Rozdział 18

4.1K 191 7
                                        


Dokładnie tak, jak przewidział Harry, Voldemort zaplanował na koniec wakacji coś naprawdę paskudnego. Pierwsze ostrzeżenie otrzymali w trakcie zajęć z eliksirów, kiedy nagle Gryfon poczuł ból, zaczął wrzeszczeć, a chwilę później stracił przytomność. Ciszę, która zapadła po tym wydarzeniu, wypełnił krzyk Hermiony, gdy zauważyła sączącą się krew z blizny Harry'ego.
— Koniec zajęć! — warknął Snape, po czym uniósł ciało Pottera i zaniósł je do skrzydła szpitalnego. Poppy robiła wszystko, co było w jej mocy, by zatrzymać krwawienie, ale z jej starania nie przyniosły wielkich rezultatów. Ilość krwi, którą tracił chłopak, wydawała się wręcz niewiarygodna. Wszystkim nasuwało się pytanie, jak ktoś, kto stracił tyle krwi mógł w ogóle jeszcze żyć?! Na szczęście krwawienie wkrótce ustąpiło. Poppy natychmiast opatrzyła ranę i owinęła głowę Harry'ego bandażem, który mimo czerwonego koloru nie przesiąkał, co dobrze wróżyło.

— Co to może znaczyć, Albusie? — spytała pani Pomfrey, sprzątając skrzydło szpitalne.
— Cóż, nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Być może Voldemort przypomina, że nie zapomniał o Harrym, a być może stara się wzmocnić łączącą ich więź... — odparł Dumbledore.
— To niemożliwe! — mruknął siedzący przy łóżku Gryfona Snape.
— Nie możemy zaprzeczać czemuś, co niestety wydaje się oczywiste, Severusie — zauważył dyrektor.
— Niczego nie rozumiesz, to właśnie... właśnie tego Harry obawiał się najbardziej — warknął Mistrz Eliksirów.
— Obawiał się czego?
— Że Czarny Pan go opęta — wyjaśnił Severus.
— Ale przecież dawałeś mu eliksir, który blokował wizję, prawda? — wtrąciła się pani Pomfrey.
— Oczywiście, że tak. To był jedyny powód, dla którego zasypiał bez strachu, że w nocy do jego umysłu wedrze się Czarny Pan!
— podawaj go chłopcu regularnie, Severusie. Dopóki mikstura będzie działać, Voldemort nie zdoła niczego osiągnąć — powiedział Dumbledore.
— Dobrze — westchnął i wyszedł z gabinetu. Na szczęście ostatnio przygotował zapas eliksiru, dlatego bez trudu udało mu się znaleźć kilka buteleczek. Wrócił do skrzydła szpitalnego tak szybko, jak tylko się dało, i przytknął fiolkę do ust wciąż nieprzytomnego Harry'ego, masując jego krtań, by przełknął ciecz.
— Nie powinniśmy go stąd zabierać, przynajmniej jeszcze nie tej nocy — oświadczyła pielęgniarka.
— Poproszę kilku członków Zakonu, by przy nim czuwali — odparł Dumbledore.
— Ja również z nim zostanę — wtrącił Snape.
— Severusie, potrzebujesz snu — zauważył Albus.
— Mogę spać tutaj. W każdym razie nie zamierzam się stąd ruszać — mruknął i nie obchodziło go, że zapewne zachowuje się teraz jak dziecko. Miał po prostu wyjątkowo złe przeczucia.
— Niech będzie. Wezwę Remusa, zjawi się tu za kilka minut. Obejmiecie pierwsza wartę — powiedział Dumbledore, po czym opuścił skrzydło szpitalne.

 ****

Kiedy nadszedł niedzielny wieczór, Severus z wahaniem wrócił do swoich pokoi. Następnego ranka miał lekcje, do których musiał się przygotować. Weekend, podczas którego Harry nie odzyskał przytomności, minął wyjątkowo spokojnie. Mimo wszystko Mistrz Eliksirów miał wyrzuty sumienia i martwił się, że zostawił chłopaka samego, i niestety, jak się później okazało, miał ku temu powody.
Obudził się w środku nocy. Na początku nie wiedział, co wyrwało go ze snu, aż w pewnej chwili poczuł medalion, który dostał od Harry'ego na święta. Drzewo, z którego był wykonany, było tak gorące, że niemal paliło mu skórę. Ubrał się natychmiast i pobiegł do skrzydła szpitalnego.
Gdy dotarł na miejsce po prostu stanął, nie mogąc przez chwilę się ruszyć. Skrzydło szpitalne wyglądało jak pobojowisko. Dwaj aurorzy, mający strzec Harry'ego, leżeli martwi na ziemi, zaś pani Pomfrey, nieprzytomna i krwawiąca w swoim gabinecie. Ale, co było chyba najważniejsze, brakowało Pottera. Kiedy tylko Snape uświadomił sobie wszystkie fakty, natychmiast zawiadomił resztę nauczycieli.
— Poppy, zapamiętałaś coś? — spytał dyrektor, gdy tylko odzyskała przytomność.
— Usłyszałam otwierające się drzwi, więc poszłam sprawdzić, co się dzieje, i zauważyłam jakieś... zwierzęta, trzy.... Chciałam je wygonić, ale okazało się, że to animagowie. Jak tylko mnie zobaczyli, powrócili do swej ludzkiej formy i wrzucili do gabinetu, pozbawiając przytomności. Podejrzewam, że byli przekonani o mojej śmierci, dlatego jeszcze żyję.
— Jakie były ich zwierzęce formy? — dociekał Dumbledore.
— Szczur, sowa i kot. Byłam pewna, że po prostu należą do któregoś z uczniów!
— Severusie, który ze śmierciożerców jest animagiem?
— Szczurem był zapewne Pettigrew. Nie wiem, kto przyjmuje formę kota, ale jeśli sowa miała upierzenie w kolorze połyskującej szarości, to był to Lucjusz Malfoy.
— Tak, to... chyba była srebrna — szepnęła pielęgniarka. — Ale... jak mogli zabrać stąd Harry'ego? Nie odzyskał przytomności.
— Świstoklik.
— Słucham?
— Użyli świstoklika. Lucjusz należał do zarządu szkoły, więc wie, jak zaczarować świstoklik, by można było używać go na terenie Hogwartu. Zabezpieczenia chronią jedynie przed aportacją.
— Znajdę sposób, by uratować Harry'ego — oświadczył stanowczo Dumbledore.

 ****

Harry obudził się ogłupiały i oszołomiony. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, był głos Voldemorta w jego głowie podczas zajęć z eliksirów, krzyk, ból, krew, a potem... nic. A teraz leżał na podłodze, która przypominała mu posadzkę w lochach. Ale to raczej nie była pracownia eliksirów, zapach był zupełnie inny. I z pewnością nie był to też jego pokój. W powietrzu dało się wyczuć... wilgoć, zbyt wiele wilgoci.
Potter ostrożnie otworzył oczy, ale za wiele nie zobaczył, gdyż w pomieszczeniu panowała całkowita ciemność. Usiadł powoli i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że głowę ma owiniętą w bandaż. Wyglądało na to, ze zanim trafił tutaj, był w skrzydle szpitalnym... Gdziekolwiek było owo tutaj. Gdy już oczy Gryfona przyzwyczaiły się do ciemności, zauważył wielkie, metalowe drzwi i kamienne ściany, z których zwisały łańcuchy, a w kącie pomieszczenia dostrzegł stertę słomy – i nic poza tym.
Nagle, zdając sobie sprawę z tego, gdzie prawdopodobnie się znajduje, Harry przyciągnął kolana do klatki piersiowej.
Komnaty tortur Voldemorta były bardzo, bardzo podobne do tej, w której obecnie się znajdował. Oddech Pottera przyspieszył, gdy chłopaka starał się przypomnieć sobie, co dokładnie wydarzyło się od momentu paraliżującego bólu podczas lekcji eliksirów. Krew, którą wtedy zobaczył, musiała zapewne być jego... Severus najprawdopodobniej zabrał go do skrzydła szpitalnego. Ale przecież Dumbledore nie chciał, by przebywał w skrzydle szpitalnym, twierdząc, iż nie jest tam bezpieczny... Najwidoczniej stało się coś, co nie pozwoliło Severusowi przenieść go do ich pokoi. I zapewne właśnie ze skrzydła szpitalnego go uprowadzono.
Jednak zanim Harry'emu udało się ustalić co dokładnie miało miejsce, a także w jakie tarapaty wpadł tym razem, oślepiło go światło, które wdarło się do pomieszczenia w chwili, gdy ktoś otworzył drzwi. Do środka weszło dwóch śmierciożerców i nim Potter zdążył się obejrzeć, przemierzał z nimi korytarze, trzymany brutalnie za ramiona, aż do momentu, gdy dotarli do wielkiego lochu. Pierwsze, co zauważył, to łańcuchy, jeszcze więcej niż w poprzednim pomieszczeniu, więcej ludzi i... światła, które wpadało przez dwa zakratowane okna. Na ziemi dostrzegł czerwono-brunatne plamy, które ku przerażeniu Harry'ego, przypominały zaschniętą krew.
— A oto pan Potter! Jakże miło z pana strony, że zdecydował się pan do nas dołączyć — powiedział Voldemort, stojąc w środku kręgu śmierciożerców.
— Cóż, raczej nie miałem wyboru, prawda, Tom? — warknął Harry, choć biorąc pod uwagę jego obecna pozycję – leżał na podłodze – jego słowa nie zabrzmiały zbyt efektownie.
— Dzisiaj, moi wierni sojusznicy, nadszedł początek nowej ery! Jednocześnie dobiegł końca świat, który znaliście! Teraz, gdy mam w garści Złotego Chłopca, maskotkę Dumbledore'a, już nic nas nie powstrzyma! — ogłosił Voldemort.
— Nie przesadzasz z tym dramatyzmem? — spytał Harry, zanim zdążył ugryźć się w język. Zdecydowanie za dużo czasu spędzał z Severusem, a teraz można było zaobserwować tego efekty.
Crucio! — krzyknął Riddle. Mimo starań Gryfona, by jakoś przygotować się na nadchodzący ból, niestety zaklęcie okazało się zbyt silne, całkowicie obezwładniające. A jednak Harry walczył, by poza cichym westchnieniem, z jego ust nie wydobył się żaden inny dźwięk. Mimo upływu czasu, ból nie ustawał, aż do chwili, gdy Pottera otuliłą błogosławiona ciemność, która oznaczała tylko jedno – stracił przytomność...
Po paru dniach można było powiedzieć, że „pobyt" Harry'ego w siedzibie Voldemorta był dość przewidywalny.... Bowiem wkradła się do niego specyficzna rutyna: dwa razy dziennie jeden ze śmierciożerców przynosił mu czerstwy chleb i brudną wodę, zaś wieczorami ciągnięto go przed oblicze Voldemorta, a tam torturowano. Czarny Pan doszedł do wniosku, że skoro za każdym razem, gdy próbuje zabić Pottera, coś idzie nie tak, lepiej będzie po prostu go więzić. Co więcej, Riddle był przekonany, iż Harry nadal jest sparaliżowany, gdyż Gryfon był na tyle ostrożny, by nie używać nóg w obecności Voldemorta lub śmierciożerców.

 ****

UszkodzonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz