Low's POV
Zamarłam, gdy w korku dostrzegłam dwóch mężczyzn z śnieżnobiałymi włosami. Jeden z nich prowadził telefoniczną rozmowę jednocześnie mocno przy tym gestykulując, a drugi w ciszy wpatrywał się w sygnalizację świetlną.
-Leonardo miał rację.-Wymamrotałam przerażona.
-Widzę.-Zacisnął mocniej dłoń na kierownicy.-Miał pieprzoną rację.
- Wiem.-Zacisnęłam powieki łudząc się, że to tylko sen.-Co zrobimy z tym faktem?
- Będziemy ich śledzić.-Odpowiedział bez zawahania, ale ja nie byłam tego taka pewna. Nie dość, że staliśmy na innym pasie to jeszcze korek wciąż stał w miejscu.
Do mojej głowy wpadł kolejny pomysł. Wysiadłam i przebiegłam między innymi trąbiącymi samochodami. Moje nogi poprowadziły mnie w prostu do ich Audi. Słyszałam krzyk Harry'ego, ale zignorowałam go i wsiadłam do auta.
- Witam panów. -Gwałtownie odwrócili się w moją stronę. Jeden z nich przerwał rozmowę i krzyknął.
-Mam do was sprawę chłopcy.
Kierowca poprawił się na siedzeniu i przełknął ślinę.
-Low nie sądziłem, że odważysz się na to.
- Ooo znacie moje imię. A ja mogę poznać wasze?
- Ja jestem John, a to James.
- A teraz na poważnie.- Wyprostowałam się i zmieniłam ton głosu. -Kim do kurwy nędzy jesteście i czemu zaatakowaliście Leonarda?
- Dama nie powinna się tak wyrażać.-James (facet od rozmowy telefonicznej) w sekundzie zjawił się obok mnie. -Skoro jesteś taka odważna to pokaż, na co cię stać. Jedziemy do szefowej.-Powiedział do tego drugiego i jak na zawołanie samochodu przed nami ruszyły.
Droga zajęła nam około, piętnastu, ale jedyną rzeczą, która mnie tak naprawdę mnie martwiła było to, że Harry wystawił mnie w pierwszej, ważniejszej sytuacji. Jak mogłam kiedykolwiek, choć na chwilę pomyśleć, że mogę się w nim zakochać? Jednak te zmartwienia traciły na znaczeniu, ponieważ zaparkowaliśmy przed jakimś domem.
-Użyć kajdanek czy raczej obejdzie się bez?
-Z tym przedmiotem ograniczam się jedynie do spraw łóżkowych.
John zaśmiał się i puścił do mnie oczko.
-Oh zamknij się małolato!- James szarpną mnie i wyciągnął z samochodu. Pchnął mnie w stronę tego milszego gościa, który dalej prowadził mnie do willi.
- Jesteś jedną z nas więc dam ci radę. Nie pyskuj tak raczej przed szefową.
- Dwóch twardnieli pod władzą kobiety?! Nie wierzę.-Zaśmiałam się. Naprawdę nie potrafiłam sobie wyobrazić, że drobna kobietka może rozkazywać dupkowi James'owi i John'owi.
- Przestań chojraczyć Low.
Przewróciłam oczami i posłusznie weszłam do środka.
***
-Nazywam się Barbara i postaram ci wszystko wyjaśnić. Ta sytuacja może być nie co trudna dlatego spotkania ze Styles'em są usprawiedliwione twoją niewiedzą.
- Przepraszam, co? Niewiedzą?- Spojrzałam krzywo na szczupłą, długonogą blondynkę, ubraną od stóp do głów w czarną, obcisłą skórę.
- Tak.
- Więc proszę wyjaśnij mi.
Zaśmiała się i rozpięła moje kajdanki.
- Nie jesteś jeszcze gotowa.
- Że co do cholery?!- Na początku pieprzysz mi o niewiedzy, a potem mówisz mi, że nie jestem gotowa na to, żeby ją uzupełnić.
- Dokładnie.-Ze stoickim spokojem ominęła mnie i opuściła salon, w którym się znajdowaliśmy.
***
I tak minęły dwa tygodnie codziennych treningów. Ćwiczyłam fizycznie pod okiem John'a. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego mają białe włosy. Nie miałam prawa poznać nikogo innego, więc dzień w dzień siedziałam sama w pokoju myśląc o Harrym. Sądziłam, że jestem dla niego nie, co ważniejsza, ale myliłam się. Przez te czternaście dni nabrałam dystansu i spoważniałam.
Nagle po moim pokoju rozniósł się dźwięk pukania.
- Proszę. - Zamknęłam książkę, którą aktualnie czytałam i zawiesiłam wzrok na John'nym.
- Low masz gościa.
- Nie rozumiem.
- Po prostu chodź ze mną.
Zrobiłam tak jak chciał i zaczęłam zmierzać przez długi hol jednak tym razem coś mi nie pasowało. Obok mnie przechodzili inni kadeci. Niektórzy z nich jak John i James mieli białe włosy, a inny zwyczajne. Dziwnie czułam się patrząc na innych ludzi. Byli młodzi jak ja, ale czasem napotykałam na starszych. W końcu znaleźliśmy się w salonie i znów zobaczyłam Barbarę.
- Miło Cię widzieć Lili.
- Low.- Poprawiłam ją. Pragnęłam słyszeć te imię jedynie wymawiane przez Harry'ego.
- Pink cigarette. -Usłyszałam znajomą mi chrypkę. To był Harry. Nie czekając długo dostrzegłam jak ktoś wprowadza go do sali. Jego twarz była obita, a ręce skute. Nie wyglądał najlepiej.
- Harry!- Wyrwałam się z uścisku John'a i pobiegłam przytulić Harry'ego. Tak bardzo go nienawidziłam, ale przez ten krótki czas, gdy go nie widziałam uświadomiłam sobie, że wiele dla mnie znaczy.
- Jaka urocza scenka.-Zadrwiła Barbara. - Już nie pamiętasz, że chciał cię zabić?- Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.
- Jak on tu się znalazł? -Zignorowałam jej pytanie i zadałam moje.
-Sam tu przylazł.-Warknął James, który trzymał go.
Oczy Harry'ego straciły swój blask jednak on ciągle silił się na słaby uśmiech.
-Nadszedł już czas na zapełnienie luk.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam zdezorientowana na chłopaka jednak było widać, że się nie boi, więc i ja postarałam się o taką siłę.
-Zabijamy takich jak on.-Wskazała na Styles'a.- Ponieważ oni zabijają nas. Wszyscy jesteśmy jak ty. Każdy z nas ma jakieś moce. Ja na przykład potrafię przenosić się w czasie. Są też fachowcy. Oni mają białe głowy i zajmują się tą brudną robotą. Twoja moc jest bardzo ważna, dlatego chcemy cię mieć.
- To weźcie ją. Ja jej nienawidzę!- Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach.
- Low...
- Jak mam się jej pozbyć?!
- Jest jedno wyjście.
- Jakie?
- Nic za darmo.
- Więc czego chcesz?
- Ciebie.
Na sali zapanowała grobowa cisza. Nie, które z oddechów były słabsze, nie które zaś cięższe.
- Pójdę na to pod jednym warunkiem.
- Słucham?
- Dasz nam spokój i powiesz jak pozbyć się mocy.
-Jedno albo drugie. Mogę dać wam wolność lub rozwiązanie. Decyduj. Miłość czy ty?
N zdjęciu to Barbara na- Magdalena Frąckowiak.
6 gwiazdek, 3 komentarze -kolejny rozdział ;)