„Fix our marriage"✖️Jerrie

938 46 17
                                    

Weszłam do domu, kiedy na moim złotym zegarku na moim lewym nadgarstku wybiła dwudziesta. Było późno. Dzisiaj był dopiero wtorek, a mnie czekały jeszcze ważne sprawy w tym tygodniu. Mimo zmęczenia wiedziałam, że nie mogę narzekać. Moja ciężka praca przynosiła efekty.

Zdjęłam swoje buty od Louisa Vuittona i ułożyłam je równo na swoim miejscu w przedpokoju. Swoją aktówkę położyłam na komodzie. Spojrzałam na siebie w lustrze, które wisiało nad tą komodą i rozpuściłam swoje włosy, które do tej pory były związane w nienagannego koka.

Po chwili koło mnie zjawił się Hatchi. Pogłaskałam go krótko, nie mając zbytnio ochoty na witanie się z nim. Musiałam jeszcze dokończyć coś do pracy, a chciałam zjeść. Pies zaszczekał wesoło, domagając się jeszcze uwagi, ale zignorowałam go. Przeszłam do salonu, by przez niego przejść do jadalni.

Siedziała przy stole. Myślałam, że będzie już spała albo chociaż nie będzie jej na dole. Westchnęłam w duchu, bo nie chciałam znowu tego przechodzić. Spojrzała na mnie, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.

- Pezz! - krzyknęła i rzuciła mi się na szyję, zupełnie jakby nie było mnie w domu kilka dni. - Tęskniłam. Już myślałam, że nie wrócisz dzisiaj na noc - dodała.

- Odgrzej mi obiad - powiedziałam jedynie, odsuwając się od niej. Jednak jej mina nie zrzedła ani trochę.

- Zrobiłam dzisiaj twoją ulubioną lazanię, tą wiesz, co jadłyśmy we Włoszech dwa lata temu.

- Mhym. Fajnie - mruknęłam beznamiętnie. - Idę do biura coś dokończyć, przynieś mi tam jedzenie i możesz iść spać - dodałam i udałam się do swojego gabinetu, po drodze zabierając swoją aktówkę.

Odpięłam dwa pierwsze guziki swojej śnieżnobiałej koszuli i usiadłam przy ogromnym, masywnym, dębowym biurku. Włączyłam swojego laptopa, od razu zabierając się do pracy.

Byłam właścicielką firmy kosmetycznej. Produkowaliśmy wszystkie rodzaje kosmetyków, od mydeł i żelów po rzeczy do makijażu. Firma cały czas prężnie się rozwijała. Moi pracownicy nie tracili ani chwili podczas pracy. Wymagałam od nich stuprocentowego zaangażowania. W mojej firmie nie było miejsca na rozrywkę i jeśli tylko zauważałam, że ktoś nie wykonuje swojej pracy w taki sposób, jaki wymagam, nie wahałam się go zwalniać. Trzymałam wszystkich twardą ręką, bo wiedziałam, że tylko dzięki temu coś osiągnę. Kiedyś mój ojciec mi powiedział, że strach jest najlepszym motywatorem dla człowieka i zdecydowanie się z tym zgadzałam.

Kilkanaście minut później drzwi gabinetu uchyliły się i do środka weszła rozweselona Jade, trzymając tacę z jedzeniem. Postawiła ją na biurku i myślałam, że pójdzie, jednak ona stała przed biurkiem, naprzeciw mnie. Spojrzałam na nią znad laptopa, kiedy nadal się nie ruszała.

- Coś... się stało? - zapytałam podejrzliwie. Kobieta wyglądała na speszoną, co było dla mnie dość dziwne.

- Tak myślałam... wiesz... ostatnio kochałyśmy się rok temu... i może...

- Nie, nie mam ochoty. Mam dużo pracy i nie jestem w nastroju na seks, Jade - odpowiedziałam stanowczo.

- Ale...

- Nie, Jade. Idź spać albo coś.

Szatynka zagryzła nerwowo wargę i posłusznie wyszła z mojego gabinetu, za co byłam wdzięczna. Odsunęłam na chwilę laptopa, aby przysunąć tacę i zacząć jeść lazanię. Nie było to moje ulubione danie; zresztą smakowało okropnie, jak na mój gust, ale byłam głodna więc jadłam.

Podczas spożywania posiłku w ciszy i spokoju, wróciłam myślami do Jade. Poznałam ją w szkole średniej. Była nieśmiałą kujonką, ciut dziwną i niezdarną. Zupełnie się różniła ode mnie - popularnej i bogatej dziewczyny. Mimo to, coś nas połączyło. Pamiętałam, jak pewnego deszczowego wieczoru wracałam z imprezy. Nie piłam, więc mogłam wrócić do domu swoim autem. Jednak pomimo braku promili we krwi, okropna pogoda sprawiła, że o mało co nie wjechałam w postać, która szła poboczem. Okazało się, że to była Jade. Również wracała z imprezy, ale dla niej nie była ona przyjemna. Jeden ze szkolnych bad boy'ów chciał ją zmusić do stosunku, wykorzystując jej nietrzeźwość. Kiedy mi o tym opowiedziała, nie umiałam odmówić jej pomocy. Zabrałam ją do siebie, do swojego mieszkania. Już w liceum miałam własne lokum, ponieważ mojego ojca było na to stać. Jade była pod wrażeniem wszystkiego w moim mieszkaniu, ale najbardziej spodobał jej się regał z książkami. Obiecałam jej, że pożyczę jej jakąkolwiek lekturę, którą sobie wybierze, a ona z dumą odpowiedziała, iż nie muszę tego robić, bo przeczytała wszystkie książki, które tu są. Oczywiście, nie mówiła prawdy przez alkohol. Chciała się przede mną popisać - tak potem to tłumaczyła. Tamtej nocy została u mnie. Spała na kanapie, twierdząc, że nie zamierza zabierać mi za dużo miejsca. Następnego ranka, kiedy się obudziłam, jej już nie było. Zaskoczyło mnie to, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Kilka dni później Jade odwiedziła mnie w moim mieszkaniu. Miała skruszoną minę. Przyznała mi się, że wzięła z regału jedną książkę i bała się przyznać, jednak męczyły ją wyrzuty, więc przyszła mi ją oddać. Uznałam to za urocze w pewnym sensie. Potem sprawy potoczyły się dość szybko - kilka randek, pierwszy pocałunek i seks. Po liceum nadal byłyśmy parą. Ja ukończyłam studia i przejęłam firmę po ojcu, a Jade pracowała w przedszkolu. Nie rozumiałam, dlaczego chce babrać się w pieluchach z krzykami dzieci nad uchem, ale nie wnikałam w to. W międzyczasie wzięłyśmy ślub i tak oto minęły nam wspólne lata. Teraz Jade ma trzydzieści lat, tak samo jak ja, a od jakiś czterech czy pięciu lat nie mamy zbytnio wspólnego pożycia. Ja jestem ciągle zajęta firmą i szczerze mówiąc, przestał mnie obchodzić dom. Czasem potrafiłam spędzić nawet dwa lub trzy dni śpiąc w biurze. Gdzieś w środku czułam, że to uczucie, które było między mną a moją żoną już się wypaliło. Nie potrafiłyśmy już uprawiać całonocnego seksu, chodzić na spontaniczne randki, ba, my już nawet nie umiałyśmy ze sobą otwarcie rozmawiać. Ale byłam z nią, a ona ze mną i tak było dobrze. Nie miałam ochoty nic zmieniać.

One shots [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz