Harry leżał twarzą zwróconą w kierunku podłogi. Podniósł się. Głowa bolała go tak mocno, że myślał, iż zaraz wybuchnie. Powoli wstał, a gdy tylko uniósł głowę, ujrzał coś przerażającego. Bazyliszek wił się na drugim końcu sporej komnaty. Wybraniec nie wiedział, co ma zrobić, był przerażony.
— Zostaw mnie — powiedział w języku węży, a słowa te same wymknęły się chłopakowi.
Wtedy ogromny, zielony gad rzucił się w jego kierunku. Harry krzyczał, ale nie było nikogo, kto mógłby mu jakoś pomóc. Chłopak zaczął biec. Biegł na oślep, aż nagle wpadł na ścianę. Otworzył oczy, wielkie wrota, które rozciągały się przed nim, były zamknięte. Odwrócił się, odrażająco zielone stworzenie było bardzo blisko. Wystarczył jeden skok zwierzęcia, a chłopak zostałby połknięty żywcem. Harry nie miał wyboru, nie wiedział, co go czeka, gdy otworzy wielkie drzwi, na których widniał wąż z mieniącymi się, rubinowymi oczami, ale musiał zaryzykować.
— Otwórz się — powiedział mową węży.
Bazyliszek był coraz bliżej niego. Już szykował się do skoku, a Harry bał się, że zaraz zginie. Gdy nagle usłyszał huk, spojrzał w stronę wrót i zobaczył, że otworzyły się na tyle, by mógł przez nie przejść. Szybko wbiegł do środka. Wejście zatrzasnęło się tak blisko gada, który miał szeroko otwartą paszczę, że szybkie zamknięcie zmiażdżyło stworzeniu ząb, łamiąc go tuż przy wielkiej paszczy.
Miejscu, w którym Potter się znajdował, było ciemne i nienaturalnie ciche, lecz niestety nie na długo. Harry już po chwili usłyszał krzyk i złapał się za głowę, nie mogąc wytrzymać z bólu, myślał, że zaraz umrze, że przeraźliwy dźwięk rozsadzi go od środka. Chłopak wił się na ziemi, nie mogąc znieść uczucia agonii, krzyczał coś, ale nie słyszał własnych słów. Aż niespodziewanie w tym strasznie ciemnym pokoju, zapaliła się pochodnia, krzyk powoli tracił na sile, podobnie jak ból. Harry zdołał się podnieść, ale dyskomfort w okolicach blizny dalej dawał o sobie znać. Chłopak wstał i ruszył korytarzem, który jeszcze parę chwil temu wydawał się wielkim pokojem. Nagle zobaczył coś dziwnego. Płomyk świecy, unoszący się samoistnie w powietrzu. Pochodnia zgasła, Harry'emu zostało tylko to małe światełko, które niespodziewanie ruszyło naprzód z zawrotną prędkością. Chłopak wiedział, że nie może go zgubić, biegł za płomieniem, starając się z całych sił go nie stracić z oczu. Niespodziewanie światełko zniknęło.
— Nie zostawiaj mnie! Błagam cię — prosił chłopak.
— Nigdy cię nie zossstawię. Ja zawszzzze będę gdzieśśśś z tyłu ciebie. Jak cień, aż do dnia, w którym naresssszcie zginieszzzz — usłyszał.
Obrócił się gwałtownie, ale wszędzie była tylko ciemność. Coś kazało chłopakowi upaść na kolana, jakaś bardzo potężna siła, której Harry nie był w stanie się oprzeć. Nad nim pojawiło się światło... Jedno, drugie, trzecie, czwarte, kolejne, jeszcze więcej płomieni i pochodni. Jakaś szyba... Za szkłem znajdowała się dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie. Chłopak widział ją dokładnie, choć znajdowała się bardzo daleko. Znowu krzyk, tak strasznie bolesny. Harry nie miał wątpliwości, że to dziewczyna tak krzyczy. Chciał jej pomóc. Na chwilę zrobiło się cicho i wtedy Potter dostrzegł coś, co doszczętnie go sparaliżowało. Głowa, łysa niby wężowa. Wysoki mężczyzna. Harry nie widział jego twarzy, ale nie miał wątpliwości co do osoby, która stoi odwrócona tyłem do niego.
— Crucio! — krzyknął mężczyzna.
Dziewczyna zawyła z bólu. Harry przerażony sceną, która rozgrywa się przed jego oczami, cały się trząsł, rozpoznał znajomą twarz. Chciał biec i pomóc torturowanej pomimo tego, że nie miał przy sobie różdżki. Biegł, ale nic się nie działo. Wcale nie był bliżej wężowej głowy.
CZYTASZ
Działają na siebie jak magnes |Drarry
FanficHarry po raz kolejny wnika do świadomości Lorda Voldemorta, lecz tym razem Dumbledore nie zamierza stać bezczynnie. Przenosi Wybrańca do Slytheriunu, gdzie nie nikt inny jak Draco Malfoy musi ćwiczyć z Potterem oklumencję, sztukę, która ma zapobiec...