Rozdział 6

458 25 13
                                    

- Nie wierzę, że naprawdę chcecie to zrobić... - szatynka pokręciła głową z dezaprobatą, zaciskając usta tak mocno, jakby wiedziała, że jeśli je otworzy to powie coś nieodpowiedniego, czego będzie potem żałować.

- Mówię ci, Hermiono, wygramy to. - powiedział, pewny swoich słów, Fred.

- Powiem wam tyle, że jeśli już to wygra tylko jeden z was i nie wiem, czy można to nazwać jakimś zwycięstwem, skoro można się podczas turnieju nieźle poharatać. - wtrąciłam się, starając się ich uświadomić w tym, iż popełniają duży błąd, zgłaszając się.

- Ależ ty jesteś negatywnie nastawiona do życia, kochanie. - opowiedział George, zarzucając mi swoją rękę na ramię.

- Raczej jestem przykuta do rzeczywistości w przeciwieństwie do was, głupki. - burknęłam, strząsając ją z siebie.

- Jesteś okropna i wredna, Evie. - stwierdził ze śmiechem Fred, mrugając do mnie.

- Dziękuję za informację, Freddie. - wywróciłam oczami z uśmiechem, ponieważ chichoty bliźniaków nie pozwalały na powagę.

- Wiemy, że się o nas martwisz, siostra, ale my nie jesteśmy jakimiś przypadkowymi niezdarami... - zaczął starszy z rudzielców.

- W przeciwieństwie do ciebie. - zakończył rozbawiony George.

- Nie no, idę sobie od was, barany. - prychnęłam i wstałam, jednak zaraz złapali mnie za obie ręce i pociągnęli tak, żebym znów usiadła na ławkę. - Nienawidzę was. - skrzyżowałam ramiona na tuż pod klatką piersiową.

- I tak wiemy, że nas kochasz, Evie. - cmoknęli mnie w oba policzki i podnieśli się z pozycji kucania, w której znajdowali się do tej pory. - Idziemy, bracie?

- Zawsze razem. - odrzekł mu drugi i podeszli skocznym krokiem do Czary Ognia.

- Gotowy, Fred?

- Jeśli ty jesteś gotów, George.

I takim oto sposobem moi dwaj przyjaciele zgłosili się do Turnieju Trójmagicznego i mimo, że nie popierałam ich decyzji, wiedziałam że będę ich w tym wspierać, ponieważ są dla mnie bardzo bliscy i nigdy nie zostawię ich samych na pastwę okrutnego losu.

***

- Witajcie, drodzy uczniowie! Dzisiejsza lekcja będzie polegała na nauce zaklęcia Firestorm. Kto wie, co jest skutkiem jego wypowiedzenia? - zapytał na wstępie Flitwick. - Może panna Blackwell nam powie?

Oczywiście znałam to zaklęcie, więc nie musiałam się obawiać, że coś mi nie wyjdzie. W Durmstrangu używaliśmy go na porządku dziennym. Bez słowa wstałam w krzesła i stanęłam na środku klasy, postanowiłam zademonstrować tym półgłówkom, ponieważ wiedziałam że i tak by nie zrozumieli mojej zbędnej gadaniny.

- Firestorm. - wyszeptałam i machnęłam magicznym atrybutem tworząc dookoła siebie pierścień z ognia. - Dzięki temu zaklęcie możemy kontrolować ten płomień, jego rozmiary czy intensywność.

- Bardzo dobrze. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. - powiedział niski profesorek, po chwili jednak dodał trochę ostrzejszym tonem: - Jednakże na przyszłość prosiłbym o opisanie działania, a nie jego wykonanie, panno Blackwell.

- Postaram się, sorze. - powiedziałam, po czym wzruszyłam ramionami i wróciłam do swojej ławki.

- Ładny nam pokaz dałaś, słoneczko. - wyszeptał mi do ucha Michael, który akurat miał z nami lekcje.

- Wiem, jednak, jak widać, on tego nie docenił. - odrzekłam z udawanym smutkiem.

- Możemy to wyjaśnić, jak chcesz. - zaśmiał się Fred, siedzący po mojej lewej, a jego bliźniak ledwo powstrzymywał śmiech.

Durmstrang podbija HOGWART! (Wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz