Rozdział 9

580 21 3
                                    

Nie wiem, ile czasu siedziałam na pogotowiu. Nie wiem, dlaczego. Nie wiem, naprawdę nic już nie wiem. Plecy bolały mnie cholernie od spania na małym, niewygodnym i twardym krzesełku. Za każdym razem, gdy ktoś obok mnie przechodził, targały mną dreszcze. Wiedziałam, co usłyszę, ale mimo wszystko nie byłam na to gotowa. Musiałam zadzwonić do domu, żeby mama się nie martwiła. Chciała do mnie przyjechać, ale ja nie chciałam, żeby była świadkiem upadku mojego świata. No i jakby się zachowała, gdyby się dowiedziała, że mnie i Jacka łączyło coś więcej, niż tylko sąsiedzka przyjaźń? Chociaż pewnie i tak już się domyślała, ale nie chciałam jej tego potwierdzić, nie w takich okolicznościach.

Wściekła na siebie za to, że w parku poszłam w tę, a nie w drugą stronę, ścisnęłam mocno oparcie krzesła. Chciałam, żeby się złamało, pokaleczyło mi rękę, cokolwiek. Potrzebowałam bólu, natychmiast, ale bałam się go sobie zadać. Wstałam, niesiona przez własne stopy, nie wiem nawet dokąd. Właśnie zbiegałam po schodach, kiedy to się stało i nadeszła ulga – nie trafiłam na stopień i poleciałam w dół.

Krzyknęłam głośno, padając na posadzkę. Tupot stóp wydawał się z tej pozycji ogłuszającym hukiem. Ręka bolała jak cholera, ale to dobrze – chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o poczuciu winy, które przepełniało mój umysł. Obandażowali mi nadgarstek twierdząc, że to nic poważnego. Chcieli wcisnąć we mnie jakieś środki przeciwbólowe, ale się nie zgodziłam. Po prostu wiedziałam, że kiedy usłyszę to, co miałam usłyszeć, umrę i cierpienie zniknie. Zniknie wszystko. Opadłam na krzesło w holu z jękiem. Byłam cała mokra od bólu promieniującego z nadgarstka. A może to przez inny, gorszy ból, który czułam? Zaciskałam zęby, aż trzeszczały, ale dalej czekałam na najgorsze.

Nie wiem, po jakim czasie się doczekałam. Mężczyzna w zielonym fartuchu wyszedł przez drzwi na końcu korytarza. Przestałam oddychać. Stanął przede mną z dziwną miną. A potem otworzył usta.


To nie było miłe uczucie – obudzić się, nie czuć nic, nie móc się poruszyć. Ręka już nie bolała – pewnie jednak dostałam jakieś środki przeciwbólowe. Uniosłam głowę i zobaczyłam swoje nogi spoczywające na szpitalnym łóżku jak gdyby nigdy nic. Podźwignęłam się na zdrowej ręce i wstałam, chociaż to nie był dobry pomysł – w głowie mi wirowało jakbym właśnie zsiadła z karuzeli albo co najmniej sturlała się z kilometrowej górki. Wyszłam z małej sali, w której mnie ulokowano i podeszła do mnie pielęgniarka o surowej twarzy.

-Jak się czujesz? - spytała, nadzwyczaj łagodnym głosem, aż mnie to wytrąciło z równowagi.

-Świetnie – skłamałam. - Chcę go zobaczyć.

Po mojej minie musiała wywnioskować, że nie warto się ze mną kłócić, więc ruszyłyśmy niezliczonymi korytarzami, aż naprzeciwko zobaczyłam wielkie drzwi z napisem: KOSTNICA. Już miałam znowu zemdleć, kiedy pielęgniarka chwyciła mnie pod zdrowe ramię i wciągnęła do windy, której nie zauważyłam.

-On... On żyje? - szepnęłam, czując, że struny głosowe lada moment odmówią mi posłuszeństwa.

-Chyba doktor ci to powiedział?

-Zemdlałam, nie wiem... - moje oczy zwilgotniały, chociaż przecież starałam się być dzielna.

Dzielna? Dzielne mogą być dzieci. Ja po prostu starałam się nie umrzeć w ramionach tej kobiety.

Wjechałyśmy piętro wyżej, a potem pielęgniarka puściła moje ramię, kiedy zatrzymałyśmy się przed drzwiami do sali, w której leżał Jack.

-Jest wyczerpany, stracił dużo krwi – powiedziała cicho. - Śpi dzięki lekom, więc raczej go nie obudzisz, ale żyje, a to chyba najważniejsze.

On tylko mieszka obok mnie (część 1) /ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz