Rozdział 10

10.8K 231 8
                                    

Sen dzisiejszej nocy nie był pisany nikomu. Rano gdy przygotowywałam kawę ledwo co potrafiłam utrzymać się na nogach a mama zamiast cukru wsypała dwie łyżeczki soli o po czym wypluła napój z powrotem do filiżanki. Wszyscy się martwiliśmy co będzie dalej z tatą. Zawał to nie jest zwyczajna choroba którą wystarczy wyleżeć i wszystko wróci do normy. Pani Renne oraz Jake zostali u nas na noc co sprawiło że chociaż mama poczuła się odrobinę lepiej. Praktycznie całą noc przegadała a co za tym idzie i przepłakała z matką Jake'a. Co do mnie i chłopaka to nie odezwaliśmy się ani słowem od incydentu w salonie kiedy to dowiedzieli się że Austin to mój syn. Naprawdę nie słyszeli o tym w żadnej telewizji ani nie czytali w gazetach? Przecież przez parę miesięcy był to hot temat w każdym czasopiśmie. A może woleli nie wiedzieć. W tym czasie było mi to obojętne. 

Siedziałam w swoim dawnym pokoju wgapiając się ciągle w błękitną ścianę z plakatem jakiejś popowej grupy. Wszystko było jak kiedyś, nic się tutaj nie zmieniło. Łózko nadal przykrywała biała narzuta z wypisanymi wszystkimi państwami w Ameryce a na komodzie dalej leżały książki z których uczyłam się do każdego testu. Czułam się jak w jakimś muzeum w którym na każdym kroku można spotkać tabliczkę z informacją "Zakaz dotykania eksponatów". Widać mama przychodziła tutaj codziennie ścierając jedynie kurz z szafek i próbując przy tym niczego nie zmieniać. Czytałam o tym w jednej z gazet kiedy czekałam na wizytę u doktora Schneider'a. Ludzie po stracie bliskiej osoby pragną zachować choć cząstkę jej obecności. Tylko że to oni mnie wyrzucili, to z ich winy mnie stracili. Wszystko w tym pokoju do mnie wracało. Krzyk ojca, płacz matki. Te wyzwiska, to że jestem nic nie wartą dziwką. To boli nawet po tylu latach. 

Dłonią przetarłam spływające mimowolnie łzy kiedy usłyszałam kroki dobiegające z korytarza. Drzwi powoli zaczęły się uchylać a przez szparę dało zauważyć się blond czuprynę która była perfekcyjnie ułożona. Dziwiło mnie ile czasu ten chłopak spędza przed lustrem aby je ułożyć. 

-Możemy pogadać?-odezwał się kiedy tylko przekroczył próg pokoju i zamknął drzwi za sobą. 

Wiedziałam że rozmowa z nim wiążę się z pytaniami których tak bardzo nie znoszę lecz skinieniem zgodziłam się i wskazałam aby usiadł obok mnie na sofie. Bałam się jedynie tego że nie będę mogła opanować swoich emocji które zawsze biorą nade mną górę. Przyjechałam tu w końcu dla mamy, dla taty a nie po to aby nawiązywać nowe przyjaźnie. Mimo że bardzo chciałam rozgryźć jaką osobą jest Jake Blais to nie był odpowiedni moment. Wpatrując się w podłogę czekałam aż chłopak zacznie rozmowę bo w końcu w jakiejś konkretnej sprawie musiał tutaj przyjść. 

-Chciałem przeprosić, za wczoraj. Trochę głupio się zachowałem ale kiedy dowiedziałem się że masz syna, coś we mnie pękło. Rozumiem że rozstałaś się z jego ojcem?-pytanie które wypłynęło z jego ust zamurowało mnie. 

Rozstałam się? On naprawdę był taki głupi czy może odseparowany przez te parę lat od rzeczywistości? Czułam że w środku cała się gotuję dlatego wstałam i zaczęłam chodzić w kółko próbując się uspokoić. Boże ludzie zadawali mi różne pytania lecz czegoś takiego jeszcze nie usłyszałam. Jake najwyraźniej zobaczył moje zdenerwowanie bo po chwili znalazł się koło mnie i złapał za prawą dłoń którą następnie mocno ścisnął. 

-Rozumiem trudny temat, znowu przepraszam. Powiesz mi kiedyś jak będziesz chciała-jego oczy przepełnione były troską a kiedy dotknął mego policzka, przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz który był nie do opisania. Czułam że pod jego dotykiem się rozpływam i w tym momencie chciałam mu o wszystkim powiedzieć, o tym co się wydarzyło lecz do pokoju wpadła zdyszana mama po której minie można było wnioskować że nie chce zaprosić nas tylko na dół abyśmy zjedli obiad. 

-Chrissy...pogorszyło się- po policzkach spływały jej grube łzy które i szybko pojawiły się u mnie. Wyrwałam się z uścisku chłopaka i razem z mamą zbiegłyśmy na dół aby jak najszybciej móc pojechać do szpitala.

-Jedź Maria a ja zostanę w domu z Austinem i go przypilnuję. Zobaczysz że będzie dobrze.-pani Blais przycisnęła mocno do swojej piersi mamą chcąc dodać jej otuchy. Cieszyłam się że mały zostanie pod wspaniałą opieką bo nie wiadomo ile może zająć nam czasu w szpitalu. 

***

Lekarze biegali od sali do sali nie udzielając nam żadnej informacji. Zostało nam czekać i modlić się że to był tylko alarm, że tak naprawdę jest dobrze. Ponoć jeśli przez cały czas mówisz sobie, że jest dobrze to tak się dzieje. 

Siedzę na twardym krześle które naprawdę po paru godzinach stało się niewiarygodnie niewygodne. Mama z tego całego stresu wyglądała gorzej od tych chorych którzy czasami przechadzali się z kroplówką pod pachą po korytarzu dlatego wysłałam ją do domu obiecując, że zadzwonię jak tylko lekarze mi coś powiedzą. Lecz cisza z ich strony doprowadzała do istnej histerii. Byłam przygotowana na wszystko, bynajmniej tak mi się wydawało. Schowałam twarz w dłonie próbując powstrzymać łzy które aż cisnęły się do mych oczu.

-Pani Rasac? Powinna chyba pani wejść do ojca-spokojny, damski głos dał mi jasno do zrozumienia, że nie jest dobrze. To taka gra słów. "Powinna pani" lecz tak naprawdę ma ona na myśli "Niech pani pójdzie i się pożegna". Wstałam z twardego krzesła a moje nogi które były jak z waty poniosły mnie prosto do sali ojca. Leżał tam taki bezbronny, jakby wiedział co czeka go już niedługo. Niepewnie podeszłam bliżej i złapała za chłodna dłoń mężczyzny ze wszystkich sił powstrzymując się od płaczu.

-Wybacz mi, proszę. Dopiero teraz to wszystko zrozumiałem. Wybacz- jego głos był cichy i pełny skruchy. Przypominał głos dziecka który przez przypadek stłukł wazon a teraz próbuje za to przeprosić.

-Wyjdziesz z tego tylko musisz walczyć. To tylko od ciebie zależy. Pamiętaj masz mamę, masz Austina, masz...-nagłe piszczenie maszyny przerwało mi i wprawiło w totalne osłupienie. Nie potrafiłam reagować. To koniec?! To na prawdę koniec! Poddał się i zakończył walkę, zostawiając innych. Przyłożyłam głowę do jego klatki piersiowej która już nawet nie unosiła się do góry i przestałam powstrzymywać uczucia. 

-Wybaczam ci! Słyszysz? Wybaczam!-wydusiłam w jego pierś po czym poczułam nagłe szarpnięcie do tyłu przez młodą lekarkę która od razu zwróciła się do stażystki znajdującej się przy łóżku ojca.

-Zanotuj Anabelle. Zgon godzina 20:47.

____________________________________________

Dobra ten rozdział nie należy do tych najlepszych lecz już od dawna nic nie dodawałam. Liczę tylko że mnie zrozumiecie bo naprawdę miałam spory problem z napisaniem go. Dziękuję za komentarzy i prawie 4,8K które naprawdę wbiło mnie w ziemię. Jesteście najlepsi. Zapraszam także na nowe ff mojego autorstwa "Shawty". Będę wdzięczna za każdy komentarz który zostawicie tam :D 

CZYTASZ=GWIAZDKUJESZ+KOMENTUJESZ 

SkażonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz