23. Rój motyli

889 54 25
                                    

Sirius lubił obserwować śpiącego Remusa.

Robił to już wiele razy, ale nigdy by się tym nie zmęczył. Śpiący Remus był najbardziej uroczą i piękną osobą na tym świecie — jasne, był uroczy nawet po pobudce, ale teraz wyglądał na mniej zmęczonego. Mniej powściągliwego. Mniej surowego. Bardziej niewinnego. Bardziej spokojnego.

Uśmiechnął się, delikatnie wodząc palcami po twarzy Remusa i ścigając blizny pozostałe na skórze po ostatniej pełni. Powoli się goiły — i mogłyby się zagoić jeszcze szybciej, ale Remus odmówił użycia jakiegokolwiek zaklęcia na swojej pięknej twarzy. Jak twierdził, potrzebował czegoś, co będzie dla niego przypomnieniem o własnej naturze. Zdaniem Siriusa była to bzdura, a nie przypomnienie, więc za każdym razem marszczył brwi, gdy Remus dotykał tych blizn. Chciał wycałować każdą z nich, tylko po to, by Remus zaczął je kojarzyć z czymś innym niż z bólem — te blizny były wyłącznie bliznami, niczym więcej, a już na pewno nie cholernym ostrzeżeniem czy czymkolwiek innym, co krzyczałoby, że osoba je posiadająca jest potworem. Cóż, Sirius uważał go za znacznie piękniejsze zjawisko niż widok rozpościerający się za przeszklonymi ścianami Wieży Astronomicznej.

Westchnął, po czym zanurzył dłoń w miękkich włosach Remusa. Przeczesał je, starając się nie obudzić śpiącego. Remus zasługiwał na odrobinę spokoju.

Spędzenie nocy na samym szczycie Wieży Astronomicznej okazało się naprawdę dobrym pomysłem — nikt im tutaj nie przeszkadzał, więc mogli do woli rozmawiać, całować się, spać pod niezliczonymi kocami, jeść czekoladowe ciastka i oglądać gwiazdy. Potem też zaczął padać śnieg, pierwszy śnieg w tym roku, i powietrze aż się skrzyło od lodowych kryształków opadających na błonia. Wyglądało to naprawdę magicznie, ale zdaniem Siriusa i tak nie mogło się równać z Remusem, który dość szybko zasnął, zaplątany w koce i kończyny Siriusa. Tyle w zupełności wystarczyło, by wzbudzić u Siriusa w brzuchu rój motyli — nawet w takim wydaniu Remus doprowadzał go do szaleństwa.

Sam Sirius, z drugiej strony, nie mógł zasnąć, chociaż odczuwał przyszpilające do ziemi zmęczenie. Spędził większość nocy na przewracaniu się z boku na bok, patrzeniu na doskonale widoczne z Wieży Astronomicznej gwiazdy, podziwianiu spadającego śniegu lub przytulaniu się do Remusa, który ograniczał się do mruknięcia przez sen czegoś niezrozumiałego oraz przysunięcia się bliżej Siriusa, jakby podświadomie go rozpoznawał. Sirius, prawdę mówiąc, łaknął każdego kontaktu ze skórą Remusa — nie tylko dlatego, że Remus był ciepły, ale też dlatego, że zapewniał mu w ten sposób komfort i bezpieczeństwo.

W jego rodzinnym domu nikt go nie przytulał. Nikt nie dawał mu buziaków na dobranoc ani nie czytał czarodziejskich bajek. Właściwie jedyne, co Sirius wyniósł z rezydencji Blacków, to chłód i złość, dlatego teraz tym bardziej doceniał każdą możliwość przytulenia swoich ulubionych ludzi. Teraz miał do tego nawet więcej okazji, zwłaszcza że się zszedł z Remusem. W tej sytuacji okazywanie mu czułości czy nadmierne dotykanie go nie było niczym złym ani dziwnym. No dobrze, zapewne wiele osób by się z nim w tej kwestii nie zgodziło — nie tylko jego własna rodzina, ale również inni uczniowie, od których już zarobili wiele krzywych spojrzeń. Nie wszyscy w Hogwarcie byli tacy postępowi i oświeceni, ale, prawdę mówiąc, Sirius się tym zupełnie nie przejmował. Liczyła się tylko miłość tego cudownego chłopca z bliznami na policzkach. Wszyscy inni mogli pójść do diabła — no, może nie licząc jego przyjaciół. Oni przynajmniej w żadnym razie nie protestowali przeciwko temu związkowi, wręcz przeciwnie: popychali ich ku sobie, nawet gdy oni sami zachowywali się jak idioci. Takich lojalnych i najlepszych przyjaciół na świecie ze świecą szukać — i była to kolejna rzecz, za którą Sirius był niezwykle, niezwykle wdzięczny.

Uciekająca Łania | Trylogia Łani 1 | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz