Napisanie tego rozdziału przyszło mi niezwykle trudno – z paru względów. Najważniejszy z nich jest taki, że musiałam go wyskrobać z perspektywy Severusa Snape'a, który w moim odczuciu jest jedną z najbardziej toksycznych i jednocześnie interesujących postaci w uniwersum. Już w książkach doskonale widać jego zaburzenia osobowości oraz jawną niesprawiedliwość, ale również złożoność przyczyn takiego, a nie innego postępowania. Jest ciekawą i bardzo złożoną postacią z perspektywy psychologicznej i właśnie w taki sposób starałam się go tutaj uchwycić. Zdaję sobie sprawę, że to podejście nie jest w fandomie zbyt popularne, bo Severus jest uważany za bohatera; ja się z tym jego bohaterstwem do końca nie zgadzam. Prawdopodobnie wielu z Was się takowa interpretacja nie spodoba, zwłaszcza że w wielu względach ociera się o Snape bashing, i być może mnie za to znienawidzi – oczywiście macie do tego prawo, podobnie jak ja mam prawo do swojej własnej interpretacji. Gdyby ktoś nie miał ochoty się przedzierać przez to lepkie bagno jego myśli, może przeskoczyć od razu do drugiej części rozdziału, zaznaczyłam ją pogrubieniem. Pewnie jeszcze wrócę do kwestii tego, co dokładnie na jego temat myślę, a tymczasem... miłego czytania!
🦌🦌🦌
Ta noc nie upłynęła spokojnie również dla Severusa Snape'a. Spędził jej lwią część na parapecie, słuchając chrapania jednego ze swoich współlokatorów i wpatrując się w usiane gwiazdami niebo. Sen z powiek spędzało mu oczekiwanie na list lub jakikolwiek inny znak, który miał nadejść już kilka dni temu. Jego opóźnienie teoretycznie nie było niczym niezwykłym, poprzednie instrukcje też nie docierały punktualnie, więc to nie tym martwił się Severus. Obawiał się nie przybycia samego listu, lecz jego treści.
Musiał się uzbroić w cierpliwość.
Przesunął palcami po wyrytym w skórze jego ramienia mrocznym znaku, wzdłuż głowy węża i ósemkowego splotu jego cielska aż do trupiej czaszki. Znak wciąż pozostawał nieaktywny, pozbawiony koloru, ledwo widoczny — zwłaszcza teraz, w półmroku — a mimo to Severusa przeszedł dreszcz ekscytacji. Wciąż doskonale pamiętał dzień, w którym otrzymał ten znak, i towarzyszący operacji bezlitosny ból, i obezwładniające poczucie przynależności. Tak, wreszcie gdzieś przynależał. Wreszcie gdzieś go akceptowano, a nie wyśmiewano. Był gotów zapłacić za to wysoką cenę.
Nie znaczyło to wcale, że nie czuł się samotny, zwłaszcza wtedy, gdy po każdym zebraniu wracał do domu. Tu, w Hogwarcie, uczucie osamotnienia jeszcze się potęgowało: nie pasował tu, nie miał żadnych przyjaciół ani bliskich kolegów i odtrąciła go nawet jego najlepsza przyjaciółka oraz miłość życia w jednym, Lily. Ciągle miał nadzieję, że uda mu się jakoś naprawić ich przyjaźń i będą mogli powrócić do czasów, kiedy między nimi się układało, kiedy ona patrzyła na niego, jakby miał w rękach rozwiązanie wszystkich zagadek wszechświata.
Kiedy zamykał oczy, mógł zobaczyć jej twarz. Dzisiaj, podczas kolacji w Wielkiej Sali, wyglądała olśniewająco, nawet z okropnymi fioletowymi włosami. W ogóle się nie zmieniła przez wakacje, no, pomijając kolor i długość włosów — musiały jej już sięgać do pasa, bo nigdy ich nie ścinała — oraz lekką opaleniznę. Jak doskonale wiedział, wyjechała z rodziną na dobre dwa tygodnie, być może do jednego z tych słynnych nadmorskich kurortów, skąd wróciła z uśmiechem i opalonymi nogami. Przez te dwa tygodnie jej nieobecności dzielnie obserwował okno jej pokoju, czekając, aż światło znów rozbłyśnie, a na firance pojawi się cień jej sylwetki. Dopiero wtedy mógł zasnąć spokojnie, bo wiedział, że jest bezpieczna, że ponownie znajduje się chociaż w zasięgu jego oczu, skoro z rąk wymknęła mu się już dawno temu. Zaczęła mu się wymykać już na pierwszym roku, kiedy trafili do różnych domów. Zamiast podtrzymywać ich przyjaźń wolała spędzać czas z Gryfonami; co prawda początkowo proponowała, by do nich dołączył, ale odmawiał, nie mogąc znieść żadnego z Huncwotów. Już wtedy zupełnie nieświadomie zachodzili mu za skórę, chociaż niczym — jeszcze — nie zgrzeszyli. Wojna pomiędzy nimi zaczęła się niedługo później, czy to dlatego, że uwielbiali się znęcać, czy dlatego, że chcieli chronić Lily — zabawne — i Severus zresztą nie pozostawał im dłużny. Byli, rzecz jasna, w znacznie lepszej sytuacji niż on, bo działali w grupie, a on był sam, więc wielokrotnie udawało im się go dopaść. Jednakże z satysfakcją wspominał moment, kiedy na czwartym roku udało mu się podpalić tyłek Siriusa Blacka w ramach zemsty za sklejenie szamponem jego książek — tak, to było przepiękne, cała szkoła wyśmiała wówczas jednego ze słynnych Huncwotów. Severusa ukłuł wówczas tylko jeden fakt — Lily wcale się nie śmiała, obserwowała zbiegowisko z kwaśną miną, a potem pomogła Blackowi ugasić pożar i jeszcze zrobiła Severusowi awanturę, po której poczuł się jak skarcony dzieciak. No, przynajmniej Huncwoci obrywali od niej w równym stopniu, bo im również prawiła kazania, trochę jak prawdziwa matka kwoka. Tak, to była prawdziwa wojna między nim a Huncwotami, w szczególności zaś między nim a Jamesem Potterem, a nagrodę stanowiła słodka Lily Evans. Każdy uśmiech, który posyłała przeklętemu Potterowi oznaczał klęskę Severusa. Każda minuta, którą spędzała z przeklętym Potterem, oznaczała coraz większą przepaść pomiędzy nią a dawnym przyjacielem.
CZYTASZ
Uciekająca Łania | Trylogia Łani 1 | ✓
FanfictionUciekająca przed jeleniem łania wcale nie chce się dać złapać w pułapkę. Co jednak ma zrobić, jeżeli jeleń nie zamierza odpuścić i w dodatku coraz bardziej ją czaruje? Uporanie się z kwitnącymi uczuciami nie jest zresztą takie łatwe, jeżeli w dodatk...