Rozdział 25

30 1 1
                                    

Za motylkiem do roju, oraz historia tragicznego ciasteczka.

Przyśpieszył kroku, przednim ciągnął się jedynie długi pas zieleni, nic poza tym. W swojej wściekłości postąpił najgłupiej jak mógł. Wcisnął Allyan do torby, wiszącej teraz  nieprzyjemnie na lewym ramieniu i biegł jak ostatni głupiec. Zupełnie zapominając o wszystkich środkach mogących ukrócić drogę, którą od kilku dobrych minut się kierował.

- Czemu po prostu nie pójdziemy skrótem?- zapytał głosik, zagłuszony materiałem torby.- Nie mówię że teraz jest źle, na ogół zacna sytuacja. I ten wiatr... Z resztą nie ważne, to ty.

- Wiesz co? Zamknij się! Ty mała irytująca...

- Zaraz ominiemy kolejne przejście.- odparło kwami, ignorując obelgi.- Proponuję ci się zatrzymać Na-je-żo-ny Pudlu.

- Sam zdecyduje, co robić!

Fuknął wściekle, zbliżając się do ogromnego krzewu. Długie zdrewniałe pędy pokrywały rozlegle, najbliżej znajdującą się trawę. Reszta przepleciona starannie, tworzyła sporych rozmiarów kokon o pół metra wyższy od niego. Wewnątrz mnóstwo odnóg naciskających na siebie, dawało obraz pustki, lub ciemności oprawionej w ramkę.

Przeskoczył gruby konar, jednego z najbardziej wyróżniających się przejść. Gdy stał tuż przed nim, połaskotał kciukiem szorstką strukturę kory, roślina drgnęła. Gałęzie jakby kierowane magią, rozstąpiły się przed nim, ukazując ciemny tunel bez dna.

Skoczył. Przez chwilę czuł czuł zasysanie, następnie nieprzyjemne szarpnięcie, ogromny liść zacisnął się wokół niego, a ciemność na nowo oblała norę. Świsnęło. Zamknięty w zielonej strukturze był ciągnięty tylko w roślinie znanym kierunku. Zjechał placami po pokrytej żyłkami ścianie, wzdychając.

- Spokojnie, spokojnie.- mamrotał niezrozumiale pod nosem, próbując odgonić szepty. Nie chciał zrobić niczego głupiego.

Wziął głęboki wdech, skupiając się. Usłyszał szum wody, wędrującej w żyłkach liścia, następnie tarcie kropelki wsiąkającej w ziemię. Wściekłość odeszła. Zasłuchany w wodną symfonie, nie dostrzegł zatrzymania się liścia. Wypadł, uderzając twarzą w grunt.

- Cholera!- szlag wziął cały proces medytacji. Podniósł się agresywnie kopiąc po drodze roślinę. Zmierzył domek wściekłym wzrokiem, puszczając chichot nastolatki mimo uszu.

Po czym pchnął drzwi brutalnie, pędem kierując się do kuchni.

- Deku!- ryknął wściekle, rozglądając się. Lecz oprócz  Spewta bulgoczącego radośnie na jego widok, nikogo nie było. Westchnął ciężko, padając na krzesło z zrezygnowaniem, rozmowa będzie musiała poczekać.

xxx

- Jesteś pewna?- zapytał kolejny raz w przeciągu kilku minut.

Marinette skinęła ponuro głową, otulając się szczelniej cienkim kocykiem w truskawki. Materiał opadał jej na oczy, co było jej na rękę, nie chciała by ktokolwiek widział smutek teraz tak mocno wypisujący się na młodej twarzy. Izuku westchnął i usiadł obok, na szybko analizując wszystkie potencjalne scenariusze rozmów.

- Zejdź.- mruknęła słabo.

- C-co?! Przepraszam jeśli przekraczam twoją strefę osobistą, nie chciałem!- zarumienił się po uszy.

- Nie... Przygniatasz kocyk.

- Ummm... Przepraszam.

Wyciągnął z pod siebie skrawek różowego materiału, który rzeczywiście przygniatał. Marinette poprawiła się, siadając wygodniej po turecku. Kocyk wepchnęła  w każdą szczelinę, aby chłodne powietrze nie drażniło jej odkrytych ramion. Patrzyli w tą samą stronę, na ścianę oblepioną zdjęciami Adriena.

Przeskok ■BakudekuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz