Minuty mijały, a nic godnego uwagi się nie wydarzyło. Postanowiłem w międzyczasie zrobić przegląd ekwipunku. Sprawdziłem telefon. Nie zdziwiło mnie, że nie mógł złapać zasięgu. Prawdopodobnie coś zakłócało wszelkie fale, więc kontakt na odległość był niemożliwy.
Zrzuciłem ciążący mi już plecak. Postanowiłem wyrzucić kamień, który wcześniej zabrałem. Niepotrzebnie dokładał mi tylko wagi. Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, aby go zabrać.
Poza tym zostały już tylko sztućce, które zabraliśmy razem z Jungkookiem. No właśnie, Jungkook. Tak bardzo pragnąłem wtulić się w niego i zapomnieć o wszystkim, co nas spotkało. Miałem nadzieję, że wszystko jest w porządku. Musi być, nie ma innej opcji!
W kieszeni trzymałem jeszcze jedną rzecz. Jak zawsze, kiedy dotykałem rewolweru, czułem dreszcz, przechodzący mi po plecach. Prędzej bym zemdlał, niż wycelował tym ustrojstwem w człowieka. Byłem pewien, że nie zrobiłbym tego, nawet w sytuacji zagrożenia życia.
Nagle zdałem sobie sprawę z jednej, bardzo ważnej rzeczy, o której na śmierć zapomniałem. Tae nie miał nabojów. Był absolutnie bezbronny. W starciu z zabójcą jego szanse były niemal zerowe, a przecież mogłem dać mu swoją broń. Dla mnie i tak była bezużyteczna.
Załamałem ręce, myśląc o własnej głupocie. Naraziłem Taehyunga ponownie na śmierć, a sam unikałem konfrontacji. Zmusiłem go do poświęceń ponad siły i wykorzystałem w najpodlejszy sposób, jaki tylko mogłem. Byłem paskudnym śmieciem, obojętnym na los przyjaciela i myślącym wyłącznie o swoim własnym tyłku. Żałosne, że nawet w takiej chwili trzęsły mi się ręce.
Zmusiłem się do postawienia pierwszego kroku. Za nim następowały kolejne, coraz pewniejsze i odważniejsze. W końcu poczułem, że biegnę i zostawiam za sobą feralne drzwi i dawnego, samolubnego siebie. Podjąłem decyzję, o konsekwencjach będę myślał później, gdy już wszystkich uratuję. To obietnica, której za nic nie mogłem się wyrzec.
Biegłem coraz szybciej, nie zwracając uwagi na otoczenie. Ogarnęła mnie pewnego rodzaju euforia, która pchała do przodu i krzyczała do ucha: „Możesz to zrobić!". Czułem, jakbym lada chwila miał wznieść się w powietrze i wywiercić w dachu dziurę na wolność. Wiele bym dał, aby Kookie mnie teraz zobaczył. Zamknąłem oczy, rozkoszując się pędem i beztroską i wyobrażając sobie minę chłopaka oraz jego dumny, szeroki uśmiech.
BAM!
Zderzenie momentalnie zrzuciło mnie na ziemię. Zniknął Jungkook i poczucie lekkości, za to pojawił się rwący ból głowy. Całym impetem przywaliłem w drewniane drzwi na końcu korytarza, tworząc na czole wielkiego, fioletowego siniaka. Byłem zły na siebie. W tamtej chwili mógłbym nadziać się na nóż i poczuć to dopiero w chwili, gdy krew prysłaby mi w oczy. Drewno było błogosławieństwem, choć przyznam szczerze, dość bolesnym.
Niepewnie nacisnąłem klamkę, pamiętając o niedawnej pułapce. Za nic w świecie nie dałbym się nabrać na tę samą sztuczkę . Chwyciłem krzesło, pierwszy przedmiot, jaki rzucił mi się w oczy i podparłem nim drzwi. Dwa razy sprawdzałem konstrukcję, ale wszystko wyglądało stabilnie. Dopiero teraz rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Poczułem, że supeł w żołądku znów zaczynał się zacieśniać. Stałem w starej, opuszczonej kaplicy.
Prawdę mówiąc na terenie dworku była budowla, przypominająca Dom Boży, ale nie przypominałem sobie, aby istniało połączenie między nią, a głównym budynkiem. Jedyne wejście, od zewnątrz, było zawsze szczelnie zamknięte i obarczone milionem łańcuchów. Zupełnie niepotrzebnie swoją drogą, bo nikt nie kwapił się do eksplorowania tego miejsca. Krążyły historie, że właśnie tutaj mieszkają duchy, które nawiedzają posiadłość. Inne mówiły o cmentarzu czarownic, ukrytym pod posadzką kaplicy. Jeszcze inne twierdziły, że została tu zapieczętowana brama do piekła. Wszystkie miejscowe opowiastki momentalnie powróciły do mojego umysłu, zabierając resztki odwagi, tlącej się w sercu.
Pomieszczenie było przestronne i skromnie urządzone. W głębi stał drewniany ołtarz, nakryty zadziwiająco białym obrusem, biorąc pod uwagę wiek tego miejsca. Po obu stronach stały żelazne kandelabry, w które powtykano różnej długości świece. Zacząłem żałować, że nie wziąłem zapałek z pokoju bez klamki. Latarka w telefonie była za słaba, by uchwycić wszystkie szczegóły, a mrok wydawał się wyjątkowo zdradziecki.
Wolną przestrzeń wypełniały, nadjedzone już przez korniki, drewniane ławy i krzesła. Jedno z nich przed chwilą posłużyło mi jako podpórka. Nad głową kołysał się ogromny, żelazny żyrandol, przypominający ten w głównym holu.
Główne drzwi były oczywiście zamknięte. Mimo swoich lat wydawały się zaskakująco masywne, więc zrezygnowałem z możliwości wyważenia. Miałem już wracać, gdy zauważyłem drobny ruch obrusa na ołtarzu. Niby nic takiego, równie dobrze mógł to być przeciąg, ale poprzednie doświadczenia nauczyły mnie, że powinienem uważać podwójnie.
- Taehyung?- zawołałem cicho.
Cisza. Słyszałem tylko bicie własnego serca. Wiedziałem, że muszę iść to sprawdzić, choć całe moje ciało krzyczało: „Nie!". Sięgnąłem do kieszeni z rewolwerem, ale dreszcz momentalnie spowodował, że nie byłem w stanie go wyjąć. Mimo to musiałem mieć jakąś broń, inaczej szedłbym bezbronny na spotkanie Bóg wie kogo w opuszczonej, nawiedzonej kaplicy. Sięgnąłem do plecaka i wyciągnąłem widelec. Marna była z niego broń, ale lepsza niż żadna. Zawsze dałaby radę kupić mi trochę czasu.
Schyliłem się i zacząłem powoli skradać się do ołtarza. W jednej ręce trzymałem moją śmiercionośną broń, a w drugiej telefon z mało użyteczną latarką. Nadal nie mogłem dostrzec nikogo. Nagle przyszło mi na myśl, że wróg może być niewidzialny i czaić się na mnie z nożem w ręku, czekając na dogodną okazję. Czy jakbym zginął w tym miejscu, mój duch zostałby tu na zawsze? Perspektywa była paraliżująca, ale zmusiłem się do parcia naprzód. Niewidzialny wróg nie czekałby, aż do niego podejdę, miałby nade mną oczywistą przewagę.
Nieco podniesiony na duchu dotarłem do miejsca, gdzie widziałem ruch. Skierowałem strumień latarki w tę stronę.
Kobieta. Wisiała na krzyżu zupełnie naga.
CZYTASZ
Infernum | bts horror au
Horror× Iɴꜰᴇʀɴᴜᴍ × ʙᴛs ʜᴏʀʀᴏʀ ᴀᴜ 7 ɢʀᴀᴄᴢʏ ᴡ ᴛʏᴍ ᴊᴇᴅᴇɴ ᴢᴀʙᴏ́ᴊᴄᴀ Zᴀʙɪᴊᴄɪᴇ ᴢᴅʀᴀᴊᴄᴇ̨, ᴢᴀɴɪᴍ ᴏɴ ᴢᴀʙɪᴊᴇ Wᴀs Gʀᴀ ʀᴏᴢᴘᴏᴄᴢʏɴᴀ sɪᴇ̨ ᴛᴇʀᴀᴢ! #ɪɴғᴇʀɴᴜᴍʙᴛs