10. Cisza

986 63 75
                                    

Cisza.

Cisza miała różne definicje i była postrzegana inaczej przez innych ludzi. Zdaniem jednych ciszę oznaczał już brak ludzkich głosów, innym cisza kojarzyła się wyłącznie z szumem wiatru w lesie, jeszcze inni definiowali ciszę jako nieobecność jakichkolwiek dźwięków.

Cisza miała różne oblicza, ujawniające się w odmiennych okolicznościach. Cisza potrafiła być dobrą towarzyszką, szczególnie wtedy, gdy należało wykonać jakieś zadanie, chciało się przeczytać kolejną książkę albo po prostu odpocząć. Z drugiej strony szczególnie dobitnie podkreślała samotność — wówczas bywała tak głośna, że aż dźwięczała w uszach, nawet pomimo zakłócających ją ledwo słyszalnych dźwięków. Czasami potrafiła mocno ciąć, powodować nie tylko dyskomfort, ale również i ból.

O dziwo, cisza miała również różne kolory i faktury. Nocą przypominała atrament, pełen aksamitnej czerni, przecinany jedynie trzeszczeniem łóżek oraz chrapaniem współlokatorek. Pod wieczór stawała się złocista, lekka, niemalże pajęcza; rano kojarzyła się z niewyspaniem, bielą pościeli, szorstkością jasnego światła wpadającego do dormitorium. Czasem przypominała odłamki szkła, czasem bryzę rozwiewającą włosy, a czasami była tak naładowana elektrycznością, że gwałtownością mogłaby dorównać burzy.

Czasami, paradoksalnie, mówiła więcej niż potok słów. Czasem wynikała z braku jakichkolwiek pojęć mogących wyrazić to, co się chciało powiedzieć — tak jak teraz. Takie słowa po prostu nie istniały, więc puste miejsca po nich musiała wypełnić cisza.

Właściwie Lily nie wiedziała, czego się spodziewała, gdy dała się pociągnąć Jamesowi Potterowi za rękę prosto do Pokoju Życzeń, tego magicznego pomieszczenia nieistniejącego w rzeczywistości. Przypuszczała po prostu, że porozmawiają o dręczącej ich obydwoje kwestii zaufania, może obudzą jakieś sekretne demony, które lepiej pozostawić uśpione w zakamarkach psychiki, może stchórzą i się wycofają, bo tak jest po prostu bezpieczniej, a może nie powiedzą sobie nic.

Na pewno nie spodziewała się tego, że w ramach udowadniania jej swojego zaufania James zamieni się w jelenia.

Cholera, skąd w ogóle mogła wiedzieć, że James potrafi się zamieniać w jelenia i że nagle to zrobi, pośrodku skądinąd całkiem ładnego dywanu, nie mówiąc ani słowa, bez żadnego uprzedzenia? Po prostu w jednej chwili nawijał sobie na palec jej włosy i prawił jej komplementy, a w drugiej chwili już się zamieniał w jelenia! Przecież takie rzeczy mogą przyprawić o zawał każdego, nawet osobę świadomą tego, że magia ma wiele zastosowań i potrafi być bardzo potężnym narzędziem.

Lily w każdym razie prawie wrzasnęła na ten widok. Odruchowo zrobiła krok w tył, potknęła się o kanapę i opadła na nią prawie bez tchu. Nie potrafiła opuścić wzroku, chociaż wiedziała, że zwierzę jej nie zaatakuje, że nie grozi jej wcale żadne niebezpieczeństwo, bo to był przecież James. Jednakże tak ją to oszołomiło, że nie była w stanie wykrztusić żadnego słowa ani w ogóle jakiegokolwiek znaleźć. Zdarzyło jej się to chyba po raz pierwszy w życiu. Ha. W innych okolicznościach zapewne wydawałoby się to nawet komiczne, bo Lily Evans nigdy nie zapominała języka w gębie. Nigdy.

Cóż, kiedyś musiał być ten pierwszy raz.

Zamrugała parokrotnie, usiłując jakoś się pozbyć uczucia surrealizmu. Jeleń zupełnie nie pasował do tego salonu ani nawet do murów zamku. Jego miejsce było w puszczy, wśród pobratymców, ale jednocześnie był człowiekiem — i zresztą całkiem go przypominał: barwa oczu pozostała identyczna, lśniły zresztą inteligencją i jakimś dziwnym majestatycznym blaskiem, poza tym jeleń był naprawdę potężny, wyższy nawet od stojącej Lily. Poza tym roztaczał wokół siebie dokładnie tę samą aurę pewności siebie graniczącej z arogancją, co James. To musiał być on.

Uciekająca Łania | Trylogia Łani 1 | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz