Rozdział 12

246 12 0
                                    

Czasem życie dla zabawy postanowi nas nauczyć, że szczęście nie trwa długo. Kiedy myślimy, iż nic nie może popsuć nam dnia, tygodnia czy miesiąca - nagle nadchodzi czas rozpaczy. Bywa, że kochamy kogoś za mocno, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ludzie uwielbiają mawiać, że po każdej burzy zawsze wzejdzie słońce, ale co jeśli nasze długotrwałe dni w blasku ciepłych letnich promieni zamienią się w ponurą, zimną i nieprzewidywalną zimę, której nijak nie da się uniknąć? Dzień, w którym nagle rozumiesz, że życie bywa okropnie brutalne i ta kolorowa strona przestaje być taka świetna i bajkowa jak nam się na początku wydawało, właśnie nadszedł.

***

- Widziałeś gdzieś Charliego, Fred? Albo ty George? - zapytałam, podchodząc do siedzących w Pokoju Wspólnym bliźniaków przy kominku, z którego buchały podmuchy ciepłego powietrza.

- Tylko na śniadaniu. - odpowiedzieli równo jak to mieli w zwyczaju.

- Dziwne, nie mogę go znaleźć. - zastanawiałam się głośno. - Mieliśmy się spotkać godzinę temu przy Wielkiej Sali, ale nie przyszedł. - dodałam po chwili ponuro.

- Serio? On nigdy tak nie robił. - zdziwił się młodszy Weasley, który właśnie do nas podszedł wraz z przyjaciółmi.

- Tym razem zgodzę się z tym półgłówkiem, który śmie się nazywać naszym bratem. - powiedział Fred, przyglądając się mi uważnie. - Nawet jak się pokłóciliśmy to nigdy nie wystawił nas do wiatru. - stwierdził pogrążony we własnych myślach.

Wtedy wszyscy usłyszeliśmy czyjąś kłótnię rozgrywającą się przed obrazem Grubej Damy. Spojrzeliśmy po sobie i pobiegliśmy do wyjścia, żeby zobaczyć co tam się dzieje.

- Dzięki Merlinowi! - krzyknął Draco, który jak widać właśnie stoczył zagorzały bój z kobietą pilnującą wejścia do Pokoju Wspólnego Gryfonów. - Musisz coś koniecznie zobaczyć! - powiedział zdenerwowany, łapiąc mnie za rękaw szaty.

- Co się stało, Draconie? - zapytałam zdziwiona.

Ostatnio nie rozmawiałam z nim, ale wiedziałam, że mieliśmy ukrywać naszą znajomość przed innymi. Może był taki nerwowy, ponieważ dowiedział się jakichś nowych informacji w sprawie poszukiwań jego siostry?

- Chodzi o Sophie? - wyszeptałam mu do ucha, nachylając się nad nim.

- Nie tym razem, Evie. - odpowiedział trochę ponuro, wtedy znów pociągnął mnie w tylko sobie znanym kierunku.

- Zostaw ją! - fuknął Fred, łapiąc mnie za drugą dłoń i mocno trzymał, nie chcąc puścić i oddać mnie w ręce Malfoy'a.

- Jak tak bardzo jesteś ciekaw, Weasley, to chodź z nami! - warknął, ponieważ nie chciał już tracić więcej czasu na jakieś bzdurne pogaduchy, kiedy miał mi do pokazania jakąś ważną rzecz.

Nagle Fred puścił mnie, ale pokazał też Draconowi głową, że ma prowadzić. Kiedy szliśmy tak za nim, zrozumiałam że to musiało być coś co dotyczy mnie, ale też ma związek z braćmi Weasley, skoro pozwolił mu z nami iść. Czyżby stało się coś Charlie'mu i dlatego się nie odzywał przez tyle czasu i nie poinformował o tym, że jednak dziś nie mogliśmy się spotkać?

Gdy wyszliśmy zza zakrętu, którego koniec korytarza prowadził do sali od Transmutacji, zobaczyłam cel naszej wycieczki. Poczułam, że miałam ochotę zwymiotować swój niedawno zjedzony posiłek na posadzkę, kiedy tylko zauważyłam MOJEGO Charlie'go opartego o ścianę, a do niej przypierała go przyjaciółka Fleur - Tracey Larousse - Francuzeczka z krwi i kości, która musiała bardzo podobać się chłopcom. Jej piękne, lśniące blond włosy i smukła sylwetka, natomiast ja byłam jej totalnym przeciwieństwem. Niska szatynka o niebieskich oczach, która była trochę przy kości. Nie umywałam się do niej. 

- Jeśli nie chciałeś się ze mną spotykać, mogłeś po prostu powiedzieć. Dałabym ci wolną rękę. - powiedziałam, kiedy odsunął ją od siebie, a w moich oczach stanęły łzy, które po sekundzie zaczęły spływać po moich rumianych policzkach.

- Evie, ja... - chciał coś mówić, jednak tym razem to ja miałam głos.

- Przepraszam, że nie byłam dla ciebie wystarczająca, Charlie. - oświadczyłam i bez zbędnych słów, nie zważając również na protesty rudowłosego, odeszłam szybko, tam gdzie poniosły mnie moje stopy.

***

Kiedy znalazłam się na szczycie Wieży Astronomicznej byłam odrobinę zdziwiona. Nie było moim celem coś sobie zrobić, nie chciałam skoczyć. Po prostu potrzebowałam świeżego powietrza i spokoju. Chciałam pomyśleć, jednak i to nie miało mi być dane. Przekonałam się o tym, gdy podeszłam do barierki, a z ciemności dobiegł mnie znany głos.

- Chyba nie chcesz skakać, co? Mógłbym nie zdążyć cię złapać, panno Blackwell. - oświadczył lekko rozbawiony Cedrik, który po chwili dołączył do mnie i również oparł się o balustradę.

- Spokojnie, aż tak mi nie odbiło. - ten właśnie moment wybrałam sobie na krótkie zlustrowanie jego twarzy i poświęcenie uwagi przyjaznemu uśmiechowi, który nagle zanikł, gdy też spojrzał w moją stronę, widząc zapewne rozmazany tusz spływający po policzkach wraz z łzami.

- Coś się stało? Dlaczego płaczesz? - wypytywał, ale nie dlatego że chciał mnie dobić. 

Był Puchonem z krwi i kości. Chciał sprawić, że się uśmiechnę. Chciał mi pomóc, mimo że ja tej pomocy nie oczekiwałam.

- Zobaczyłam Charliego całującego się ze śliczną półwillą. - wyjaśniłam, przy okazji wzruszając ramionami. - W sumie to mu się nie dziwię. Też bym wybrała ją na jego miejscu. 

- Ty masz w sobie coś więcej niż ona. Masz wiedzę i swoje zdanie. Jesteś inteligentna i piękna, w nich ludzie doceniają jedynie urodę. - oświadczył, najwidoczniej rezygnując z pocieszania mnie.

- Jesteś wyjątkowy, Cedriku. Jeszcze nie jedna dziewczyna będzie dobijać się do twoich drzwi. 

***

- Kochanie, jesteś pewna, że wiesz, co robisz? - zapytała mama, kiedy widziała, że zaczęłam pakować swoje rzeczy do kufra.

Co się stało? Zaraz po tym, jak przyłapałam Charliego na pocałunku z tamtą Francuzką i po długiej rozmowie z Diggory'm, postanowiłam wyjechać. Miałam w planach jeszcze porozmawiać z dyrektorem Dumbledorem o tym czy można przyspieszyć jakoś proces OWUTEMów dla mnie samej. Wiedziałam, iż może się nie zgodzić, ponieważ mogłoby to go kosztować wiele wysiłków i nadmiernych tłumaczeń przed Ministrem, ale naprawdę nie mogłam... Ba, ja nawet nie chciałam już więcej spotkać na swojej drodze kogoś takiego jak Charles Septimus Weasley.

- Tak, mamo, jestem niezaprzeczalnie pewna swojej decyzji. - powiedziałam stanowczo, machnięciem różdżki zamykając walizkę i pomniejszając ją do malutkich rozmiarów tak, aby zmieściła się w torebce, którą również zamierzałam ze sobą zabrać.

- Kochanie, wiedz, że mimo wszystko jestem dumna z ciebie. Twój tata i rodzeństwo także. - oświadczyła, kiedy wychodziłam z mojego dotychczasowego domu.

Stojąc przed nim, zaczęłam rozumieć, że w tym miejscu nie było mojego prawdziwego domu. Dom to ludzie, których kochamy. Ja musiałam teraz wybrać między moim własnym dobrem a szczęściem mojej rodziny. Nie chciałam ich tu zostawiać, jednak sama również nie mogłam zostać. Kochałam Charliego, ale on nie pokochał mnie. Okłamywał mnie. Nie zamierzałam dłużej cierpieć tkwiąc w tym wszystkim po czubki uszu. 

Kiedy zaczęłam znikać niesiona magią teleportacji i widziałam rezydencję Blackwellów już ostatnie sekundy, byłam pewna jednej rzeczy. 

"Nigdy więcej tu nie wrócę."

*****

Nie krzyczcie, proszę!

Kochani, teraz wstawiam wam rozdział troszkę szybciej, ponieważ mogę mieć mniej czasu w obecnym czasie.

Durmstrang podbija HOGWART! (Wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz