onze

963 69 22
                                    



            ania zapukała do drzwi domu rodziny gillis, jej oddech był nierówny, a dłonie całe się trzęsły. odczekała kilka sekund, w tym czasie wbijając wzrok w swoje stopy, aż w końcu otworzyła jej mama ruby. jej jasne brwi uniosły się zszokowane.

— dzień dobry, aniu. nie powinnaś być w szkole?

— chyba tak. — rudowłosa zaśmiała się nerwowo. — ale muszę porozmawiać z ruby. jest tutaj, prawda?

pani gillis kiwnęła głową.

— jest w swoim pokoju. możesz do niej pójść. jesteś może głodna lub spragniona? chcesz coś zjeść?

 — nie trzeba, pani gillis. ale dziękuję.

uśmiechnęła się, doceniając uprzejmość kobiety. odwróciła się i zaczęła wchodzić po schodach, a drewniane stopnie dramatycznie skrzypiały pod jej ciężarem.

ania zaczęła iść wzdłuż znajomego jej korytarza, a jej serce waliło w klatce piersiowej. zatrzymała się przed drzwiami pokoju ruby i z wahaniem zapukała.

— kto tam? — zawołała blondynka, pociągając nosem.

— ania — odparła ponuro.

— idź sobie! — wrzasnęła ruby. — wyjdź z mojego domu!

— nie widzisz, dlaczego nie mogłam ci powiedzieć? nie chciałam, żeby to się wydarzyło. nie chciałam cię stracić.

— w takim razie nigdy nie powinnaś zaczynać umawiać się z gilbertem blythem. kocham go!

— i to ma być sprawiedliwe, ruby? — spytała, coraz bardziej się denerwując. — dlaczego nie mogę z nim być? tylko przez to, że jesteś nim zauroczona? ja też go kocham, ruby, ale on odwzajemnia moje uczucia. — na chwilę zamilkła. — możesz być na mnie zła, ruby. nie mogę z tym nic zrobić. chcę być z gilbertem, uszczęśliwia mnie. mam nadzieję, że to zrozumiesz.

— wynoś się z mojego domu. nie jesteś tu już mile widziana. — jej głos był stłumiony, jakby zakrywała twarz poduszką.

ania westchnęła, pozwalając wszystkim skrywanym emocjom wyjść na światło dzienne — skutkowi, strachowi, złości. następnie odwróciła się od drzwi i zbiegła po schodach. po drodze minęła panią gillis i podziękowała jej za wszelką dobroć przez ostatnie lata, w wypadku, gdyby nigdy więcej nie została zaproszona do tego domu.

gdy zaczęła wracać do domu, jej telefon zadzwonił — oczywiście, to gilbert chciał zapytać, czy z nią i ruby wszystko dobrze, i czy wrócą. ania ponuro zachichotała. powiedziała mu, że obie są bezpieczne, że ruby jest zła i wątpi, iż którakolwiek z nich tego dnia będzie na lekcjach.

ania zdecydowanie potrzebowała przerwy od szkoły — od problemów i józi pye.

rudowłosa wywróciła oczami na myśl o tej ładnej blondynce. dlaczego, dlaczego musiała niszczyć wszystko, co dobre w życiu ani? pamiętała, jak diana kiedyś powiedziała ❝ pewnie jest zazdrosna ❞. ogłosiła to, jednocześnie biorąc niewielkiego gryza swojej tarty truskawkowej. jakimś cudem udało jej się nie pokruszyć jedzenia. ❝ gilbert zwraca uwagę tylko na ciebie. a teraz przyjaźnisz się z jej przyjaciółmi. z niektórymi jesteś nawet bliżej niż ona. musi o to chodzić. ❞

ania wtedy pokręciła głową.

❝ nie ma mowy, by ktoś taki jak józia pye był zazdrosny o kogoś takiego jak ja — brzydką, piegowatą, chudą dziewczynę z włosami o kolorze marchwi. to niedorzeczne! ❞

westchnęła, kopiąc kamyk i obserwując, jak odbija się od chodnika.

w końcu dotarła do domu — na zielone wzgórze. otworzyła drzwi i je za sobą zamknęła, wywołując głośne skrzypienie. maryla natychmiast do niej podbiegła.

— aniu shirley-cuthbert! — zawołała, mając uniesione brwi i szeroko otworzone oczy. — co ty sobie myślałaś, uciekając ze szkoły? dzwonił do nas dyrektor, co ci się tam ubzdurało w głowie?

nagle ania zaczęła płakać. dramatycznie upadła na kolana i zakryła twarz dłońmi. maryla podbiegła bliżej, owijając wokół niej ramion i pytając, co się stało oraz czy nic jej nie jest.

— marylo... — wyszlochała rudowłosa. — wszystko się psuje! wszyscy mnie nienawidzą!

maryla sapnęła.

— dlaczego mieliby cię nienawidzić, ty głuptasie?

ania pokręciła głową.

— umawiam się z gilbertem. kochamy się i teraz wszyscy o tym wiedzą, nawet ruby! nienawidzi mnie, marylo, tak po prostu. och, zniszczyłam wszystko!

kobieta mlasnęła, gładząc ją po włosach.

— posłuchaj mnie. jeśli ta dziewczyna albo ktokolwiek inny jest w stanie zakończyć waszą przyjaźń przez jakiegoś chłopaka, to nie jest warta twoich łez. to strata ruby, nie twoja. — otarła łzę z jej policzka. — ruby niedługo tego pożałuje, moja droga.

drobna dziewczyna pociągnęła nosem.

— józia pye i ruby nas szpiegowały, a józia powiedziała o tym całej szkole. jeszcze nie chcieliśmy, żeby ktoś o tym wiedział, a niedługo każdy w tym starym, niewielkim avonlea się dowie.

zaskomlała na samą myśl o tym. och, co ludzie musieli o niej mówić? wyobrażenie okropnych słów innych sprawiło, że kręciło się jej w głowie.

maryla zdenerwowania uniosła brwi i pokręciła głową.

— ta józia pye musi dostać nauczkę.

POKREWNE DUSZE ━ SHIRBERTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz