i wziął go tu i teraz. Cóż, na to przyjdzie czas później. Teraz musi jak najszybciej udać się do kopalni, póki Mitch nie zaczął jeszcze porannej zmiany.

pride goeth before the fall [LARRY STYLINSON]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz