Rozdział 2

2.4K 123 31
                                    

Wyszłam właśnie z ośrodka, w którym przed chwilą skończyłam rehabilitację. Dwie godziny męczarni, by moja lewa ręka wróciła do pełnej sprawności. Dwa lata temu miałam wypadek samochodowy. Do tej pory konsekwencje tego ciągną się za mną. Ból prawej strony czaszki doskwiera mi od czasu do czasu i jest tak niewyobrażalnie mocny, że nawet najsilniejsze leki nie pomagają. Z ręką jest lekka poprawa i jak dalej będę starannie i sumiennie ćwiczyć będzie sprawna. Lekarz powiedział, że miałam naprawdę wielkie szczęście, że przeżyłam. W tamtym momencie po wybudzeniu narodziłam się na nowo. Śmieje się czasami, że teraz obchodzę urodziny dwa razy w roku.
Zadzwonił mój telefon. Odebrałam, to moja przyjaciółka Martha. Poznałyśmy się na jednej z sesji kiedy chodziłam na spotkania do psychologa bo nie mogłam sobie poradzić z tym co mnie spotkało.
To bardzo zwariowana i kochana osoba. Wspierała mnie w najgorszych momentach mojego życia. Jest moją bratnią duszą i osobą której mogę się zwierzyć ze wszystkiego. Kiedy mam zły dzień, wystarczy jeden telefon i jest przy mnie.
- Halo? - odebrałam radośnie.
- No cześć laska! - usłyszałam jej rozochocony głos. - Mam dla Ciebie zajebistą niespodziankę. O nic się nie martw. Wszystko załatwię. Spakuj tylko kilka ciuchów i zabieram Cię na wycieczkę. Nie pytaj gdzie i tak Ci nie powiem. Zrobimy sobie babski weekend! - gadała jak najęta.
- Ale.. - nie zdążyłam nic powiedzieć bo mi przerwała.
- Za godzinę u mnie. Paaa. - rozłączyła się. Schowałam telefon do torebki.
Uwielbiam jej entuzjazm który udzielał się mi. Miała szalone pomysły ale warto przyznać, że jak nieraz na coś wpadła to potrafiła poprawić humor. Mnie niestety takiej spontaniczności brakowało. Musiałam mieć wszystko poukładane od a do zet. 
Złapałam taksówkę i podjechałam do swojego mieszkania.
Wzięłam szybki prysznic, nie miałam za dużo czasu na uszykowane się więc wysuszyłam pośpiesznie włosy i zawiązałam w koka. Założyłam swoje ulubione jeansy, biały t-shirt i trampki. Spakowałam kilka rzeczy do niewielkiej walizki i wyszłam z domu. Kolejny raz łapiąc taksówkę, podałam adres Marthy i już po niecałym kwadransie byłam pod jej domem. Otworzyła drzwi i roześmiana z butelka wina wyszła na przedsionek witając mnie głośno.
- Cześć suko! - Krzyknęła na całe gardło. Jej szalony styl bycia i ta otwartość do każdego imponowały mi. Niestety ja tak nie potrafiłam. Dlaczego? Może to siedziało gdzieś głęboko we mnie. Sama nie wiem. Chociaż od pół roku zaczął kręcić się wokół mnie jeden przystojny mężczyzna, Bruno.
Byliśmy na kilku randkach ale jak na razie nic poza tym. Chyba nie umiem zaufać mężczyźnie tak na sto procent. Boję się odrzucenia z powodu tego co wydarzyło się kiedyś. Boję się, że ktoś wejdzie z butami w moje życie, a gdy się znudzę, wyrzuci na śmietnik jak zepsutą zabawkę. 
Weszłam do jej domu, gdzie po chwili wręczyła mi kieliszek wina.
Upiłam łyk i rozkoszowałam się smakiem słodkiego Moscato. Od czasu do czasu zdarzało mi się wypić lampkę wina z Marthą. Zawsze kiedy się spotykałyśmy w jakiś weekend obalałyśmy butelkę lub dwie i rozmawiałyśmy o wielu rzeczach, o facetach, ulubionym filmie, o tym jak powinno dalej wyglądać nasze życie. 
Jeden z moich jak dotąd ulubionych win, zresztą Ona wiedziała co dobre. Tak naprawdę to chyba lubiłyśmy to samo. Wiele nas łączyło, mało nas dzieliło.
- To gdzie mnie zabierasz? - zapytałam radośnie.
- Niespodzianka to niespodzianka. Nie dopytuj bo kociej mordy dostaniesz. - powiedziała i klepnęła mnie w ramię.
Humor jak zawsze jej dopisywał, ale znana była z takiego języka i wcale mi to nie przeszkadzało.
- Za godzinę mamy taksówkę, za trzy samolot. - powiedziała szczęśliwa klaskając w dłonie.
Samolot? To gdzie ona mnie kurwa zabiera?
Moje zdziwienie było ogromne ale o nic więcej nie pytałam.
- Przecież niedługo Twoje urodziny. Trzeba to uczcić i to jest właśnie odpowiednia do tego okazja. Kobieto! Siedzisz w tych czterech ścianach. Jesteś młoda! Musisz się wyszaleć. Ja wszystko ogarnęłam. O nic się nie martw. - jej głos był pewny, a postawa zdecydowana.
Ma rację. Ma cholerną rację. Nie mogę zamykać się na cały świat. Muszę otworzyć się na ludzi. Tylko łatwo się mówiło a trudniej było zrobić. Odkąd miałam wypadek cały czas towarzyszyło mi czarnowidztwo. Ale przecież na każdym kroku nie będzie czyhać na mnie zło.
- Zabrałaś ze sobą coś eleganckiego, wystrzałowego? - otworzyła moją walizkę w poszukiwaniu czegoś takiego. Niestety, nie nosiłam takich rzeczy. Miałam same luźne koszulki, jeansy i oversizowe swetry. Żadnej sukienki, spódnicy czy też eleganckiego kobiecego garnituru. Nic z tego.
- Nie mam takich ubrań! - wzdrygnęłam ramionami i rozłożyłam bezradnie ręce.
- No nie kurwa! Tak być nie może. - pogroziła mi palcem.
- Z moich ciuchów chyba nic Ci nie będzie pasować. - oznajmiła stojąc i zastanawiając się chwilę.
Po chwili pociągnęła mnie do swojej garderoby w poszukiwaniu czegoś jak to nazwała odlotowego.
Przeszukała wszystko co było możliwe kilka razy. Nie znalazła nic co, by na mnie pasowało. To tylko dlatego że miała nieco inne kształty niż ja i była odrobinę wyższa. Jej obfity biust i pięknie uformowane pośladki. Tak, mogę śmiało stwerdzić jako kobieta, że Martha to bardzo atrakcyjna dziewczyna.
- No to zakupy nas nie ominą. - jej głos brzmiał bardzo radośnie.
Godzina minęła nam szybko. Taksówkarz zatrąbił a my gotowe wyszłyśmy z domu. W nieco barwniejszych humorach weszłyśmy to taksówki.
- Na lotnisko poproszę. - odezwała się z uśmiechem.
Miły, starszy Pan próbował nas zagaić ale byłyśmy zajęte oglądaniem w intrenecie sukienek na wieczór.
Kiedy w końcu każda z nas natrafiła na odpowiednią, Martha znalazła sklep w Rzymie, w którym były od ręki.
Tak zabiera mnie do Rzymu na zajebiście wystrzałowy weekend, bym w końcu pomyślała o sobie i oderwała myśli od codziennego życia i obowiązków jakie na mnie spadają. W moich oczach tańczyły iskierki szczęścia. Od dwóch lat nigdzie nie byłam. Skoro chciała mnie zabrać na wycieczkę to żal nie skorzystać. Wiedziałam, że to będzie weekend tylko dla nas i pełen wrażeń jakich jeszcze nigdy nie przeżyłam. Cieszyłam się jak dziecko na zabawkę. 
Taksówka zatrzymała się pod lotniskiem. Udałyśmy się pod tablicę odlotów i przylotów, by sprawdzić gdzie mieści się stanowisko odpraw.
Sama odprawa nie trwała długo i już po krótkiej chwili szukałyśmy miejsca w samolocie. Byłam podekscytowana i spanikowana zarazem.
Samolot wystartował, przed nami długa podróż. Postanowiłam, że zamknę na chwilę oko. Martha w tym czasie już smacznie chrapała.
Serce waliło mi jak oszalałe kiedy uciekałam przed mężczyzną w bluzie z kapturem. Jego słowa były dla mnie niezrozumiałe. Chwycił mnie za szyję i przycisnął do muru a kiedy oślepiły go światła samochodu puścił mnie i uciekł w ciemną uliczkę.
Obudziłam się zlana potem, dysząc i nie mogąc złapać tchu. Momentalnie rozbolała mnie głowa. Patrzyłam w chmury nad którymi szybowaliśmy i zastanawiałam się dlaczego te koszmary mnie prześladują.
Włożyłam słuchawki i odpaliłam telefon włączając swoje piosenki. Wsłuchałam się w rytm piosenki mojego ulubionego zespołu.
Samolot w końcu zaczął lądować. Roześmiane wyszłyśmy z lotniska i pojechałyśmy do centrum, szukając dość taniego noclegu. Chciałyśmy wspólny pokój. A kiedy w końcu udało nam się coś znaleźć, postanowiłyśmy wybrać się na szybkie zakupy.
Ulica z drogimi butikami, nie za bardzo była w moim guście ale Martha postanowiła zaszaleć i sprawić nam przyjemność. Zawsze zastanawiało mnie skąd ma tyle kasy. Kiedyś weszłyśmy na ten temat. Powiedziała, że ma dzianych starych, którzy sponsorują ją pod każdym względem. Nie musiała martwić się o nic.
Weszłyśmy do jednego ze sklepów. Przebierałam w sukienkach na prawo i lewo. W końcu trafiłam na coś co przykuło moją uwagę. Mała czarna na cienkich ramiączkach bez pleców. Do tego czarne wysokie szpilki i tego samego koloru kopertówka. Oczywiście, że moja psiapsi znalazła sukienkę podobna do mojej.
Będziemy wyglądać jak siostry bliźniaczki, zaśmiałam się w duchu.
Szczęśliwe i zadowolone z zakupów, wróciłyśmy do hotelu.
Poddałyśmy się zabiegom w hotelowej łazience. Martha pomalowała mnie i ułożyła moje włosy do ramion. Założyłam na siebie sukienkę, która wybrałam i przejrzałam się w lustrze.
W odbiciu zobaczyłam zupełnie inną kobietę. Nie tą samą osobę, którą byłam na codzień w rozciągniętych koszulkach lub swetrach.  W tej chwili  byłam elegancka, seksowna i pewna siebie, podobałam się sama sobie. Tak, mogę to przyznać, to co widziałam zdecydowanie mi się podobało.
Nagle zza swoich pleców usłyszałam gwizd. Odwróciłam się a moja przyjaciółka nie posiadała się z radości.
- Wyglądasz pięknie. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i upiła łyk wina z butelki.
Podała mi i zrobiłam to samo. Wyszłyśmy i kierowałyśmy się w stronę klubu, by zacząć świętować moje urodziny.
Rozglądałam się niepewnie. Sama nie wiem dlaczego. Szłam zamyślona i nie do końca słuchałam to co do mnie mówi.
Kiedy to podbiegła do mnie i szarpnęła mnie za rękę cofając się.
- Patrz jaki piękny. - Wskazała na wystawę. - Zaraz, zaraz kurwa! Przecież to.. - spojrzała na mnie.
Chciała wejść do środka ale jeden z ochroniarzy poprosił o bilety.
Nie namyślała się długo i poprosiła o chwilę cierpliwości. Odeszłyśmy na bok. A gdy w naszą stronę szło dwóch dobrze ubranych facetów wpadła na nich, niby przypadkiem po czym odwróciła się do mnie i pokazała kopertę. Schowała ją do mojej torebki i odczekałyśmy chwilę.
Zastanawiałam się gdzie ona się tego nauczyła ale jeszcze bardziej zastanawiało mnie to co widziałam wcześniej.
Po kilku minutach udałyśmy się z powrotem pod wejście. Pokazując bilety i uśmiechy.
Weszłyśmy do środka a moim oczom ukazały się obrazy mężczyzny. Pięknego mężczyzny.
- O kurwa! Patrz to! - powiedziała nieco głośniej.
A kiedy stanęłam przed jednym z nich zobaczyłam... Siebie.

Gra. Ponowne rozdanie  cz 2 ✔️|| ZAKOŃCZONE! ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz