22. Król i Lwie Serce

951 65 123
                                    

Wiem, że dzisiaj jest wtorek, a nie piątek, ale i tak miałam ten rozdział przygotowany do publikacji. W dodatku zawiera on bardzo dużo puchatości, a ostatnio tego bardzo potrzebuję – i Wy być może też. No, więc na osłodę wtorku łapcie jily ❤️ 

Spoiler alert: w piątek nadpłynie wolfstarowa puchatość. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. 😂 Powinnam Was chyba też ostrzec przed tym, że łania już praktycznie dobiega końca. Jeszcze wiele wątków jest niedokończonych, to prawda, i znajdą one swój finał w drugiej części – która jednocześnie będzie o wiele mniej puchata. Tutaj chciałam się skupić na wątku jily i wolfstarze, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie, że tak to rozegrałam. Obiecuję, że zrozumiecie moje powody do takiego podziału bliżej epilogu. 😅 

Miłego czytania i dobrego dnia! 🌟

🦌🦌🦌

Zapowiadało się na burzę.

Już od rana Hogwart zalewały strugi deszczu padające z czarnych chmur, więc James musiał zrezygnować z porannego biegania. Warunki pogodowe wcale nie nastrajały optymistycznie do gry, podobnie jak nieprzespana noc i rozstrojenie nerwowe. James naprawdę usiłował zapełnić ściśnięty żołądek dobrym żarciem, ale ten nie chciał współpracować; skręcił się w ciasny supeł, wskutek czego Jamesa nieco zemdliło. Był tak zdenerwowany, że w pewnym momencie wziął nawet do ust nerwowo podrzucanego znicza zamiast kanapki. Dość powiedzieć, że po tym całkiem zrezygnował z jedzenia, zwłaszcza że Pads go wyśmiał, i to dość histerycznie.

Miał bardzo złe przeczucia, niekoniecznie związane z pogodą. Jasne, nie przepadał za graniem w deszczu, ale już wiele razy mu się to przytrafiło; praktycznie cały miesiąc był właśnie taki. Bywało nawet, że kapryśny wiatr nawiewał deszczowe chmury już w trakcie trwania meczu w poprzednich latach, więc złe warunki nie przerażały go aż tak bardzo. Nie, to było coś innego — być może burzliwa elektryczność przyprawiająca o ciarki.

— Wprost wymarzone warunki do gry — skomentował Sirius, gdy szli już na stadion. Ścieżka pod ich nogami zamieniła się w błoto i musieli uważnie stąpać. — Naprawdę chciałbym zetrzeć Puchonów na puch, ale...

— Wiem.

James też nie czuł się specjalnie zmotywowany. Nie pomagało nawet zaczarowanie okularów, żeby omijały je krople, bo deszcz i tak wpadał za kołnierz szat do gry. Dodatkowo — jak zauważyli zaraz po przybyciu na miejsce — nieco powyżej słupków rozpoczynała się gęsta mgła. Wiał też tak silny wiatr, że poły ich ubrań wściekle łopotały.

Znalezienie dzisiaj znicza prawdopodobnie będzie graniczyło z cudem, podobnie jak samo utrzymanie się na miotłach.

James starał się wlać w swoich towarzyszy słowa otuchy, ale po ich minach widział, że nastawiają się na najgorsze. On sam również nie mógł się pozbyć tego uczucia, chociaż przynajmniej próbował się pocieszająco uśmiechać. Cóż, że z tego uśmiechu prawdopodobnie wyszedł grymas...

Uścisnął dłoń kapitanowi drużyny Puchonów i już po chwili wszyscy znaleźli się na miotłach, walcząc z podmuchami wiatru. James ledwo usłyszał dźwięk gwizdka pani Hooch, oznajmiający początek meczu. Z trudem był w stanie manewrować własną miotłą; jej chyba też się nie podobała fatalna pogoda, bo nie przestawała wibrować.

Szybko stracił z oczu wszystkie piłki, bo mgła ograniczała widoczność do kilku metrów. Rozpoznawał członków swojej drużyny wyłącznie po kolorze szat — szkarłat był dobrze widoczny nawet w deszczu, od czasu do czasu rzucał mu się w oczy także kafel lub któryś z tłuczków. Z kolei znicz na dobre przepadł i do jego wytropienia trzeba było cudu albo nawet kilku — dokładnie tak jak myślał.

Uciekająca Łania | Trylogia Łani 1 | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz