#𝟙𝟟

8 2 0
                                    

📼📼📼

     Mieliśmy swój mały świat. Składał się drobnych kostek, które odpowiednio układały się w całość, gdy byliśmy obok siebie. Teraz musiałbym go podzielić. Może na klatki filmowe, nierealistyczne i przerysowane, całościowo tworzące naprawdę ciekawą, chociaż niemożliwą do zrealizowania historię. Albo na wywołane z aparatu polaroidowe zdjęcia, ukazujące tylko te dobre chwile, które warto zapamiętać, a wybiórczo występowały między nami. To co miałem za miłość, bardzo szybko okazało się być obsesją i próbą nierealnego zaakceptowania samego siebie. Przez niego musiałem pogodzić się z tym, że jest jeszcze inny światopogląd. Ten zupełnie różniący się od mojego, który przyjmowałem dotychczas. Ten, którego nigdy nie chciałem i nie zamierzałem poznać. Przez niego poczułem się jak ostatni człowiek na ziemi. Taki, który stracił całą radość życia. Przez niego zrozumiałem czym jest samotność. I znienawidziłem go za to, że zostawił mnie z nią sam. 

     Mógłbym o nim zapomnieć, ale nie chcę. Dlaczego mam trzymać się ścisłych zasad, które mi narzucił? Nigdy tego nie robiłem. Wiedziałem, że i tym razem nic nie będzie w stanie zwalczyć mojego uporu. Nie chciałem robić tego, o co mnie prosił, skoro obaj doskonale wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie pisani. Sam tego chciał. Nie mam zamiaru go nękać. Nie będę go już błagał. Pozwolę mu robić co chce. Jeżeli potrzebuje przestrzeni i wolności, dam mu ją. Popuszczę sznur, którym go oplotłem i poczekam, aż sam do mnie wróci. Wiem, że to zrobi. Potrzebuje mnie. Udając, że wykonuje do mnie mylne połączenia nadal udowadnia swoją dziecinność. Tęskni za mną i próbuje zwrócić na siebie uwagę. Mam go dość, a mimo to, trochę zaczyna mnie bawić jego zachowanie. Chciałbym podle wykorzystać jego naiwność i pokazać brutalność świata, a jednak nie robię niczego. Pozwalam mu na dalsze gry. Nie rezygnuję z niego, a wręcz przeciwnie. Wcielam w życie nasz plan. Obiecałem mu kiedyś, że uczynię go szczęśliwym i zrobię to. Za mocno mi na nim zalećy, by po prostu się poddać.  
     Biorę dodatkowe zmiany, żeby zarobić jak najwięcej. Odkładam pieniądze, bo chcę wreszcie wyprowadzić się od Teshy. Jest dumna z mojej odpowiedzialności, chociaż ciągle wydaje się czymś martwić. Próbuje wmówić mi, że pracą zabijam tęsknotę. Myli się. Wcale nie myślę o Seyinie. Zupełnie. Nie obchodzi mnie. Wiem, że prędzej czy później i tak przybiegnie do mnie z płaczem. On już nie potrafi beze mnie żyć. 
 

📼📼📼

     Zima zjawia się trochę szybciej niż sądziłem. Czuję się skołowany. Wierzyłem, że do tej pory przybiegnie już do mnie, błagając o powrót, ale jak dotąd nic takiego się nie wydarzyło. Łudziłem się, że to tylko sen i żyłem w bańce, nie mogąc pogodzić się z tym, że nie chce mnie znać. Ostatecznie jednak coraz boleśniej przekonuję się, że to ja nie potrafię dać sobie bez niego rady. Tak mocno przywykłem do jego bliskości, że wmówiłem sobie jego rychły powrót. A teraz rozczarowuję się z dnia na dzień. Wreszcie dociera do mnie, że to koniec. I wolałbym dosyć szybko pozbyć się tej myśli, zanim zrobię coś głupiego, czego będę potem żałować. Jestem zbyt wściekły, by się ponownie przed nim poniżać. Chciałbym mu tylko przypomnieć, że należy do mnie. Jednak duma nie pozwala mi na wykonanie pierwszego kroku. 
     Pociągam nosem, słysząc dzwonek do drzwi mieszkania. Niechętnie wygrzebuje się spod koca, przeklinając pod nosem gościa, który wyrwał mnie z dzisiejszej drzemki. Nikogo nie zapraszałem, a moi znajomi wiedzą, że potrzebuję odpoczynku, bo inaczej chodzę rozdrażniony. Dlatego jestem wdzięczny temu, który wymyślił święta i urlopy. Szczególnie gdy rozkłada mnie przeziębienie. Cieszę się, że są święta, ale nie znoszę grudnia. Chyba od... zawsze? Zimno, ciemno i beznadziejnie. Nadal samotnie. Siadam na skraju kanapy, wzdrygając się, gdy zimne powietrze owiewa moje bose stopy. Wzdycham, leniwie unosząc się do pionu. Przemierzam pogrążony w półmroku salon, ruszając prosto do drzwi wejściowych, do których ktoś bez wytchnienia dobija się od kilku dobrych minut. Bez zaglądania w wizjer otwieram, przybierając najbardziej wrogą minę, na jaką mogę się zdobyć z czerwonym od kataru nosem. Przypuszczam, że w swoim beznadziejnym stanie nie wyglądam zbyt groźnie, więc to nie odstrasza mojego gościa. Wręcz przeciwnie. Nieproszony wkracza do środka, zmuszając mnie bym się wycofał i zrobił mu przejście. Zaciskam usta, śledząc spojrzeniem każdy jego ruch. Nie widziałem go już tak długo, że niemal zapomniałem jak wygląda. Teraz stoi przede mną i uśmiecha się niepewnie, zachęcając całym sobą bym zadał nurtujące mnie pytania. A może to wzrok płata mi figle, bo aż tak za nim tęskniłem? Czyżby choroba próbowała wywlec na zewnątrz wszystkie moje demony? Paskudna hiena, nie dająca mi nawet pomyśleć. Jestem zdezorientowany, ale też trochę rozdrażniony. Seyin wpycha w moje dłonie swój plecak, zamykając za sobą drzwi. Przekręca klucz, czując się jak najbardziej u siebie. Irytujący jak zwykle. Paradoks. Widząc go, nie mogę powstrzymać lekkiego uśmiechu. 
- Co ty tu robisz? - wypalam sucho, wspierając się pośladkami o blat kuchenny jednej z szafek. Prycha, nie odpowiadając na moje pytanie, jakby jego obecność w moim mieszkaniu była czymś oczywistym. Powoli pozbywa się swojej ciężkiej, wilgotnej kurtki zimowej i odwiesza ją na standardowe miejsce. 
- Yaver mówił, że tu będziesz - odpowiada zdawkowo, starannie wcierając buty w wycieraczkę, zanim znajdzie im miejsce pośród innych w szafce przy wejściu. Nadal nie mogę uwierzyć, że faktycznie tu jest. Sądziłem, że nie chce mnie widzieć. Sądziłem, że chce, żebyśmy to zakończyli. Myślałem, że to ja najbardziej za nim tęsknię, ale on...
- Ty i on ostatnio jesteście bardzo blisko - nie mogę pozbyć się cynizmu, mimowolnie splatając ramiona na piersi. Ignoruje mój komentarz, zabierając swoje rzeczy, które do tej pory trzymałem. Wyciąga z plecaka dziwną reklamówkę pełną leków, których wcale sobie nie życzyłem. Właściwie wcale się go tutaj nie spodziewałem. Nie. Był chyba ostatnią osobą, jakiej się u siebie spodziewałem. - Obrobiłeś po drodze aptekę? - pytam złośliwie, siadając tyłkiem na tym samym blacie, o który do tej pory się wspierałem. Posyła mi pobłażliwy uśmiech, rzucając we mnie opakowaniem chusteczek. 
- Podobno ci się skończyły - rzecze wymijająco, jeszcze bardziej mnie drażniąc. Przeszkadza mi, że pozorna troska Yavera, dzwoniącego do mnie kilka godzin temu, była pretekstem do zbierania informacji o mojej nieproszonej chorobie. Przygryzam dolną wargę, śledząc spojrzeniem jego jasne oczy, zasłonięte kurtyną grubych rzęs. 
- Masz też dla mnie nowy komplet bielizny? - próbuję rozładować atmosferę, chociaż mam wrażenie, że z nas dwóch to ja czuję się bardziej niekomfortowo. Uśmiecha się nikle, a końce jego uszu czerwienieją nieznacznie. 
- A co? Moczysz się w nocy? - odparowuje złośliwie, odwracając głowę w moją stronę na ułamek sekundy. Chwyta moje spojrzenie i posyła mi czuły uśmiech. Zamieram, zaskoczony jego nagłą zmianą zachowania. Już prawie nie wierzyłem, że nasze kolejne spotkanie będzie na tyle swobodne, bym mógł poczuć szybsze bicie serca ponownie. Ale on znowu tutaj jest. Na wyciągnięcie mojej dłoni. I nie wiem na ile mógłbym sobie pozwolić, ale bardzo chcę go dotknąć.
- Yaver i ty to teraz najlepsi przyjaciele? - nie reaguje, gdy bezmyślnie wbijam między nas szpilkę, która dotąd wierciła mi dziurę w umyśle. Brzydkie nieporozumienia z przeszłości zmuszają mnie do rzucania głupich komentarzy, mogących poróżnić nas jeszcze bardziej. Wzdycha pod nosem, skupiając się na krzątaniu po kuchni. Wyciąga kubek i wsypuje do niego jakiś proszek, po czym stawia go tuż obok mnie. Nastawia elektryczny czajnik i wbija w niego pusty wzrok, patrząc jak woda zaczyna wrzeć. - Odpowiesz mi, skoro już wtargnąłeś do mojego domu, po dwóch miesiącach nieobecności w moim życiu? - milczy, nawet na mnie nie patrząc. Gdy próbuję dotknąć jego ramienia, błyskawicznie umyka. Oblizuje usta, przenosząc na mnie spojrzenie. Przełykam ślinę, przez chwilę zapominając o wszelkich problemach. Jak zwykle nie mogę się nadziwić temu jak bardzo jest piękny. Włosy ma spięte w niedbałego koczka na czubku głowy. Jego nos jest lekko różowy od zbyt długiego wystawania na mrozie. Policzki również. Oczy błyszczą jak zwykle nienaturalnym błękitem, a wargi niemal proszą się o skosztowanie. Zaciskam dłoń na kolanie, biorąc głęboki wdech. 
- To dobry przyjaciel, gdybyś zapomniał. Bardzo mi pomógł, kiedy ty...
- A wiesz, że ten dobry przyjaciel jest dla Kany jak brat? Tego samego, który tak mocno uprzykrzył ci życie, kiedy my...
- Nie, Haru. To ty je jak to nazwałeś "uprzykrzyłeś". Nie wiem czy już zdążyłeś zapomnieć, ale niedawno jeszcze obaj byli dla ciebie jak bracia - ucina, wprawiając mnie w irytację. Ponownie oblizuje spierzchnięte wargi, spoglądając z wyczekiwaniem na gotującą się wodę w elektrycznym czajniku. Zeskakuję z blatu szafki, stając tuż za nim. Dzielą nas zaledwie centymetry. Zduszam w sobie chęć przeczesania palcami jego złotych włosów i uwolnienia ich z niepotrzebnej gumeczki. Zamiera. Wstrzymuje oddech, drżąc, gdy cierpliwie układam dłonie na jego biodrach. 
- Zdecydowałem, że lepiej nauczę się żyć po swojemu bez ich obecności w moim życiu... - mruczę, owiewając ciepłym oddechem jego skórę na karku, widoczną spod lekko zgniecionego kołnierzyka jasnej koszuli w kratkę. Sunę palcami lewej ręki po jego brzuchu w górę, aż do miejsca, w którym serce próbuje wydostać się z piersi. - Powoli zaczynałem też skreślać ciebie, ale jesteś tutaj najwidoczniej nie bez powodu - szepczę wprost do jego ucha, patrząc jak nerwowo zaciska palce na krawędzi blatu. - Bum, bum, bum... - imituję uderzenia jego serca, uderzając miarowo palcem wskazującym w jego klatkę piersiową. Woda zaczyna wrzeć, tak jak moje ciało. Nie wiem czy to efekt podniesionej temperatury, czy jego obecności, ale mam ochotę zamknąć go w swoim domu i nigdy więcej nie wypuścić z rąk. - Nadal możemy... - kontynuuję, patrząc jak niepewnie osuwa się w moje ramiona, pozwalając objąć nieco ciaśniej. Zaciskam subtelnie zęby na płatku jego ucha, wywołując gęsią skórkę na jego szyi. Syczy cicho, przymykając powieki. Znów wprawiam w ruch swoją lewą rękę, przesuwając nią w górę. Zaciskam dłoń na jego szyi, zmuszając by przychylił się do pocałunku. Uchyla zimne wargi, czekając na mój dotyk. Nie waha się. Podekscytowany zderzam się z nieuniknionym. Na ziemię ściąga nas automatycznie wyłączający się czajnik, sprawiający, że odpycha mnie na bezpieczną dla siebie odległość. Oddycha ciężko i głucho, drżąco nalewając wrzątku do kubka. Prycham, ponownie splatając ramiona na piersi. Nie spuszczam z niego wzroku. Jest zdenerwowany. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że zagubiony. Nawet przeziębienie nie jest w stanie mnie powstrzymać od tego, czego chcę. Wiem, że nadal nie jestem mu obojętny. Gdyby tak było, już nigdy więcej by tu nie przyjechał. Nie tłukłby się pociągami, ani metrem tak wiele przystanków. Należy do mnie. Nigdy się tego nie wyprze. - Nadal możesz do mnie wrócić, uszczęśliwię cię - sugeruję, obserwując go z bezpiecznej odległości. Odwraca się błyskawicznie w moim kierunku, uchylając lekko usta, jakby planował coś powiedzieć. Po chwili zaciska jednak dłoń na uchu kubka, wręczając mi go ostrożnie. 
- Haru... Nie. Lepiej nie. Obaj jesteśmy zmęczeni tym co jest między nami. Nie mam siły znów mierzyć się z otaczającymi cię problemami - mówi cicho, jakby wstydził się spojrzeć mi w oczy. Zaciskam szczękę, siląc się na sztuczny uśmiech. 
- Więc po co przyszedłeś? - syczę. Marszczy nos, rozglądając się wokół. Jakby jego wzrok szukał miejsca, na którym mógłby się zawiesić. Byle na mnie nie patrzeć. I to ja jestem tchórzem?  
- Nadal chcę się z tobą przyjaźnić, Haru. Brakuje mi ciebie i... - próbuje żałośnie, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo wkurza mnie jego gadanie. Nie rozumiem po co właściwie tu przylazł. Jest chyba ostatnią osobą, której opieki potrzebuję. Naprawdę radzę sobie świetnie sam. Mam gdzieś jego nowe życie. Chciałbym, żeby całkowicie zniknął, ale on dalej wlecze się za mną jak cień, nie pozwalając zapomnieć. Nienawidzę go i kocham. I chcę, żeby znów kochał mnie. Zmuszę go do tego, jeżeli będę musiał. Jeżeli tego nie chce, nigdy nie powinien tu wracać.
- Nie ma twojego ojca, a ty nie chcesz być sam w święta. W porządku, jeżeli chcesz tu zostać, ale nie za darmo - stwierdzam bezlitośnie, odbierając mu kubek. Odstawiam go niedbale na szafkę, spoglądając na niego z wyższością. Nie dbam już o to co nas łączyło. Może przemawia przeze mnie gorączka, a może po prostu mam już dość. To moja granica. Żadna dotąd kobieta, tak bardzo mnie nie wkurzyła. Gdy patrzę w te niebieskie oczy, mam wrażenie, że z dnia na dzień nienawidzę go jeszcze bardziej. Za to, że okradł mnie ze wszystkiego co miałem. Z mojej wewnętrznej siły i ostatnich, dobrych miesięcy z moją paczką. Przez niego zacząłem się izolować. Jak bardzo toksycznie działa na ludzi, uzależniając ich od siebie? Cholerny bachor! Chwytam go za przedramię. Przełyka gwałtownie ślinę, a jego oczy rozszerzają się z niedowierzaniem. 
- Nie powinienem był tu przychodzić... 
- Nie powinieneś - przerywam mu kpiąco, zmniejszając odległość między nami. Czuję ciepły oddech na swoim policzku, gdy przysuwam usta do jego linii żuchwy. Niespodziewanie chwytam go pod udami, podciągając w górę. - Mieliśmy umowę - warczę, kąsając gorączkowo jego skórę na szyi i karku. Próbuje mnie odepchnąć, wierzgając, gdy sadzam go na blacie wyspy kuchennej. 
- Puść mnie, Haru! Nie przyszedłem tu by... - zamykam jego kłamliwe usta rozpaczliwym pocałunkiem, sprawiając, że zaczyna drżeć. Nie obchodzi mnie co myśli. Potrzebuję go. Nadal nie potrafię wyprzeć z głowy faktu, że obiecał być tylko mój. Na samą myśl o obcych dłoniach, mogących dotknąć tych samych miejsc co ja, zaczynam czuć złość. I zazdrość. Boleśnie palącą i mroczną. Mocno zaciska zęby na mojej dolnej wardze, próbując uwolnić się z uścisku. Ledwie oddycha. Czuję słony smak własnej krwi, rozpływający się na naszych złączonych ustach. Uśmiecham się, odrywając od niego na ułamek sekundy. Niebieskie oczy wyrażają niemy bunt, błyszcząc od łez. Mięknie, a jego ciałem wstrząsa dziwny szloch. Prycham, zaciskając rękę na jego szyi.
- Ukradłeś mi naprawdę wiele, wiesz? Głównie mój czas. A mój czas jest bardzo cenny. Jesteś mi coś winien - chrząka, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Unosi słabo dłoń, by odbić ją bezpośrednio na mojej szczęce. Oszołomiony robię krok w tył, patrząc jak bezsilnie próbuje złapać dech. Na jego skórze pojawiają się pierwsze odciski moich palców, po których ponownie zostanie ślad. Kaszle, a jego twarz nabiera niezdrowego odcienia czerwieni. 
- Nie tylko ja jestem złodziejem. Zabrałeś mi wszystko co mogłem ci dać, nienawidzę cię! - wrzeszczy, kiedy między nami zapada krępująca cisza. Ocieram wierzchem dłoni swoją krwawiącą wargę, uśmiechając się cynicznie. - Jesteś brutalny i... 
- Jestem i dobrze o tym wiedziałeś! Więc po co wróciłeś?! Nie prosiłem cię o to! - wypalam irracjonalnie, błyskawicznie pokonując odległość między nami. Milknie, spoglądając na mnie z lękiem. - Seyin... - zaczynam pokornie, dotykając nosem jego nosa. Brakowało mi go. Naprawdę. W każdej postaci. Nawet w takiej. Chciałbym mu to powiedzieć, ale on... Zanim zdążę jakoś zareagować, on już rzuca się na mnie z pięściami. Jest taki wściekły. Nie przypomina już tego dzieciak, którego znałem. Urósł i stał się naprawdę silny. Nie da się wymazać tego, co dzieje się chwilę potem. Zdezorientowany przyjmuję pierwszy cios, mrugając kilkakrotnie, gdy uderza w mój nos. Zamroczony sięgam do niego palcami. Boli. Jego ciosy są perfekcyjnie doprecyzowane, gdy uderza mnie raz za razem. Nie da się odeprzeć wszystkiego. Może nawet nie chcę? Przyjmuję je na siebie, świadom tego, że to ja go stworzyłem. Zasłużyłem. To ja sprawiłem, że musi wykrzyczeć co go boli. Kiedy znów próbuje mnie zaatakować, chwytam go za nadgarstek, wykręcając jego rękę za plecami. Syczy z bólu, próbując wyszarpać się z mojego uścisku. - Jesteś jak dziecko we mgle, które zawsze wraca do tego samego miejsca z nadzieją na znalezienie drogi! Jak wielką satysfakcję sprawia ci niszczenie mnie od nowa?! - pytam z niedowierzaniem, jeszcze brutalniej dociskając jego ramię do pleców. Myślałem, że to wystarczy, by złamać jego hart ducha, ale on niespodziewanie staje mi na stopie, sprawiając, że wypuszczam go z rąk. Nic nie rozumiem. Nie reaguję gdy błyskawicznie wkłada buty i w pośpiechu ubiera kurtkę. Nie chcę go zatrzymywać. Chcę patrzeć jak odchodzi. Gorzko łykać kolejną porażkę. Pozwolić mu odejść. Nie mam już ochoty z nim walczyć. Chociaż jestem wściekły, wiem, że jeszcze tu wróci. Zawsze wraca. To jak trucizna. Obaj jesteśmy przeżarci od środka i tylko my rozumiemy tą toksyczną relację. Wybiega z niezawiązanymi sznurowadłami, które są kluczem do jego upadku.
     Podążam za nim, chcąc zamknąć drzwi wyjściowe i po prostu zapomnieć. A potem już tylko patrzę jak potyka się na schodach, traci równowagę i spada. Nie jestem w stanie zareagować, kiedy jego noga przekręca się niefortunnie. Zsuwa się jak kukła, a ja nie ruszam się ani na centymetr. Obserwuję go z progu własnego mieszkania, jak próbuje się podnieść. Nienawidzę go. Nie wiem czy zasłużył. Może to opatrzność? Po raz pierwszy zemściła się na nim. Sam szukał problemu, więc go na siebie sprowadził. Zagryzam dolną wargę, świadom tego, że nie powinienem po raz kolejny dawać mu satysfakcji, jednak... Nadal go kocham. Miałbym go tak po prostu zostawić? To niemożliwe, nawet dla mnie. To jak impuls. Przepraszam, że się zawahałem. Przez moment, nawet myślałem, żeby go zostawić. Ale to niemożliwe. Nie jego. Zbiegam w pośpiechu na dół, kucając tuż przy nim. Zmartwiony zerkam na krew, która spływa po jego skroni. 
- Głupi dzieciaku! Możesz wstać? - karcę go, chwytając pod ramię. Odpycha mnie gwałtownie, łapiąc się za obolałą rękę. Zaciskam usta. 
- Zostaw mnie! To twoja wina! Wszystko jest... - nie mogę tego słuchać. Znów obwinia mnie. Jakbym był jedyną osobą, która może odpowiadać za jego krzywdy. To nie moja wina. Nie popchnąłem go i nie chciałem tego. To on. Nigdy nie rozumie i zawsze nie widzi swoich błędów. Moja pięść samoistnie odbija się pod jego okiem, zostawiając tam kolejną pamiątkę. Rozprostowuje palce, patrząc jak oszołomiony przełyka ślinę. Może to głupie, ale należało mu się. Powinienem bardziej się wysilić i sprawić, żeby zapamiętał to do końca życia, ale nie chcę mu dokładać bólu. Nie umiem dawać mu nauczki. To mój Seyin. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie wzbudzę jego lęku, jednak... Czasami mam wrażenie, że potrzeba mu silnej ręki. Może nie powinienem być tym, który go dyscyplinuję, ale jego język stał się zbyt cięty podczas mojej nieobecności. Nienawidzę go, ale to nie przeszkadza mi w kochaniu jego piękna. Nadal pozostaje dla mnie najważniejszy na świecie. Nadal jest moim Seyinem. Nie ważne jak bardzo popieprzonym i niedojrzałym. Kocham go. To takie proste. A jednak zamiera, kuląc się w miejscu. Jest przerażony i obolały. Nie dziwię mu się. Wygląda, jakby właśnie zderzył się z tirem. Naprawdę, to nie mnie powinien bać się najbardziej, a głownie samego siebie. To on, jego słowa i zachowania są jego największym wrogiem. Ja się wypisuję. Mam dość. Naprawdę, podążanie za nim jak cień, to jak ciągła walka o przetrwanie. Kocham go i wolałbym nie myśleć, że ma kogoś innego, ale muszę podążać naprzód. Te dziesięć stopni, które nas podzieliło, otworzyło mi oczy. To nadal Seyin, ale w każdej postaci. I tej dobrej i złej. Nie wiem co myśleć. Dlatego tego nie robię. Wyłączam swój umysł, oddając mu maksimum swojej uwagi.
- Nie chciałem, żebyś wracał! Zrobiłeś to i naprawdę mam już serdecznie dość bycia twoją niańką! Dorośnij Seyin! Gdybym cię nie kochał, nie dbałbym o to co się z tobą stanie! Zostawiłbym cię tutaj i zamknął się w mieszkaniu! - wylewam swoje żale, z nadzieją, że zrozumie. Mój krzyk sprawia, że sąsiad z mieszkania obok wygląda by sprawdzić co się dzieje. Obrzucam go nienawistnym spojrzeniem, sugerując by pilnował swoich spraw. Kiedy jego głowa znika ponownie za drzwiami domu, podciągam blondyna w górę, pomagając mu stanąć na nogi. Kuleje lekko na prawą nogę, cały czas jęcząc z bólu. - Pomyśl o tym w jakiej sytuacji mnie postawiłeś. Nie sądzisz, że przesadzasz zwalając całą winę na mnie? Nie jesteś aniołem - oświadczam beznamiętnie, pomagając mu wejść na górę. Milczy, nie racząc mnie nawet spojrzeniem. Kiedy drzwi się za nami zamykają, natychmiast kieruję jego twarz ku światłu. Zaciska oczy, cały czas pociągając nosem. Ma rozcięty łuk brwiowy i lewy kącik ust. Ta sama ręka, którą jeszcze chwilę temu mnie uderzył, jest cała sina. Wzdycham, zmuszając go by usiadł na krześle. - Opatrzę cię i odwiozę do domu. Nie powinieneś tu zostawać, po tym co się między...
- Będę tu nocował - oświadcza pewnym siebie tonem, spoglądając na mnie buntowniczo. Wzdycham ponownie, uśmiechając się lekko pod nosem. Nienawidzę jego uporu, ale jest piękny, gdy jego oczy błyszczą w ten sposób. Śmiertelna pułapka.
- Mogę ci zaproponować tylko swoje łóżko - zagaduję go, próbując uśmierzyć ból. Nieumiejętnie. Pochmurnieje, gdy przykładam wacik nasączony wodą utlenioną do jego rozcięcia w lewym kąciku ust. Dzielnie zaciska dłoń na swoim udzie, zapominając o mojej obecności. - Głównie dlatego, że...
- Haru... Proszę, przytul mnie - szepcze, oplatając mnie tą drugą ręką w pasie. Przyciska policzek do mojego brzucha, pozwalając łzom bezsilności i strachu spływać po policzkach. Układam cierpliwie dłoń na czubku jego głowy, wzdychając ciężko. 
- Wesołych Świąt, dzieciaku - mówię, po dłuższej chwili milczenia. Uśmiecha się, delikatnie dotykając ustami moich palców, które czule przesuwają po jego dolnej wardze. Przymyka powieki. To nadal mój Seyin. Trochę zmieniony, ale ten sam, którego znam. Pozwalamy tej chwili trwać. 

Stara fotografiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz