douze

257 25 13
                                    

Nie spodziewałem się, że rodzice odpowiedzą na propozycję mojego wyjazdu do miasta jakoś specjalnie entuzjastycznie. Ale myślałem, że będą bardziej obojętni niż wrodzy. Przeliczyłem się. Kiedy razem z Paulem przedstawiliśmy im nasz plan, byli wręcz zszokowani. Próbowali zachowywać się dostojnie, bo jednak trzeba było wciąż robić dobre wrażenie na przyszłym zięciu. Widziałem jednak, że Paul dostrzegał bijący od nich chłód. Rzucali mi niedowierzające spojrzenia, które wprawiały mnie w konsternację. Nie powiedzieli nie. Przy kimś z zewnątrz udawali spokojnych. Później, po wyjściu Paula, musiałem wysłuchiwać ich wyrzutów i ostrzeżeń. Sofia też nie pozostawiła na mnie suchej nitki. 

To najgłupszy pomysł jaki kiedykolwiek słyszałam. Ty nie radzisz sobie tutaj, a co dopiero w Paryżu... - matka.

Nie narób nam wstydu. Paul to dobra partia, trudno będzie znaleźć kogoś takiego, jak on. Ze względu na nasz wizerunek powinieneś grzecznie odmówić. Przemyśl to! - ojciec. 

Dałbyś sobie wreszcie spokój z udawaniem normalnego. Paul to robi z litości. Kiedy to zrozumiesz? - Sofia. 

Maddie przysłuchiwała się temu w ciszy za moimi plecami. Czułem, jak mocno przyciska ręce do fotela i głęboko wzdycha w moje włosy. Trudno było jej się nie wtrącać, lecz nie miała wyboru. Dla mojej rodziny była tylko pionkiem, który, choć trudny do zastąpienia, mógłby zniknąć z ich planszy. Gdy pozwolili mi odejść Maddie już w korytarzu zaczęła przeklinać na nich. 

Ich słowa nie zraniły mnie jakoś szczególnie. Przez całą ich tyradę próbowałem myśleć o dobrych rzeczach, które się dzisiaj przydarzyły. Budowałem obronny mur przed ich toksycznymi słowami. Nie był idealny, ale starałem się. Może za jakiś czas ich uwagi nie będą w stanie mnie dotknąć. Z trudem przełykałem gorycz rozczarowania swoją rodziną. Nie będę miał kochającej matki i ojca, a siostra nigdy mnie nie zaakceptuje. Mimo że wiedziałem o tym, to wciąż zostawał we mnie sentyment, który nie pozwalał mi ich nienawidzić. Nie chciałem ich krzywdy. 

Maddie przygotowała mnie do spania. Podziękowałem jej za dzisiaj i zasnąłem szybciej niż myślałem, że zasnę. Mówi się, że najlepszym lekiem na bezsenność jest powiedzenie sobie "nie obchodzi mnie, czy zasnę." Często tak robiłem i oddalałem zmęczenie, bo przecież odpoczywać można nie tylko poprzez sen. Tym razem ciało zadecydowało za mnie. Odpłynąłem. 

~***~

Następnego dnia nie chciało mi się niczego. Kiedy tylko otworzyłem oczy wiedziałem, że dzisiaj będę leniem bez wyrzutów sumienia. Maddie wyrzucała z siebie pomysły, co mógłbym robić, a ja tylko wzdychałem i narzekałem. 

- Nie, nie. Jestem dzisiaj nieprzydatny - mamrotałem niezrozumiale w swoją poduszkę. Maddie musiała zmusić mnie siłą do wygramolenia się z łóżka. Tym razem zapięła mi wszystkie guziki koszuli, ale (naprawdę!) potrafiłem to zrobić sam, tylko dzisiaj... no własnie, dzisiaj mogłoby nie istnieć, a dla mnie nie robiłoby to różnicy. 

W pewnym momencie, gdy rozczesywała mi wredny kołtun na głowie, warknęła, że ma w nosie moje humorki i bierze mnie do kuchni. Szczerze się ucieszyłem, bo lubiłem jej towarzystwo. Opatuliłem się kocem mimo tego, że na dworze było gorąco i grzecznie pozwalałem się pchać, gdzie tylko Maddie chciała. W kuchni dała mi drewnianą deskę na kolana. Pokazała mi jak szybko, i bez rozlewu krwi, mogę pokroić ogórka. Ona zajęła się bardziej zaawansowaną techniką kulinarną, a ja cieszyłem się, że skrzywdziłem sobie tylko jeden palec przy krojeniu. Rozmawialiśmy przy tym luźno. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Ja wydający z siebie jakieś dźwięki, które nie brzmią jak odgłosy kota proszącego o jedzenie? Kto by pomyślał. A jednak! 

glow; bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz