#𝟡

10 1 0
                                    

📼📼📼

     Niecierpliwie pukam do drzwi, czekając aż ktoś mi otworzy. Mróz szczypie w uszy, a wiatr zatyka płuca. Kulę się w miejscu, rozcierając zmarznięte dłonie. Nienawidzę zimy. Zerkam na zegarek. 19:03. Przejście tutaj trochę mi zajęło, szczególnie, że nie kręcę się zwykle po tej bogatej dzielnicy. Gdy Seyin wysłał mi adres, zdziwiłem się. Nigdy wcześniej nie wspominał, że jest aż tak nadziany. Naturalnie, dało się zauważyć, że pieniędzy mu nie brakuje, jednak...
     Drzwi otwiera mi elegancki mężczyzna w drogim garniturze. Poprawia w pośpiechu muchę przy szyi, przyglądając mi się sceptycznie. Zamieram, automatycznie oblizując suche wargi. Unosi jedną brew, posyłając mi zachęcający, acz surowy uśmiech. 
- Jesteś Haru, co? - rzuca uprzejmie, przestępując krok w bok by zrobić mi przejście. Ku mojemu zaskoczeniu wydaje się wiedzieć kim jestem. To tym bardziej skłania mnie do myślenia. Najwidoczniej wiem o Seyinie mniej, niż sądziłem. To wprawia mnie w jeszcze większą złość. Wychodzi na to, że nasz związek opiera się na niczym. Chrząkam nerwowo, wkraczając machinalnie do środka. Drzwi zamykają się za mną z trzaskiem. - Seyin wegetuje na górze. Nie kradniesz, co? - pyta wprost, ruszając przez długi korytarz. Dom wydaje się być jeszcze większy wewnątrz niż na zewnątrz. Przestrzeń jest bardzo pusta i rozświetlona. Prycham urażony, zsuwając w pośpiechu kurtkę z ramion. Zatrzymuje się, wbijając wzrok w moje buty. Pozbywam się ich, pod naciskiem jego spojrzenia. Uśmiecha się sztucznie, oceniając mnie przez pryzmat wyglądu. Nagle rusza przed siebie. Drgam. W pośpiechu podążam za nim, ledwie mogą przyjrzeć się wnętrzu. Nie ma w nim niczego szczególnego, poza kilkoma zdjęciami. Na żadnym z nich nie ma Seyina. Prycham. Nic wartego uwagi. Na końcu korytarza nie ma niczego, poza krętymi schodami, prowadzącymi na górę. Ten dom jest... zimny. Jeszcze bardziej niż powietrze na zewnątrz. - Drzwi na prawo - instruuje mnie, przeglądając się w wysokim lustrze na ścianie. Zagryzam dolną wargę. 
- Jest pan ojcem Seyina? - zagaduję niechętnie, skupiając się na złotych spinkach połyskujących przy mankietach jego drogiej marynarki w kratę. Nieistotne jak bardzo jest irytujący, nie można odmówić mu klasy. - Nie ma pan innych dzieci? - dodaję nietaktownie, zbyt mocno próbując się czegoś o nich dowiedzieć. Nie potrafię tego powstrzymać. Błyskawicznie podchwytuje moje zainteresowanie, posyłając mi tajemniczy uśmiech w odbiciu lustra. Ani jego włosy, ani oczy nie przypominają tych Seyina.
- Jesteśmy tylko my dwoje - stwierdza obojętnie, wzruszając ramionami. Zasępiam się, spoglądając ponad głowę na antresolę, z której widać część rozległego piętra. Ten dom tylko zdaje się być wielki ze względu na pustkę i brak rodzinnego ciepła. - Jesteś rozczarowany? - pyta, obracając do mnie twarzą po raz pierwszy od dłuższego czasu. Wzruszam obojętnie ramionami. Nie pozwolę się zastraszyć. Może nie wyglądam na równie bogatego co on, jednak mam wystarczająco pieniędzy, by żyć jak chcę. Zaciskam usta, splatając ramiona na piersi. Dostrzegam błysk w jego oku, gdy wyraz mojej twarzy zmienia się na znudzony.
- Interesuje mnie tylko pański syn - stwierdzam sucho, mierząc się z nim na spojrzenia. Jego oczy są szare i zimne. Chłopak, którego kocham, nie jest do niego podobny. Może tylko usta trochę... ale nic poza tym. Jakby wcale nie byli spokrewnieni. 
- Jesteś pierwszym kolegą, którego Seyin zdecydował się tu zaprosić, ale wyglądasz na starszego. Długo się znacie? - dopytuje, przeszukując kieszenie swojej marynarki. Odzyskuję dawny rezon, czujnie obserwując każdy jego ruch. Testuje mnie. Wiem to. 
- Wystarczająco. To publiczna szkoła, spotykamy się na korytarzach i...
- Ach to! - zbywa mnie lekceważącym machnięciem dłoni. - Nie chciał uczęszczać do prywatnego liceum. Spełniłem jego prośbę, a on i tak wstydzi się tego domu...
- No co pan nie powie? - ironizuję, nie mogąc znieść jego pompatycznego, przepchanego poczuciem wyższości tonu. W innej sytuacji zwyczajnie bym wyszedł, zapominając po co tu właściwie przyszedłem. Zbyt mocno jednak chcę dowiedzieć się co dzieje się z blondynem, by teraz się poddać. Brakuje mi go. Teraz, wiedząc z czym zmaga się na co dzień, jeszcze bardziej czuję, że chcę się do niego zbliżyć. 
- Obiecałeś od razu pokierować go na górę! - unoszę wzrok, słysząc zachrypnięty głos blondyna, przechylającego się niebezpiecznie przez barierkę w dół. 
- A ty obiecałeś nie wychodzić z łóżka - wtrąca rzeczowo jego ojciec, marszcząc brwi. Drgam, zaskoczony surowością tonu, jakim go obdarza. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienia. Przez chwilę nawet mam wrażenie, że w jego oczach czai się troska, ale szybko zostaje zastąpiona rozczarowaniem i oczekiwaniami. Nie tak traktuje się własne dzieci, które na dodatek zmagają się z przeziębieniem. Nie jestem rodzicem, jednak wiem, że kłótnie odbierają siły, dlatego... Blondyn parska głośnym, ochrypłym śmiechem. 
- Kiedy przestaniesz wtrącać się w moje życie? - prycha, przecierając oczy dłonią. Wytężam wzrok, by lepiej mu się przyjrzeć. Jest naprawdę zmęczony i spocony. Włosy kleją się mu do czoła, a lekko różowe policzki kontrastują z kredowo białą cerą. A jednak... nawet wyglądając w ten sposób, potrafi odebrać mi mowę i przyśpieszyć bicie mojego serca. Nerwowo drapię się po karku, nie bardzo wiedząc w jaki sposób powinienem się zachować. Więc milczę, przyglądając się tej wymianie zdań z boku.
- Kiedy dorośniesz i wyprowadzisz się na swoje - ucina srogo mężczyzna, przemierzając niewielką odległość w stronę drzwi wyjściowych. Zdejmuje z wieszaka gruby, zimowy płaszcz, wkładając powoli dłonie w rękawy. Odprowadzam go spojrzeniem, pełen niedowierzania. - Zrób koledze herbatę i zjedz coś. Nie wiem, o której skończy się bankiet...
- Jestem już duży. Wiem jak przyjmować gości - odparowuje buntowniczo Seyin, ponownie przechylając się przez barierkę antresoli. Krzywię się nieznacznie. Kierowany wyższą siłą, zaczynam w pośpiechu wspinać się po schodach. Już na górze zauważam jak chwieje się na nogach, mocno zaciskając palce dłoni na poręczy. Chwytam go pod łokieć, asekurując jego wątłe, szczupłe ciało. 
- Wobec tego, Haru... Czy zechcesz zająć się dzieckiem pod moją nieobecność? - ironizuje. Moje źrenice rozszerzają się pod wpływem irytacji, którą próbuję ukryć. - Wrócę prawdopodobnie dopiero nad ranem. To impreza służbowa, więc...
- Pieprz się! Nie jestem dzieckiem i nie potrzebuję niańki! Sam potrafię się o siebie zatroszczy... - duszący kaszel chwyta go za płuca, gdy próbuje gniewnie udowodnić swoje racje. Zakrywa usta dłonią, a w jego jasnych oczach stają łzy. Wzdycham, pocierając dłonią między jego łopatkami, jak gdyby miało to w jakikolwiek sposób mu pomóc.
- Zatroszczę się o niego - oznajmiam, patrząc jak jego ojciec pociera w zamyśleniu swoją krótko przystrzyżoną, siwą na końcach brodę. 
- Gdybyście zgłodnieli, w lodówce jest lasagna, którą robiłem całe popołudnie, ale mój syn nawet nie raczył... - zaczyna zjadliwie, ignorując jego wcześniejszą obelgę skierowaną w swoją stronę. Mrużę powieki, pełen podziwu przyglądając się jego opanowaniu. 
- Zjemy ją - przerywam mu, wymuszając uśmiech. Mężczyzna rozpromienia się nieznacznie, sprawdzając po raz ostatni swoje kieszenie. Chwyta za telefon leżący na komodzie przy drzwiach wyjściowych, po czym sięga po swoją służbową aktówkę. 
- Mogę zostawić obcego, dorosłego mężczyznę z moim małym synkiem? - zastanawia się na ułamek sekundy bardziej sam do siebie, niż do nas. Seyin prycha wymownie, nadymając usta. Sięgam po niego ramieniem, odciągając stopniowo od poręczy. - W porządku Haru, jeżeli się zasiedzisz, możesz nocować. Seyin wygląda na bardziej chorego niż jest. Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o jego nieznośnym zachowaniu. W każdym razie, wszystko ci pokaże. A zresztą... Miło cię poznać - rzecze na odchodne, machając do mnie ręką.
- Pana również - rzucam sztucznie, kiwając mu uprzejmie głową. W duchu cieszę się, że nie muszę więcej z nim rozmawiać. Sprawia wrażenie... nadętego. 
     Mężczyzna wychodzi. Między nami zapada głucha cisza, która trwa zaledwie chwilę, zanim blondyn brutalnie mnie odepchnie, przymykając powieki. Wydaje się być rozczarowany tym co zaszło. Jak zwykle udaje, że nigdy nic go nie rusza. Jest w tym beznadziejny. Powinien w końcu się nauczyć, że ludzie są ludźmi i robią ludzkie rzeczy. Zarówno fizjologia, jak i emocje są częścią człowieka. Nie da się tego wyprzeć i nie można udawać, że jest się ponad prawem natury. Ja wiem, że zostaliśmy stworzeni w sposób, który pozwala nam czuć i wykonywać proste czynności. I każdy z nas, nieistotnie jak bardzo bogaty, czy też odmienny wizualnie, pod tym względem nie różni się od innych. 
- Przepraszam, że to widziałeś. Ojciec jest dosyć... ekscentryczny - stwierdza ponuro, biorąc głęboki wdech. Nie winię go. Nigdy tego nie robię. Obaj mamy swoje dziwactwa i wierzę, że z czasem nauczymy się je akceptować nawzajem. Ja na pewno nie zamierzam się poddać i będę uparcie do tego dążył. Gra wydaje się być warta świeczki. Dzięki niemu mogę odkryć nowego siebie. Upewniam się po raz ostatni czy nie grozi nam powrót jego ojca, ale słysząc przekręcanie klucza w zamku, oddycham z ulgą. Przez chwilę śledzę spojrzeniem wszelkie zmiany na twarzy Seyina, po czym ujmuje ją w dłonie. Zamiera, wbijając we mnie wielkie, niebieskie oczy. Jego źrenice drżą. - Haru, przeziębisz się i... - nie daję mu dokończyć, namiętnie łącząc nasze usta. Wyrywa mu się cichy jęk, a jego ręce same wędrują w kierunku mojego karku. Czuję jak wplata palce w moje włosy, szarpiąc za nie delikatnie. Gdy się odsuwam, ledwie oddycha. - Mam zatkany nos - wyjaśnia przepraszająco. Zaintrygowany przyglądam się jego rumianym policzkom i ślinie spływającej z lewego kącika ust. Naprawdę bardzo brakowało mi tego, co ma do zaoferowania. Nie chodzi już nawet o piękno jego ciała, a o to, co czuję w jego obecności. To jest inne niż zwykle. Przy nim wszystko smakuje lepiej, a czas wydaje się zwalniać. Wysuwam finezyjnie koniec języka, kierując go w stronę jego ust. - Haru, nie... - prosi cicho, zaciskając rozpaczliwie powieki. Uśmiecham się złośliwie, zlizując resztki śliny z kącika ust i podbródka. - Obrzydliwe - stwierdza zażenowany, odwracając głowę. Wzruszam obojętnie ramionami, rozglądając się wokół. A jednak nie potrafię ukryć podekscytowania. Jestem sam. W jego domu. I wiem, że gdybym zechciał, nawet choroba nie powstrzymałaby mnie przed smakowaniem jego ust całą noc. Słodki dreszcz podniecenia przechodzi po moich plecach. 
- Niezła chata - mruczę z uznaniem, wciskając ponownie dłonie do kieszeni. Chrząka krótko, udając, że nie zauważa w jaki sposób na niego patrzę. Uśmiecham się ledwie zauważalnie, zerkając na niego przez ramię. - Twój ojciec za mną nie przepada - zauważam błyskotliwie, badając jego reakcję. Pokasłuje, wbijając wzrok w swoje stopy. Udaję, że jestem zbyt zajęty obserwacją jego lokum, tymczasem śledząc bardzo dokładnie jego zachowanie.
- Ta, no... Nie trawi każdego, kto się do mnie zbliży. Ma się za lepszego od innych, bo dużo zarabia. Odkąd on i mama się rozwiedli, bardziej pochłania go praca. Magazynuje pieniądze na lepszą przyszłość dla nas obojga. Ale ja w to nie wierzę. Nie obchodzę go, dopóki nie sprawiam problemów, więc...
- Nieprawda. Masz dla niego wielkie znaczenie, dlatego cię strofuje. Najwidoczniej ma co do ciebie plany. Jesteś jego jedynym synem. Skoro ci się nie podoba, postaw się - wzruszam niedbale ramionami, sięgając po jakąś fikuśną, szklaną wazę, wyglądającą na naprawdę drogą. Wzdryga się, stając tuż obok mnie. W szklanym, zakrzywionym odbiciu jego bladej twarzy, widzę jak ściąga brwi. Jest zły. Odstawiam wazę niedbale na swoje miejsce, rozglądając się obojętnie wokół. Nic innego nie jest w stanie przykuć mojej uwagi. Prycha, łapiąc w dłonie ten sam przedmiot. Przewracam oczami. Kiedy już przymierza się do rzutu, chwytam go za przedramię, powstrzymując w ostatniej chwili. Wbija we mnie gniewne, niebieskie spojrzenie, odstawiając przedmiot na miejsce.
- Myślisz, że nie próbowałem?! Nie obchodzi go jak się czuję, ani czego chcę! Mógłbym nawet się nie uczyć, bo wszystko byłby w stanie załatwić pieniędzmi! Nie chcę z nim mieszkać, ale sąd uznał, że z ojcem będzie mi lepiej. Ma mi dawać odpowiedni wzorzec, ironia co? Praktycznie go nie widuję - rzuca cynicznie. Uśmiecham się ze zrozumieniem, sięgając dłonią do jego policzka. Przymyka powieki, wtulając w nią twarz. Wzdycha. Patrząc na niego w ten sposób, widzę dużo siebie z czasów, gdy moi rodzice zdecydowali się rozstać. Wiele nierozumienia i bólu. A przede wszystkim poczucie winy, które próbuje przerzucić na ojca. - Mama nie ma wystarczająco dużego mieszkania. Dopiero się urządza i nie mogę u niej zostać. Ale to tylko dwa lata i... - tłumaczy szybko. Zagryzam dolną wargę. Mam dość jego gadania. Wiem, że chciałem się o nim dowiedzieć więcej, ale nie mogę znieść myśli, że katuje sam siebie. Żadne dziecko nie powinno obwiniać siebie, za rozpad związku własnych rodziców. Ja, jak nikt inny mogę się o tym wypowiadać. Sam przeszedłem coś podobnego. O tyle dobrego, że miałem Teshę.
- To nie jest twoja wina - wtrącam dosadnie, składając czuły pocałunek na jego wargach. Wzdycha ponownie, dotykając zimnymi ustami wnętrza mojej dłoni. - Jesteś chory i majaczysz. Jutro będzie lepiej, obiecuję ci. Ty tylko odpoczywaj, resztą zajmę się ja - oznajmiam, oplatając go ramieniem w pasie. Wspiera czoło o mój bark. Nawet przez gruby materiał swojej bluzy, jestem w stanie wyczuć jak bardzo jest rozpalony. 
- Cieszę się, że przyszedłeś - oznajmia drżąco, układając dłonie pod moimi łopatkami. Niezgrabnie zsuwam dłoń z jego twarzy, wplatając palce w złote, kręcone włosy. 
- Głupi dzieciak - stwierdzam rozczulony, pocierając palcami skórę jego głowy. 
     Prowadzi mnie do swojego pokoju, w którym panuje półmrok. Resztę czasu spędzamy rozmawiając o wszystkim i niczym. Bliżej godziny 21:30 wysyłam Teshy smsa, że zostaję u niego na noc. Zjada lasagne, którą mu podgrzałem. Grzecznie bierze wszystkie leki i zasypia wtulony w moje ciało. To najlepsza przerwa świąteczna, jaką mógłbym sobie wymarzyć. 

Stara fotografiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz