Rozdział

1.4K 88 37
                                    

Mulatka zdezorientowana kucnęła przy mnie. Ze wszystkich sił starała się przerwać mój atak paniki , jednak nic jej to nie dało.

-Mari...wszystko w porządku..?- zapytał Adrien , który od początku kłótni między mną , a rudowłosą , nie dawał znaku życia. Z resztą , tak samo jak Nino. Podszedł do mnie i złapał w stylu panny młodej. Targające mną emocje , zmusiły mnie do wtulenia się w blondyna. A może tak naprawdę tego chciałam..? Nie ważne. W tej chwili liczy się tylko jedno. To , że życie ludzi jest zagrożone. Wzięłam parę głębokich wdechów , by trochę się opanować i spojrzałam na Alyę. Nie wierzyłam , że będę musiała to zrobić , jednak w tej sytuacji , było to naszą jedyną deską ratunku.

- Dzwoń do Chloe. - Odparłam poważnie , żeby dziewczyna nie wzięła tego za jakiś słaby żart.- Niech natychmiast sprowadzi tu jednostkę policyjną. Powiedz jej , że zagrożone jest życie wszystkich w lokalu.

-Co ? O co ci chodzi!? To tylko twój ojciec po ciebie przychodzi!

- No właśnie.- odparłam hardo. Wszyscy nagle spoważnieli pod moim spojrzeniem i posłusznie wykonali moje polecenia. Ja w tym czasie martwiłam się o życie moich przyjaciół , jak i wszystkich w tym pomieszczeniu.

- Adrien , możesz mnie już postawić. - mruknęłam słysząc , jak mój telefon daje o sobie znać. Ten chyba zapomniał , że wtula się we mnie od dłuższego czasu i zarumieniony odstawił mnie na ziemię. Złapałam za komórkę i odeszłam na bok. Sprawdziłam wiadomość od mojego ojca.

-

Albo przyjdziesz do mnie teraz , za kawiarnię , albo aktywuje bombę i zabiję twoich przyjaciół.

-

Przełknęłam głośno ślinę. Nie powiem , że nie , bo spodziewałam się tego.  Nic nie zmieni tego , że kocham moich przyjaciół , a nikogo nie narażę na śmierć. Rozejrzałam się ostrożnie i upewniając się , że każdy panikuje i nie zwraca na mnie uwagi , wyszłam z lokalu. Niestety do drzwi był przyczepiony dzwonek , więc przerażony wzrok wszystkich , wylądował na mojej osobie. Korzystając z tego , że stałam już za szklanumi drzwiami , skierowałam się powoli za budynek. Odblokowałam telefon i napisałam do ojca.

-
Już do ciebie idę. Nie rób im krzywdy.

-

Po chwili marszu otrzymałam odpowiedź.

-

Tylko nie kombinuj suko.

-

Zadrżałam lekko. Spokojnie bym się przed nim obroniła , jednak nie mogę narazić życia innych , a przed bombą czy czymś innym , pośrenim , nie mam najmniejszych szans. W skrócie , wiedziałam , że idę na pewną śmierć. Szłam jednak pewnym krokiem , nie spuszczając głowy w dół. Bałam się. Cholernie się bałam , ale również dobrze wiedziałam , że nikt mnie nie obroni. Najwyraźniej takie jest moje przeznaczenie. Nawet nie zauważyłam kiedy doszłam do mojego ojca. Mimo strachu , utrzymywałam z nim stały kontakt wzrokowy. Wiedziałam , że kulenie się przed nim i błaganie o szybką śmierć , sprawi mu jedynie przyjemność. W głębi duszy miałam jednak jeszcze nadzieję , że policja zdoła uratować mnie i wszystkich w środku przepełnionego strachem i niepewnością ludzi budynku. Mężczyzna zaczął do mnie podchodzić , a ja , mimo iż chciałam uciec , stałam w bezruchu. Wyjął nóż z kieszeni , przekazując mi , że nie mam co liczyć na szybką bądź bezbolesną śmierć. Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę. Pezejechał mi ostrzem po przedramieniu , a po moim policzku zaczęły spływać łzy bólu. Z trudem tłumiłam krzyk , przez co , moje usta opuścił jedynie jęk rozpaczy. Z mojego przedramienia lała się czerwona ciecz. Nie obyło się bez śmiechu mojego ojca , krórego jedynie bawiła ta sytuacja. Podczas gdy przez moją głowę przeszła myśl ogromu obrzydzenia , który czuję do matki i ojca , ramię mojej drugiej ręki , zostało wręcz pokiereszowane nożem , który był już cały w mojej krwi. Tym razem nie obyło się bez mojego krzyku. Zanim moje oczy dostrzegły sytuację , mój oprawca leżał na ziemi , okładany pięściami przez nastolatka.

- ..Adrien....- Szepnęłam z ulgą i opadłam na kolana. Podbiegła do mnie Alya i objęła ramionami. Trzęsłam się ze strachu jak i z zimna . Po chwili helikopterem przyleciała jednostka specjalna , która rozbroiła bombę , z trudem odciągnęła Adriena od mojego ojca , który wylądował w areszcie.  Moją matką podobno zajęła się policja w Anglii . W końcu odetchnęłam z ulgą. Jednak , mimo wszystko straciłam dużo krwi. Bardzo dużo.

- Lekarz zaraz będzie. Wytrzymaj Mari. - szepnął do mnie taki uspokajający głos. Słyszałam go jak pod wodą , jednak działał na mnie jak melisa. Otoczenie było rozmyte , a z niebia zaczęły spadać krople deszczu.  Po chwili byłam cała mokra , jednak ktoś cały czas , trzymał mnie przy swojej umięśnionej klatce piersiowej , przez co było mi naprawdę ciepło. I fizycznie i uczuciowo. Chyba kocham tę osobę. Tylko kto to był..? Z tą myślą wdychałam zapach nastolatka obejmującego mnie i chyba odleciałam , ponieważ przed oczami widziałam jedynie ciemność.

Adrien

Kiedy Marinette wyszła , zacząłem się niepokoić. Po chwili wyszłem za nią , jednak nie wiedziałem którędy poszła. Usłyszałem wtedy rozdzierający gardło krzyk fiołkowookiej. Nie powiem , że nie , bo przestraszyłem się nie na żarty. Natychmiast pobiegłem w tamtą stronę i zauważyłem kałużę krwi pod granatowłosą i szczerzącego się do niej mężczyznę. Była w okropnym stanie. Widząc jej bladą skórę , pociętę ręce i krew ciurkiem lejącą się z ran , wściekłem się. Bez zastanowienia rzuciłem się na niego i zacząłem go bić. Jak mógł skrzywdzić tak kruchą istotę!? Istotkę , którą kocham!

..................

Policja zabrała się za tego dupka , a ja zająłem miejsce Alyi i objąłem Marinette ramionami. Przycisnąłem ją do mojego torsu i szeptałem do niej , że wszystko będzie dobrze , jednocześnie starając się , żeby mój głos się nie załamał. Z nieba zaczęły spadać krople deszczu , które rozpoczęły ulewę. Wyglądało to tak , jakby natura próbowała odzwierciedlić moje uczucia. Widząc jak moja myszka odpływa , nie powstrzymywałem już łez. Wtuliłem się w nią jeszcze mocniej i mówiłem do niej półszeotem.

- Kochanie obudź się. Myszko. - była mała i bezbronna . Wyglądał la jak mała biedronka. - Biedronsiu. Nie zostawiaj mnie.- Wyłkałem i pocałowałem ją w czółko w chwili , kiedy pod kafejkę , pełną ciekawskich i za razem przerażonuch ludzi nadjechała karetka. Rarownicy wraz z noszami zabrali moją biedronsię , a ja jeszcze parę minut kłociłem się z nimi , żebym mógł z nią jechać. W ten sposób ja , Marinette , Alya i Nino , przesiąknięci negatywnymi emocjami , zadręczając się stanem naszej przyjaciółki ,ruszyliśmy w karetce do szpitala gdzie Marinette walczy o życie.











Ten rozdział nie jest jakoś długi , ale postanowiłam , że i tak go wstawię , bo przyznaję , że ostatnio nie pisałam zbytnio tej książki. Jeśli są tu jakieś błędy ( bo na pewno jakieś są) to śmiało mnie poprawiajcie . Liczę na konstruktywną krytykę. (Jeśli oczywiście jest ona potrzebna).

Bad boy. Koniec miraculum(?)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz