Przed Wami jedno z moich niewielu nie-destielowych opowiadań ;) Niektórzy może pamiętają, że ta historia była tu już kiedyś dostępna, może nie do końca TU, bo na starym profilu, prowadzonym przeze mnie na wattpadzie, ogólnie było to pierwsze ff, jakie napisałam (około 2016 roku). Nie umiałam wtedy pisać, totalnie, powiedzmy sobie szczerze, nie uważam siebie za mistrza ale na pewno jest w tym momencie lepiej niż wtedy xd Ta opowieść, poprawiona, właściwie napisana od nowa zabrzmi dla Was inaczej, inaczej na plus, taką mam nadzieję. Zaplanowałam dla niej inne zakończenie, które może być dla Was zaskoczeniem. Pracując nad tą opowieścią na nowo starałam się przede wszystkim znaleźć złoty środek, a więc równowagę pomiędzy moim stylem pisania, a tym, jak słowa brzmią u Tolkiena. Moim celem było oddać charakter jego dzieł równocześnie zachowując w tym siebie. Ocenicie, jak mi się to udało. Od razu zaznaczam, nie jestem wybitnym EKSPERTEM od Tolkiena. To nie znaczy, że nie zrobiłam researchu. Tym razem zależy mi na zgodności ze Śródziemiem, jakie zostało przedstawione u niego, z jego linią czasową, mapami, itp. Oczywiście wpasowując w to własny pomysł.
Na potrzeby tego opowiadania kolosalna różnica wzrostu pomiędzy elfami a krasnoludami została odrobinę zniwelowana. Nie bądźcie za to na mnie źli :D
W kwestii krasnoludów, bo nie chcę już wtrącać tego potem w trakcie - jeśli nie oglądaliście materiałów dodatkowych do Hobbita to polecam bo warto. Poszczególne krasnoludy stają się po nich wybitnie rozpoznawalne - wiemy z nich na przykład, że Dwalin to najbardziej oddany Thorinowi członek kompanii, Dori nieustannie matkuje Oriemu, a Nori to złodziejaszek o niezmierzonych pokładach energii. Te rzeczy będą w tym opowiadaniu zawarte. I dużo Dwalina. Ponieważ to mój ulubiony krasnolud.
(dodam jeszcze tylko, że pierwotnie to ff zostało napisane przeze mnie dla mnie, jako swoiste lekarstwo na ból po Bitwie Pięciu Armii)
Translatory elfickiego dostępne po necie nie wydają się godne zaufania, dlatego odpuściłam sobie tłumaczenie fraz na elficki. Zaznaczam je grubszą czcionką i dodaję po pauzie, że to elficki. Whatever.
Raz jeszcze wyruszmy wszyscy... w drogę do Shire :)
He fell in love under the starlight, but he soon learned that some stars don't shine forever./Zakochał się pod blaskiem gwiazd i wkrótce przekonał się, że nie wszystkie gwiazdy... błyszczą wiecznie.
Jest taka magia, bardzo stara magia – przelana niewinna krew ma moc, moc zdolną przywracać życie. Umarłym.
Dźwięk rogu oznajmiający powrót władcy Leśnego Królestwa rozległ się na początku Trzeciej Ery, gdy pod Samotną Górą nie było jeszcze smoka i nie miało być przez następne dwa tysiące lat; Thranduil, syn Orophera, właśnie objął po ojcu tron. Piękna istota odziana w zwiewną białą suknię wybiegła mu na spotkanie, jej długie jasnobrązowe loki zafalowały, ponad peleryną, którą okryła ramiona. Elegancki jeleń pochylił głowę, wyczuwszy jej obecność, odruchowo położyła na jego wielkim łbie dłoń. Spojrzała na Thranduila. Elf odwrócił wzrok, nie uszło jej uwadze, iż zagryzł wargę.
– Nie znalazłeś go – to nie było pytanie. Gdyby jej mąż odnalazł ich syna, gdyby odnalazł Legolasa, zobaczyłaby go pierwszego. Mały blondwłosy elfik zeskoczyłby z konia któregoś ze strażników i popędził w jej stronę, nie należał do chłopców, których łatwo było zatrzymać na dłużej w jednym miejscu. Zawsze wszędzie było go pełno. – Gdzie on jest?
Trzech elfów szarpnęło paskudnym orkiem, szkarada zaskrzeczała, ślina pociekła jej z pyska. Odwróciwszy się Miriel zmierzyła ją, tę poczwarę, a więc naprawdę nie odnaleźli Legolasa – nie znaleźli po nim śladu, to dlatego pojmali orka. Pojmali go licząc, że zdradzi, co się z nim stało, co stało się z księciem.
CZYTASZ
DROGA DO SHIRE [REUPLOAD]
FanfictionOdwieczna waśń między elfami a krasnoludami to sprawka jednej istoty zrodzonej z krwi obu ras. Miriel czy Miriam? Żona Thranduila czy ukochana Thorina? Mroczna Puszcza, Królestwo Leśnych Elfów kontra Erebor, Samotna Góra w reuploadzie mojej opowieśc...