T w e n t y S i x

522 25 15
                                    

Siedzę na kanapie w salonie, wpatrzony w notatki, które trzymam w dłoniach. Marszczę brwi, próbując skupić się na tekście, aby cokolwiek z niego wynieść, jednak przychodzi to z trudem, kiedy myślami wybiegam na inną orbitę. Nieustannie zaglądam w ekran telefonu, patrzę tępo w sufit albo robię rzeczy niezwiązane z nauką. Wszystko przychodzi z trudem. Nie potrafię poświęcić wystarczająco uwagi. Jestem rozpraszany przez każdy bodziec.

Minęły dwa dni, a Luke przepadł jak kamień w wodę. Ni widu, ni słychu o nim. Nie dręczę Ashtona o wyjaśnienia, bo wyraźnie dał znak, że to bezsensowne. Pozostaje jedynie czekanie na wiadomość, telefon - cokolwiek, gdzie dostanę jakikolwiek znak życia o chłopaku.

Jasmine i Calum nieustannie pytają o moje samopoczucie, jakby miało to coś zmienić. Próbują wyciągnąć ze mnie informacje, których nie rozumiem, ale cierpliwie podaję na tacy. Szczerze to nawet nie mam pojęcia, o co pytają i co odpowiadam. Ich wypowiedzi wylatują jednym uchem, wylatują drugim, a słowa opuszczają moje usta bez większego zastanowienia. Mózg niczego nie przetwarza, bo jestem roztargniony o Luke'a.

Cholera, całkowicie to niepodobne do mnie, jednak zamartwiam się i nie potrafię powiedzieć „stop". Gdzieś jego osoba ciągle krąży po głowie, nie dając spokoju, chociaż z dnia na dzień coraz mniej niż więcej tych myśli. Najwięcej filozofii zaatakowało mnie wtorkowej nocy, więc środa była męczarnią dla organizmu. Katowałem siebie kawą oraz kolejnymi rozterkami, aby dzisiejszego dnia zyskać wigor oraz życie. Starałem się nie zadręczać, dlatego wypełniłem dzień pracą, aż do teraz. Spuściłem z tonu, przysiadając przy książkach, a wtedy znowu wszedłem głową między chmury, czego żałuję.

Nie rozumiem siebie w żaden sposób. Dzieją się ze mną niepodobne rzeczy. Robię coś, co kiedyś było niemożliwe. Dokonuję swoich własnych cudów. Zmieniłem się wewnątrz. Kilka rzeczy ruszyło, a kilka zatrzymało się. Otworzyły oraz zamknęły się pewne ujścia. Nie mam pojęcia, co jest przyczyną. Luke to wszystko ruszył, jednak pośrednio. Rzeczy wokół nas miały w tym bezpośredni interes, jednak nie potrafię ich dostrzec. Wydają się niewidzialne dla mych oczu. Są przysłonięte.

Z letargu wyrywa mnie pukanie do drzwi. Marszczę brwi w zdziwieniu, bo nie spodziewałem się gości. Dochodzi godzina dwudziesta czwarta, więc odwiedziny o tej porze są...niecodzienne. Na dodatek najbliżsi wiedzą, że teoretycznie jeszcze mógłbym pracować, bo zmiany kończę równo o północy, jednak dzisiejszego dnia wykruszyło się kilku klientów.

Odkładam notatki na bok. Powoli wstaję z kanapy, próbując utrzymać nerwy na wodzy, chociaż to ciężkie ze względu na okoliczności. Zbliżam się do drzwi wejściowych. Roztwieram zamki z nadzieją, że żaden obcy nie czai się na mnie lub mój ubogi majątek. Nie brakuje mi kolejnych nieszczęść.

Wyglądam przez niewielką szparę na zewnątrz. Wszędzie panują egipskie ciemności, ale bez problemu rozpoznaję sylwetkę postaci, która stoi przede mną.

- Luke? - odzywam się, otwierając szerzej drzwi. Skromne światło z wnętrza domu oświetla chłopaka.

Stoi on przygarbiony. Ubrany w bordową bluzę z kapturem oraz czarne dresy z trzema białymi paskami na bokach. Włosy są zmierzwione, poplątane i prawdopodobnie niemyte od kilku dni. A wyraz twarzy przepełniony zmęczeniem. Cera straciła blask oraz koloryt. Usta wysuszone oraz pokaleczone od zagryzania warg zębami. Oczy, które wprawiały mnie w spokój swoim oceanicznym odcieniem błękitu, aktualnie przypominają środek wodnej katastrofy. Przekrwione od prawdopodobnie krystalicznych łez, co powoduje tępy ból rozlewający się po klatce piersiowej.

- Hej, Mike - wita się ochrypniętym głosem, od którego przechodzą mnie ciarki. - Mogę wejść? Chciałbym porozmawiać.

- Wchodź - nie potrafię przekształcić szumu w głowie w konkretne słowa. Blondyn przekracza próg, ściągając niezawiązanie buty ze stóp. - Nie zmarzłeś? - zamykam drzwi za nim na spust.

No shame || Muke Clemmings ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz