Dzisiaj poniedziałek. Co to oznacza? Szkołę. Jeszcze coś? No tak kolejny samotnie spędzony dzień. Jestem Lucy. Mam 17 lat. Razem z bratem i tatą przeprowadziliśmy się z Dublina do Londynu. To mój 54 dzień w nowej szkole. Znajduje się ona w centrum miasta. Około 15-20 minut drogi na piechotę. Faktem jest że mieszkamy stosunkowo niedaleko od szkoły ale przejście przez centrum Londynu który jest często pełen gwaru, spalin, innych zanieczyszczeń i ludzi zajmuje dość dużo czasu.
Mój tata Tom jest nauczycielem. Pech chciał że został dyrektorem szkoły do której razem z bratem mam zaszczyt uczęszczać. O ile wiem teraz nie uczy. Jest nauczycielem wychowania fizycznego wiec "sportowcy" dążą go ogromnym szacunkiem. Mój brat - Niall gra w ukochaną dyscyplinę naszego ojca, siatkówkę. Jest starszy ode mnie o rok. Nasza mama Miranda, nie żyje. Zmarła na raka płuc. Gdyby nie paliła tego gówna papierosów w młodości to by tu stała i byłaby ze mną. Ja niestety nie bardzo ją przypominam. Proste włosy,zielono niebieskie oczy, chude długie nogi. O twarzy nie chce wspominać bo napisanie o mojej brzydocie byłoby karalne. Nie jest chyba tak źle. Można powiedzieć że jestem "powyżej przeciętnej". Mam kompleksy. Co tu ukrywać. Okaleczam się dość regularnie. Za głupie "nowa przesuń się" potrafię narysować na mojej ręce od 20 do 50 kresek jednorazowo. Ojciec i brat ze mną rozmawiają. Jak twierdzi psycholog "taki wiek proszę pana, trzeba to przeżyć". Problem jest taki że ja nie chce tu być. Na świecie. Tak normalnie, naturalnie. Proste.
. . . . . . . . . . . . .
I co? Napiszcie proszę czy coś takiego was ciekawi czy nudzi bardzo proszę :)
CZYTASZ
Inna
FanfictionNa korytarzu w mojej szkole czuje się jak duch. Jestem "nowa" a do "nowych" raczej nikt nie gada. Słyszałam już dużo wyzwisk w starej szkole i w tej również. Brat robi tu karierę sportowca w szkolnej drużynie siatkówki. Mnie nikt nie zauważa. Jest...