#𝟙𝟡

8 2 0
                                    

📼📼📼

     Spędzam w areszcie czterdzieści osiem godzin zanim policja dotrze do nagrania z kamer na parkingu dworca kolejowego. Pierwszy dzień upływa mi głównie na martwieniu się o stan zdrowia blondyna i zwalczaniu wzrastającej wewnątrz mnie wściekłości. Drugiego dnia nie mam już tyle cierpliwości, czując się jak osadzony kryminalista, którym przecież nie jestem. Jestem zamknięty tu za niewinność i obronę osoby, którą kocham. Zdarzało mi się popełniać błędy, ale nigdy do takiego stopnia. Jestem tak bardzo wściekły na to, że udało mi się wplątać w takie gówno. To naprawdę dwa długie dni. Dni, które pozwalają mi wszystko przemyśleć. Dni, w których czuję, że nigdy nie chcę tu wracać. Kiedy wreszcie policja stwierdza, że nagranie z kamer udowadnia moją niewinność, a chłopak, który zaatakował Seyina nie wnosi żadnego oskarżenia, mogę wyjść. Jestem sfrustrowany gdy komisarz przestrzega mnie, żebym nie wyjeżdżał z miasta, aż do ostatecznego wyjaśnienia sprawy. Mam wrażenie, że tylko czeka aż ten drugi dzieciak złoży pozew, żeby znowu mnie usadzić. Żegnam się oschle, nie chcąc dłużej patrzeć na twarz złośliwego mężczyzny, u którego uśmiech pełen satysfakcji nie schodzi z twarzy. Szydzi ze mnie, dlatego, że widział nagranie, na którym Seyin i ja się całujemy. Nie obchodzi mnie jego homofobiczna opinia, nawet jeżeli tylko sobie ją wyobrażam. 
     Wychodzę pełen nienawiści do Seyina i jego ojca. Cały ten czas, który spędziłem w celi, martwiłem się o niego jak zakochany głupiec. Czuję się rozczarowany, gdy uświadamiam sobie, że pomoc chłopakowi była błędem. Nadal nie wierzę, że jego ojciec złożył przeciw mnie oskarżenie o demoralizację i stalking, a także o pobicie z uszczerbkiem na zdrowiu. Zrobił to specjalnie, żeby mnie od niego odciągnąć. Jeżeli myśli, że sobie teraz odpuszczę, to grubo się myli. Jeżeli chce wojny, w porządku. Boli mnie tylko to, że Seyin przez całe te dwa, długie dni nie wstawił się za mną i nie wygrzebał z tego bagna. Jestem tak bardzo wściekły, że zaraz po wyjściu z budynku komisariatu kopię w najbliższy, miejski śmietnik. Przegrzebuję kieszenie zimowej kurtki, szukając swoich papierosów, ale nie znajduję ich w żadnej z nich. Uświadamiam sobie, że musiały mi wypaść gdy prałem tego gówniarza i to jeszcze bardziej mnie wkurza. Nie mam też karty miejskiej ani żadnych pieniędzy, ponieważ portfel zostawiłem w aucie na parkingu szpitala. Czeka mnie długa, piesza wędrówka przez pół miasta, jeżeli chcę jeszcze dziś dotrzeć do domu. Ludzie przyglądają mi się dziwnie, błyskawicznie oddalając. Nic dziwnego, cały mój rękaw wciąż jest we krwi.
- Ej Haru, tutaj! - macha do mnie Yaver, stojąc nieopodal budynku przy swoim starym, zdezelowanym aucie, którego ja osobiście nazwałbym bardziej wrakiem niż pojazdem. Z braku innych opcji ruszam w jego stronę, ściągając wrogo brwi. - Wypuścili cię! - stwierdza nazbyt entuzjastycznie. Oczy bolą mnie od oślepiającego słońca, odbijającego się od warstwy śniegu na poboczu. Teraz jeszcze bardziej nienawidzę zimy. To wszystko dlatego, że tak długo siedziałem w zamknięciu. - Wyglądasz koszmarnie, chodź. Seyin prosił, żebym cię odebrał, bo...
- Rozmawiałeś z nim?! - wykrzykuję zaskoczony, na chwilę zapominając o swojej złości na blondyna. Mój przyjaciel poprawia troskliwie zwinięty kaptur mojej kurtki, przez co automatycznie się wycofuję. Zachowuje się jak matka kwoka, a nigdy taki nie był. A może nie dopuszczałem go do siebie, aż do takiego stopnia? Nieważne. Mam go gdzieś. - On cię tu przysłał? - kontynuuję nieco bardziej cierpliwie, chowając dłonie do kieszeni. Wzdycha, próbując otworzyć drzwi swojego auta. Zacinają się, dlatego szarpie za klamkę, uśmiechając się do mnie przepraszająco. 
- Z grubsza. Prosił, żebyś odezwał się gdy tylko...
- Jak się czuję? - wchodzę mu w słowo, przygryzając bok policzka. Wiem, że nie powinienem, ale chociaż jestem wściekły, nadal się o niego martwię. Chłopak kopie w drzwi, których zamarznięty zamek wreszcie ustępuje i wnętrze staje przed nami otworem.
- Ma kilka szwów i jest lekko obity, ale wyliże się. Twierdzi, że się za nim wstawiłeś i jest ci bardzo wdzięczny. Ale zakładam, że wolałbyś sam z nim porozmawiać, więc...
- Skończyłem z nim - kłamię, pakując się do wnętrza samochodu. Zdezorientowany Yaver zajmuje miejsce kierowcy, zaciskając usta. 
- Po tym co dla ciebie przeszedł?! - wykrzykuje niespodziewanie. Nie mogę powstrzymać zjadliwego uśmiechu, słysząc takie słowa z ust własnego, najlepszego przyjaciela. Podzieliłem dla tego dzieciaka swoją przyszłość, a on wykradł mi nawet przyjaciół. Omotał wszystkich wokół palca, w tym mnie i jeszcze nie jest mu dość. Zabrał mi wszystko, a teraz nie potrafi po prostu odejść. Mam już serdecznie dość tego wodzenia za nos. Czy nie ma już ani jednej, racjonalnej osoby wokół mnie, która zacznie współczuć mi zamiast jemu? Wszyscy tylko mówią, jak bardzo im przykro z jego powodu, ale nikt nie pyta mnie jak ja się czuję. 
- Wiesz co Yaver? Zajmij się swoimi sprawami. Nie jestem z tych, co potrzebują rad. Seyin dość namącił w moim życiu, a te czterdzieści osiem godzin pozwoliło mi dogłębnie przemyśleć naszą relację. Przekaż mu to lub nie, twój wybór. To koniec. Życzył sobie tego, a ja się poddaję. Muszę skupić się na sobie... - wiem, że to nieprawda. To jak oszukiwanie samego siebie, ale nie mam zamiaru o tym rozmawiać. Nie z tym zdrajcą Yaverem.
- Jak zwykle - kwituje chłopak, próbując odpalić auto. Splatam ramiona na piersi, odliczając w myślach do dziesięciu, by powstrzymać niepotrzebny gniew. Przez chwilę zaczynam się zastanawiać, czy jakbym skopał mu teraz tyłek to musiałbym wrócić na piechotę? Szybko pozbywam się tego pomysłu. Nieważne jak beznadziejny, to nadal mój przyjaciel. Znamy się zbyt długo. Nieistotne jak bardzo mnie wkurza.   
- Tak bardzo go bronisz, ale podczas gdy ja dochowywałem mu wierności, on puszczał się na boku z jakimś... - przywołuję myślami moment, w którym otwarcie przyznał się do spotykania, zainteresowania, czy jakkolwiek to zwał, kimś innym. Innym niż ja. Jakbym się nie liczył. Jak bardzo żałosny się stałem w jego oczach, skoro nawet nie próbuje i nie chce dochować mi wierności? Właściwie czy my nadal pozostajemy parą? Kim dla niego jestem? Zaciskam dłoń w pięść.

- I to jest twój największy problem, Haru?! Sam wielokrotnie wykorzystywałeś, a potem rzucałeś kobiety! Czy sam nie prosiłeś go, żeby... - niemal nie mogę w to uwierzyć. Śmie nazywać się moim przyjacielem, usprawiedliwiając zdradzającego mnie chłopaka? Paranoja!
- Nie! Nie może! Albo zostawi mnie w spokoju, ale należy do mnie! Znasz mnie i wiesz, lubię mieć jasne sytuacje! - podnoszę głos, uderzając otwartą dłonią w deskę rozdzielczą auta. Mój przyjaciel ponownie zaciska usta, odpalając wreszcie swój rzęch. - Świetnie, odwieź mnie do domu - stwierdzam zimno, obracając głowę w stronę okna, gdy włącza się do ruchu. Nie mówi nic więcej, cały czas mocno ściskając kierownicę. Gryzie się w język. Dla mnie to lepiej, nawet nie chce mi się z nim gadać. 
     Pod moje mieszkanie docieramy jakieś piętnaście minut później. Bez słowa wysiadam, trzaskając drzwiami. Nie zwracam na niego uwagi, gdy próbuje mnie zatrzymać. Rzucam zaledwie krótkie podziękowanie pod nosem z nadzieją, że wreszcie się odczepi. Potrzebuję prysznica, jedzenia i snu. Moja kurtka jest nadal cała we krwi blondyna. Mam już dość takiego beznadziejnego życia. Wykonuję połączenie do szefa, przedstawiając mu sytuację. Jest wściekły, ale daje mi drugą szansę. Obiecuję mu stawić się na dzisiejszą zmianę, kierując się pod prysznic.

Stara fotografiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz