Rozdział trzynasty - noc w Byley

1K 53 62
                                    

Sama nie wierzę, że udało mi się dokończyć ten rozdział. Nie wiem, czy to, co napisałam, ma jakikolwiek sens, ale bardzo chcę w to wierzyć. Jest to głównie smut, który zawsze sprawia mi trudności, więc już poniekąd przywykłam. 

Rozdział ten jest już przedostatnim w tej historii. Ostatni jest już prawie gotowy, zatem spodziewajcie się go wkrótce. Zapraszam serdecznie do dzielenia się swoimi przemyśleniami na temat całości :) 



















– Ciociu, czy to ty?

Styles zaklął pod nosem. Odkąd pamiętał, Elizabeth zawsze miała lekki sen, potrafił ją obudzić najmniejszy nawet hałas. Czyżby tym razem obudziły ją dźwięki ich rozmowy? A może ich jęki? Nie, pomyślał, jej pokój jest przecież dosyć daleko, nie powinna była nic usłyszeć. Nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć się, dlaczego był tu, ubrany jedynie w za duży szlafrok, ani co Louis robił w jego objęciach. Gdy kroki wybrzmiały niebezpiecznie blisko nich, gestem pokazał mu, że ma być cicho, a następnie złapał go za nadgarstek i pociągnął za sobą w boczny korytarz, z dala od wścibskiej gospodyni.

Mimo iż nie biegli, zabrakło im tchu, gdy w końcu dotarli na drugie piętro, gdzie znajdowały się sypialnie dla gości. Harry pospiesznie otworzył drzwi do pokoju Louisa, i zaraz obaj znaleźli się w środku.

Pomieszczenie to, zwane przez ciotkę Agathę niebieskim, służyło jako jeden z wielu pokoi gościnnych. Nazwa wzięła się od wystroju wnętrza, od lat niezmiennego – na środku pokoju znajdowało się ogromne, podwójne łoże, przyozdobione luksusowymi, niebieskimi draperiami z jedwabiu. Podobne zasłony, z ciężkiego, przetykanego srebrną nicią brokatu, zdobiły wielkie okna. Dziś były lekko odsłonięte; do środka nieśmiało zaglądał księżyc, jedyne źródło światła, uwydatniając srebrzysty błysk drogich materiałów. W kominku dogasał żar.

Harry, niegdyś będąc częstym gościem w tym pokoju, doskonale pamiętał, gdzie szukać zapasowych świec i zapałek. Podszedł do komody przy przeciwległej ścianie, podczas gdy Louis wciąż stał oparty o drzwi, przyglądając się mu.

I choć Harry pragnął go z całych sił i chciał go mieć teraz, natychmiast, zmusił siebie samego, by się nie spieszyć. Zapalał świece, jedna po drugiej, umieszczając je w dużym, stojącym na gzymsie świeczniku. Następnie pochylił się, by na nowo rozpalić kominek; patrzył, jak duża zapałka wybucha jasnym płomieniem, prędko obejmując nim świeże polana.

Zupełnie jak Louis i ja, pomyślał, obserwując ogień z bliska. On jest iskrą, a ja siarką, i gdy tylko się spotykamy, płonie między nami ogień. Prędko odrzucił tę myśl, wstając na równe nogi. Nie bądź głupcem.

Odwrócił się i zauważył, że Louis nie stał już przy drzwiach. Teraz był tuż za nim; znów miał na twarzy ten tajemniczy uśmiech.

– Przyprowadziłeś mnie tu, żeby nikt mnie nie usłyszał? – szepnął niskim, ochrypłym głosem. Skrzyżował ramiona na piersi i jak gdyby nigdy nic oparł się o fotel. Jego spojrzenie, pełne namiętności i jakiejś dziwnej tęsknoty sprawiało, że Harry był coraz bardziej podniecony, że jego serce biło jak szalone, a członek pulsował, boleśnie sztywny. – Zastanawiam się, co pan zamierza ze mną zrobić, sir. – jego oczy błyszczały. Wyciągnął dłoń przed siebie i chwycił bruneta za ramię, po czym zaczął pokrywać jego szczękę pocałunkami. Gorący oddech, wymieszany z dotykiem miękkich warg, wprawiał ciało Harry'ego w przyjemne drżenie. – Coś, co sprawi, że zostanę uciszony? Dłonią, a może... ustami?

Styles przymknął oczy, z całych sił starając otrząsnąć się z tego dziwnego letargu, w który wprawił go Louis. Był zdeterminowany, by dokończyć ich rozmowę, uważał bowiem, że chwila zapomnienia niczego między nimi nie wyjaśni.

pride goeth before the fall [LARRY STYLINSON]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz