Rozdział 7

662 21 3
                                    

Jack puścił go i spojrzał najpierw na mnie, potem znowu na niego.

-Ja nie mam ojca – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Przecież to niemożliwe... Chciałam odejść, ale nogi wrosły mi w ziemię.

-Karen... - mężczyzna zawahał się, ale zrobił krok do przodu. - Wiem, że tego, co zrobiłem twojej matce, nie da się wybaczyć, ale naprawdę ją kochałem. A potem mnie poniosło... Wychowałaś się bez ojca i chciałbym ci to wynagrodzić, chociaż wiem, że nie będę potrafił tego zrobić tak, jak ty byś tego chciała.

Cofnęłam się i straciłam równowagę na krawężniku. Wpadłam w śnieg, a moje ciało krzyknęło z zimna, nie potrafiłam się jednak podnieść. Mogłam tak leżeć i zamarznąć na śmierć, byleby tylko to wszystko nie okazało się prawdą. Jednak pewna część mojego mózgu powoli zaczęła dopuszczać do siebie tę myśl, że właśnie poznałam swojego ojca.

Jack podbiegł do mnie i podniósł na nogi, ale kiedy zobaczył, że nie dam rady się na nich utrzymać, wziął mnie na ręce. Wszystko mi wirowało, a przed oczami migały ciemne plamy. Wreszcie zawisłam bezwładnie w jego ramionach i straciłam przytomność.

-Nie chcę tego słuchać – stanowczy głos dobiegał gdzieś z lewej strony.

Poznałam ciepłą rękę, która gładziła mnie delikatnie po policzku, ale byłam zbyt otępiała żeby zmusić się do jakiegokolwiek ruchu, więc udawałam, że dalej jestem nieprzytomna i starałam się uspokoić gonitwę myśli, owinięta szczelnie ciepłym kocem.

-Wyjaśni pan to jej, bo tylko ona jest w stanie rozpoznać w panu swego ojca. Jeśli rzeczywiście nim pan jest...

-Cały czas zastanawiałem się jak ona wygląda... - powiedział cicho drugi głos. - Jest śliczna, tak jak jej matka.

Jack chrząknął, wyrażając swoją dezaprobatę określeniem mnie śliczną przez zupełnie obcego faceta, który podglądał mnie od dłuższego czasu.

-Kim pan dla niej jest? - spytał ten obcy głos.

-To nie pańska sprawa – warknął Jack, ściskając mnie mocniej za rękę.

-Widziałem, jak się pan do niej dobierał...

-To trzeba było nie podglądać, a teraz pan z jakimiś pretensjami wyskakuje!

Uśmiechnęłam się do siebie na dźwięk jego głosu. Uwielbiałam go słuchać, nawet jak był tak oburzony i jednocześnie zmieszany jak teraz. Uznałam, że koniec tego udawania i poruszyłam się z jękiem, przyciągając do siebie rękę Jacka, chcąc dodać mu otuchy. Otworzyłam oczy i natychmiast usiadłam, przytulając się do chłopaka ze strachem, chcąc zachować pozory mojego cudownego ocknięcia się.

-Wszystko w porządku – szepnął, całując mnie w czoło. - Póki ja tu jestem, nic ci nie zrobi.

-No wie pan! Nie zrobię krzywdy własnej córce – przez moment doznałam dziwnej sensacji w żołądku, kiedy usłyszałam ten sam buntowniczy ton, którym sama często się posługiwałam.

-Wytłumaczy nam pan to wszystko? - spytał Jack, obejmując mnie ramieniem.

-Nie 'nam', ale Karen...

-Nie zostanę z panem sama – burknęłam, patrząc na niego spode łba.

-No dobrze – mężczyzna westchnął z rezygnacją i spojrzał nerwowo na Jacka. - Od czego mam zacząć?

-Wypuścili pana z więzienia? - spytałam.

Poczułam, jak Jack napina wszystkie mięśnie, słysząc moje pytanie. Hmm może jednak zaczęłam z za grubej rury...

On tylko mieszka obok mnie (część 1) /ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz