Rozdział 10

441 34 8
                                    

        -Halo jest tam ktoś?!- krzyknąłem pukając w drzwi.- Nie wierzę przecież ten gość ledwo stoi na nogach i akurat dzisiaj go nie ma? Właściwie jak może go tu nie być skoro nigdy ale to nigdy sam nie wychodzi nawet na zakupy tylko robią mu je osoby z opieki społecznej.- Rzuciłem już trochę zdenerwowany całą sytuacją. Staliśmy pod tym mieszkaniem dobre 10 minut i nic. Nagle otworzyły się drzwi od przeciwnej strony ( nie umiem tego poprawnie napisać chyba ze to jest poprawne przepraszam 🤦🏻‍♀️) .
- Czego szukacie dzieciaki?- rzuciła do nas kobieta koło pięćdziesiątki.
- Szukamy pana, który mieszka w tym mieszkaniu.- powiedziała z uśmiechem Betty.
- No to możecie pukać tu jeszcze dobrą godzinę i nikt wam nie otworzy.
- Co ma pani na myśli?- spytałem.
- Pan Mountblanket jest w szpitalu.
- Jak to? Co się stało?- rzuciła blondynka.
- Został dość mocno pobity, a w jego stanie niestety nie wiadomo czy w ogóle z tego wyjdzie.
- Cholera... Dziękujemy za informacje.
- Nie ma za co.- powiedziała kobieta i wróciła do mieszkania.
***
- On MUSIAŁ coś wiedzieć. I ktoś musiał wiedzieć, że my coś o tym do kurwy nędzy wiemy!- powiedziałem a bardziej krzyknąłem.- Nie wierzę i nikt mnie nie przekona że ktoś z dupy stwierdził że go pobije do stanu krytycznego.
- Jughead spokojnie. Może jest ktoś, kto może coś o tym wiedzieć.
- Może tak, a może nie. Może jutro przejrzymy jeszcze raz te stare akta?
- Jug przeglądaliśmy je już 3 razy...- powiedziała już trochę zmarnowana.
- To zróbmy to jeszcze raz. Może akurat coś przeoczyliśmy.
- Niech ci będzie. A właśnie umówiłam się z V i Archie'm u Popa. Chcesz iść?
- W zasadzie mogę.- wzruszyłem ramionami.
- To super! Jeszcze jedna sprawa...- powiedziała a ja rzuciłem jej pytające spojrzenie.
- Dlaczego nigdy nie chcesz, abyśmy spotkali się u ciebie?- serio? znowu o tym zaczyna?
- Bo... Po prostu... Po prostu nie.
- To nie jest odpowiedź.- powiedziała pewnie, jakby chciała mnie zmusić do wyznania prawdy. Przykro mi nie uda się.
- Musi cię zadowolić.- rzuciłem patrząc przez okno w jej pokoju.
- Otóż nie. Jutro spotkamy się u CIEBIE.- nacisnęła na ostatnie słowo.
- Betty nie.
- To do jasnej cholery powiedz mi czemu wtedy odpuszczę.
- Nie muszę ci się spowiadać.- syknąłem.
- Ale skoro mamy się przyjaźnić, to chciałabym wiedzieć z kim mam do czynienia. Co trzymasz trupa pod łóżkiem?
- To nie takie proste jak ci się wydaje. Nie chciałabyś tam pójść.- ostatnie zdanie było moją zgubą.
- Więc pójdę i się przekonam czy jest aż tak źle, oraz udowodnię ci tym samym, że się mylisz.
A teraz chodź bo się spóźnimy.
***
Siedzieliśmy u Popa już dobre 10 minut. Archie wiecznie się spóźnia ale że V? Ona za zwyczaj była punktualna. W pewnym momencie usłyszałem dzwonek otwierających się drzwi restauracji.
- Jezu wreszcie! Wiecie jaki jestem głodny?- powiedziałem w stronę rudego i V.
- Sorka, sorka ale mecz się przedłużył powiedziała dziewczyna kładąc torebkę na kanapie.- Betty czy mogłabyś usiąść koło Jughead'a?- miałem chwilowego laga mózgu chyba tak samo jak B, ale momentalnie dziewczyna zajęła miejsce obok mnie.
- Dobrze więc- zaczęła brunetka- Chcieliśmy wam oznajmić, że oficjalnie jesteśmy razem.
- Ooo gratki Ronnie!- krzyknęła Betty, a ja tylko zaklaskałem w dłonie. Wieczór minął nam bardzo miło. Gdy wróciłem do kina wszystkie pozytywne emocje zniknęły. Moje rzeczy leżały na podwórku, a budynek był zwalony i pozostały z niego tylko gruzy na ziemi.
——————————————
Heloł 🤣 Wiec tadam oto jest rozdział. Nie podoba mi się, aczkolwiek może ktoś to jeszcze przeczyta. Z góry powiem, że możecie pisac komentarze na temat rozdziału, czy konkretnego fragmentu, bo naprawdę kocham je czytać i w sumie to przez czytanie ich stwierdziłam, że będę to dalej pisać 😁💕
Pozdrawiam was serdecznie i życzę dobrych wakacji ☺️

Nic nie jest pewne...//BugheadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz