— Podoba ci się tu? — zapytał Marion Gunnar.
— Bardzo — przyznała.
Cała czwórka przebywała właśnie we wspaniałej komnacie jego i Hlin. Przed chwilą otrzymali zaproszenie na ucztę. Na ich cześć, oczywiście.
Dla asgardzkich dostojników najwyraźniej każdy powód był dobry by najeść się, wypić i rozprawiać o skandalach i wielkich wydarzeniach, a już najchętniej o życiu prywatnym współtowarzyszy.
Marion, chcąc lepiej poznać pałac, doszła okrężną drogą do części, gdzie przebywali najbardziej szanowani (a także najzamożniejsi) goście. Kluczenie niezliczoną ilością korytarzy sprawiało jej spore problemy, ale liczyła, że szybko zapamięta trasę.
Dopiero teraz mieli okazję porozmawiać wszyscy razem.
— A jak twoja komnata? Mam nadzieję, że... — zaczęła Hlin.
— Wszystko jest w porządku. Pasuje mi — odparła stanowczo, ale z uśmiechem, nie chcąc ciągnąć tej niewygodnej dla wszystkich rozmowy.
Wolała nie drążyć tego tematu. Naturalnie Hlin chciała, by traktowano ją tak samo dobrze, ale pewnych rzeczy zwyczajnie nie dało się przeskoczyć i już.
Byli po prostu przyzwyczajeni, że w Wanaheimie rzecz miała się nieco inaczej. Ojciec Marion poświęcił się by ratować Gunnara podczas krwawej wojny domowej wiele lat temu. Ponieważ żona Hoera zmarła niedługo po urodzeniu córki, Gunnar postanowił odwdzięczyć się przyjacielowi i wziął Marion pod swoje skrzydła. I tak dorastała wraz z Eiraną, kształciła się u najlepszych nauczycieli i poznawała najbardziej liczących się Wanów w całej krainie. Miała ogromną wiedzę, bo wiele czasu poświęciła na dokształcanie się w różnych dziedzinach. A przy tym pozostało jej mnóstwo swobody. Eiranę, jako córkę władcy, otaczało mnóstwo obowiązków, przez co była wiecznie zajęta i to głównie je dzieliło.
W Asgardzie panowały inne zasady, ale Marion nie zamierzała się tym przejmować. Chciała jak najlepiej wykorzystać czas tu spędzony, a było go całkiem dużo.
~*~
Asgardzka uczta okazała się bardzo ciekawym doświadczeniem. Wszyscy zasiadali przy długim drewnianym stole aż uginającym się pod ciężarem wybornego jedzenia. Wśród biesiadników panowała luźna, wesoła atmosfera.
Gunnar, jako najważniejszy gość tego wieczoru, chętnie korzystał z poświęconej mu uwagi. Prezydował u szczytu stołu i rozprawiał głośno, popijając trunek z drewnianego kufla. Jego donośny głos, docierający do najdalej siedzących, w ogóle nie pasował do jego osoby. Był przeciętnego wzrostu, barczysty, z kwadratową szczęką, nosem przypominającym dziobnicę statku i ciemną brodą, przyprószoną już siwizną. Mówił pompatycznie, z dużą pewnością siebie. To jak się zachowywał, mocno przekładało się na sposób jego zarządzania. Miał żelazne i niezmienne poglądy. Był na tyle zdecydowany i utwierdzony we własnych przekonaniach, że posiadał tyle samo sprzymierzeńców co wrogów.
Jednakże ktoś taki w Wanaheimie okazał się bardzo potrzebny. Dość powiedzieć, że ostatnia wojna domowa wywołała ogromne zmiany w ojczyźnie Wanów. W pewnym momencie sytuacja osiągnęła tak niekorzystne tory, że wymagała interwencji ze strony Asgardu. A gdy ostatni władca został obalony, Asgard postanowił skorzystać na kompletnie niestabilnej sytuacji politycznej w krainie Wanów, która była niezwykle wartościową zdobyczą. I tak też na arenie pojawił się Gunnar, który po objęciu stanowiska doprowadził wreszcie do pokoju i sytuacja uspokoiła się na wiele lat, dając możliwość rozwoju krainy.
A jednak przy tym stole siedziała jedna osoba, która wiedziała, że choć otwarte konflikty dawno ustały, w Wanaheimie wcale nie było spokojnie.

CZYTASZ
Biały Łowca || Loki
FanfictionGunnar, namiestnik Wanaheimu, zostaje zaproszony wraz z rodziną przez samego Wszechojca do Asgardu. Postanawia również zabrać ze sobą Marion - swoją wychowankę, która dzięki poświęceniu ojca zyskała możliwość prowadzenia nowego, lepszego życia na dw...