#𝟙𝟚

10 2 0
                                    

📼📼📼

     Natrafiłem na niego przez przypadek, albo los chciał, żebyśmy się poznali. Na pewno spotykając go tamtego, letniego wieczora, nie sądziłem, że to wszystko obróci się w coś tak nierealistycznego i prawie nieszczęśliwego. Właściwie to sam już nie wiem co do niego czuję. Mam świadomość, że takim zachowaniem po prostu go niszczę, ale nie potrafię przestać. Tak bardzo boję się zostać sam, że już naprawdę obojętne mi jak patrzy na niego opinia publiczna. Po prostu chcę, żeby nigdy mnie nie opuszczał. I boję się, że gdy za mocno go odsunę, po prostu zniknie. To wbrew mnie. To egoistyczne. Nikogo bardziej nie pragnę, niż jego. Chciałbym móc powiedzieć mu o tym każdego dnia, ale zamiast tego, pozwalam sobie brnąć w dalsze kłamstwa. Mam dość takiego życia, ale nie umiem już żyć inaczej. Codziennie łudzę się, że z czasem będzie inaczej. Sam już nie wiem jak bardzo okłamuję jego i siebie. 
     Siadam na ławce, odstraszając każdego przechodzącego, swoją miną i złowrogą aurą, która dziś ode mnie bije. Fakt, że nie odbiera moich telefonów, sprawia, że nie chce mi się nawet tutaj być. Nie rozumiem go. Od kilku dni mam wrażenie, że zapadł się pod ziemię. Przemyka jak cień korytarzami w czasie, w którym wie, że nie uda mi się go dostrzec. Odczytuje moje wiadomości, ale nigdy nie odpisuje. Nie umie spojrzeć mi w oczy. Chcę poczuć jego dotyk. Potrzebuję zapewnienia, że mnie nie zostawi. Wątpliwości coraz bardziej się nasilają. Nie wiem co robić. Szanuję jego decyzję o wycofaniu się z centrum uwagi, ale od kilku dni chodzę sfrustrowany. Wiem, że tak będzie lepiej dla nas obojga, ale nie mogę nic poradzić na to, że za nim tęsknię. To moja wina, ale on doskonale wie jak mnie zdenerwować. Jest w tym prawdziwym mistrzem. Kana przysiada obok mnie obojętnie, witając się zdawkowo. Kiwam mu głową, udając, że nie widzę jego lekkiego niepokoju, pojawiającego się tylko w mojej obecności. Po chwili docierają też inni, zajmując swoje ulubione miejsca. Niezręczną ciszę wokół, wypełnia teraz bezsensowna paplanina bez składu i ładu, która nie ma końca. Gwar wokół, szkolny dzwonek, dźwięk szurania butów o podłogę, dziwne rozmowy, irytujące śmiechy... to wszystko sprawia, że mam ochotę wrzeszczeć z wściekłości. Pojawia się na horyzoncie mojego wzroku jak ciche wybawienie. Drgam zaskoczony, wiercąc się niespokojnie, co nie umyka uwadze Kany. A jednak milczy, bojąc się mojej złości. Seyin wychwytuje moje spojrzenie, po czym szybko odwraca wzrok. Nie ma wystarczająco odwagi, by się ze mną zmierzyć. Zaciskam usta, splatając palce dłoni między rozszerzonymi kolanami. 
- Ej Seyin, mnie też chciałbyś pocałować? - rzuca ktoś za moimi plecami, gdy jest już na tyle blisko, bym mógł zauważyć cienie pod jego oczami. Jak długo już nie śpi? Jak bardzo cisza między nami odbiera mu spokój? Czy tak jak ja, czuje się zmęczony? Obracam się przez ramię, gdy grupa, której przewodzę, parska ironicznym śmiechem. Yaver dopiero teraz przysiada obok mnie, trącając ramieniem. Zaciskam usta, odpychając go brutalnie. Prycha. Jego zachowanie również pozostawia wiele do życzenia. Czego ode mnie oczekuje? Co według niego miałbym zrobić? Spoglądając na przyjaciela, widzę tylko próbę obarczenia mnie winą, której i tak mam już po dziurki w nosie. Nie potrzebuję jego wyrzutów, sam mam ich dość.
- Nie, nikt by nie chciał. Widziałeś się ostatnio w lustrze? - odparowuje chamsko blondyn, przystając naprzeciw mnie. Chrząkam, spoglądając na niego pełen nadziei, ale on nawet nie raczy mnie krótkim uśmiechem. Jego wzrok jest pusto utkwiony w Teayona, który nie daje za wygraną. Kiedy opada pierwsza fala śmiechu, kumpel podrywa się z miejsca, zaciskając pięść. 
- Ty mały... - zrywam się, powstrzymując go jednym ruchem dłoni. Yaver unosi wzrok znad swojego telefonu, mrużąc powieki. Przełykam głośno ślinę, widząc pełen nadziei błysk w niebieskich oczach. Wyraz jego twarzy, sprawia, że zasycha mi w gardle. Zbyt długo zwlekam.
- Jeżeli go dotkniesz, wyłamię ci wszystkie palce - zwracam się chłodno do Teayona. Seyin milczy. Mimowolnie sięgam po niego ramieniem, próbując przyciągnąć do siebie. Umyka przed moim dotykiem, wciskając dłonie do kieszeni bluzy. Uśmiecham się sztucznie, mrużąc powieki. 
- Mówiłeś, że on cię nie obchodzi! - skarży się mój kumpel, splatając ramiona na piersi. Wszyscy wbijają we mnie wyczekujące spojrzenia. Yaver wygląda na naprawdę zainteresowanego. Jestem pod ostrzałem. Dałem się ponieść emocjom. Nie pozostaje mi nic innego jak próba naprostowania sytuacji. Wzdycham poirytowany, chwytając wymykającego się chyłkiem Seyina za kaptur. Zaciskam mocno palce na materiale bluzy, sprawiając, że zaczyna się szarpać. Nie mam już do tego sił. Tak bardzo chciałbym go przytulić.
- Nie. Mówiłem, że wypada z naszej paczki, ale nadal pozostaje pod moją opieką. Dzieciak nie zrobił nic złego, tylko się zakochał. Nic dziwnego, w końcu jestem niesamo... - próbuję obrócić sytuację w żart, ale nikt się nie śmieje.
- Nie schlebiaj sobie za bardzo, byłem ślepy - stawia się dzieciak, zbijając mnie z tropu. Zamieram w pół słowa, zwilżając dolną wargę końcem języka. Nienawidzi mnie. To dociera do mnie tak nagle, jak jego pojawienie. Sam nie jestem pewien, czy ta nienawiść nie była tu od samego początku. Może wcale nie było między nami miłości? Może obaj ją sobie uroiliśmy? Wypuszczam go ze swoich rąk, przez co odzyskuje równowagę. Mam dość ocen i spojrzeń. Nienawidzę takiego życia. Kocham go, ale nie mogę mu tego powiedzieć. To irytujące.
- Zawsze mówiłeś, że brzydzą cię tacy jak on. Więc jednak zmieniasz zdanie z powodu jednego dzieciaka? A może faktycznie...
- Zamknij się Teayon, nikomu nie imponujesz! - wtrąca się znużony Yaver, po raz pierwszy dzisiejszego dnia stając po mojej stronie. Zaciskam dłoń w pięść. Obracam się, by wymierzyć niezdyscyplinowanemu kumplowi cios, kiedy ktoś chwyta mnie za przedramię. 
- Ty też nie, Haru, więc nie pakuj się w żadne kłopoty, okej? Nadal jeden fałszywy ruch wystarczy żebyś... - jasnoniebieskie oczy przeszywają mnie na wylot. Są pełne troski i miłości. Nawet jeżeli zaprzecza, ja wiem, że nadal mnie kocha. Robi mi się cieplej na sercu i cała złość wyparowuje. Wzdycham, uśmiechając się rozluźniony. Naprawdę zwątpiłem w jego lojalność? Może dlatego, że sam już dawno obróciłbym się do siebie plecami? Podziwiam go. Kocham go.
- Luz dzieciaku, nie stresuj się - roztrzepuje jego jasną grzywkę, wzruszając ramionami. Przymyka powieki na ułamek sekundy, chłonąc mój dotyk. Mam wrażenie, że świat się zatrzymuje, gdy między nas wkrada się ten jeden, ledwie dostrzegalny, intymny moment. Uspokaja się, mimo że wokół panuje huragan pytań. Ignoruję wszystkie, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Jeden uśmiech, wynagradza mi czas, który spędziłem bez niego. Naprawdę chcę go pocałować. 
- Wstrętny pedał! - prycha Kana pod nosem, rzucając w niego pustą puszką po coli. Zamiera, spoglądając na niego z lękiem. Nie kontroluję reakcji swojego ciała. Gwałtownie obracam się, by wymierzyć należną sprawiedliwość. Zanim jednak zdążę zareagować, blondyn już oplata mnie rękami w pasie, mocno przytulając się do moich pleców. Zatrzymuję się, dotykając jego dłoni. Nikt nie ma odwagi się odezwać. Odpycham go taktownie, by móc spojrzeć na jego twarz. Zaciska powieki, oddychając szybko. Chrząkam niezręcznie. Wycofuje się, ponownie chowając dłonie do kieszeni bluzy. Jego policzki nabierają czerwonego odcienia. 
- Masz szczęście, że jestem zawieszony, Kana. W mojej grupie, nikt nie będzie obrażał...
- Oprócz ciebie? Spójrz na siebie, Haru - wtrąca ewidentnie poirytowany Yaver. Zbiera swoje rzeczy, po czym znudzony rusza w bliżej nieokreślonym kierunku, zaskakując nas wszystkich. Spoglądam niezrozumiale na jego oddalającą się sylwetkę. Gdy obracam się przez ramię, by spojrzeć na Seyina, jego również już nie ma. Śledzę go spojrzeniem, patrząc jak wbiega do jednej z sali lekcyjnych, zostawiając mnie z poczuciem winy i gniewem. Znów niczego nie rozumiem, ale wiem, że muszę wyjaśnić z nim naprawdę wiele i tym razem nie mogę tego odwlekać. 

Stara fotografiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz